środa, 21 listopada 2012

...jestem „człowiekiem książkowym”

A piszę o tym, bo doznałam wielkiej radości i wzruszenia, kiedy, czytając przedwczoraj o 90.  urodzinach Henryka Markiewicza, zobaczyłam, że solenizant uznał  za najszczęśliwszy dzień swojego życia ten, w którym zorientował się, że już sam czyta! To tak jak ja! Są tacy jak ja na planecie Ziemia! Ktoś mi przypomniał, że i ja mam swoje plemię!

W moim przypadku był to co prawda tylko „jeden z...” najszczęśliwszych dni mojego życia (jestem matką i żoną), niemniej był to dzień, którego nigdy nie zapomnę…

A było to tak:

Wszystko się wydało, gdy mama poprawiała błędy mojego starszego o 2 lata brata, pokazując mu, jak rysować ładny ogonek przy literce „y”. Ja siedziałam jak zwykle po drugiej stronie stołu. A że i mnie się trafił kawałek papieru i ołówek, napisałam coś. Było trochę zaskoczenia, bo okazało się, że  napisałam prawdziwe słowo – moje pierwsze „logos”. Było tylko trochę dziwne, bo pisane do góry nogami. Np. ogonek w moim słowie był bardzo ładny, tylko narysowałam go w górę…
Dalsze zaskoczenie dla mamy i brata (zawsze to trochę przerwy w męczarniach odrabiania pracy domowej…) polegało na tym, że okazało się, że potrafiłam też przeczytać resztę słów w zeszycie i elementarzu brata. Hm…
Kiedy tata dotarł do domu, zasiadł w kuchni do obiadu, mama powiedziała do niego:
- Ty wiesz, że Jagusia to czyta…
- Hm?
- Naprawdę.
- Jak czyta, to niech tu przeczyta. – powiedział tata i sięgnął po gazetę „Express Wieczorny”.
A trzeba Wam wiedzieć, że Express Wieczorny to, oprócz elementarza, było jedyne słowo pisane w naszym domu.  Byliśmy biedni, nawet bardzo. Na co dzień walczyliśmy o przeżycie… Książki? Nie wiedziałam jeszcze co to takiego…
Wzięłam więc gazetę i przeczytałam to, co wskazał tata, potem następne i następne… Jak w końcu udało mi się przeliterować i złożyć w całość najdłuższe słowo na stronie (do dziś pamiętam: inteligencja), tata w końcu uwierzył.
„No tak, Agniesia czyta…”

I tak już zostało.
Co zrozumiałe, bardzo bliscy mi są inni „książkowi ludzie”. Uwielbiam myśleć, że są ludzie, którzy z wewnętrznej potrzeby pragną wiedzieć jak najwięcej, a w tym celu czytają tak dużo, jak się da… Takiego zacięcia jednak jak u Markiewicza, Kopalińskiego czy Matuszewskiego (pokoleniowo są to równolatkowie moich nieżyjących już dziadków) już się nie spotyka. Wszyscy oni zgromadzili ogromne księgozbiory (Markiewicz ok. 40 tys. tomów). Pocieszające jest, że nie wszystkie je przeczytali J. Markiewicz przyznał się, że przeczytał ok. 20-30%.

Co mnie jeszcze porusza? Że przy tym wszystkim są być może jedynymi czytelnikami swoich bibliotek. O ile nie pożyczali swoich książek  – a to częste u bibliofilów – prawdopodobnie nikt nigdy nie sięgnie po te księgi, ksiązki, broszury i druki ulotne. Zgniją i się rozpadną już niedługo - większość z nich jest  do tego drukowana jeszcze na kwaśnym, żółknącym okołowojennym papierze. Myślę, ze taki właśnie będzie ich los, odkąd kilka lat temu przeczytałam (a jakże), że Ryszard Matuszewski w żaden sposób nie może znaleźć nikogo chętnego na swój polonistyczny księgozbiór.

A propos, jedna  z najcudowniejszych rzeczy, którą czytałam, jest jego „Alfabet – wybór pamięci 90-latka” z 2004 r. Matuszewski zachęcił mnie wtedy mnie do robienia notatek na marginesach książek (oczywiście moich). Skoro już nikt nigdy nie sięgnie po tę książkę… Moje dzieci na pewno nie (ani zapewne niczyje inne) … To hulaj dusza!

Z kolei nieodżałowany Kopaliński (a właściwie Stefczyk, a właściwie Sterling) nie wydał niestety wspomnień…. Niepowetowana strata… Przytoczę jednak cytat o jego początkach czytania z jednego z jego felietonów (za Joannną Szczęsną):


„Z pierwszymi wspomnieniami o książkach łączy mi się obraz mebli, których od dziesiątków lat nikt nie widuje. Były to etażerki, na których książki ukazywały się bezwstydnie ze wszystkich stron, i wielki, rzeźbiony kredens dębowy. W jego dwóch dolnych szafkach mieściły się nieprzebrane zasoby starzyzny książkowej, a także kilka dawnych roczników »Tygodnika Ilustrowanego « i »Wieczorów Rodzinnych «. Zawartością tych szafek nikt się nie interesował oprócz dzieci, które grzebały w tym pełnym wciąż nowych tajemnic śmietniku”...


GW


Poniżej  z kolei na filmiku Henryk Markiewicz sam we własnej osobie wspomina moment, kiedy najbliżsi nie musieli mu już czytać, bo okazało się, że jest w stanie czytać książki samodzielnie


PS> Ktoś się zdziwi, co takiego ekscytującego mogło przydarzyć się ludziom, którzy spędzili całe swoje – stuletnie zresztą – życie w bibliotece? Jakież oni mogli mieć przygody? Ha! Były to  ”…przygody duszy pośród arcydzieł”.

A jeśli życie w bibliotece ma jakiś związek z długowiecznością? Może jednak warto?

5 komentarzy:

  1. Myśl o długowieczności w bibliotece bardzo mi się podoba :) A biblioteka Markiewicza nieodmiennie budzi moją zazdrość. Pocieszam się tym, że mam przed sobą wiele lat na zgromadzenie co najmniej podobnego księgozbioru ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A jaki jest Twój stosunek do następującej sprawy: czy to nie jest za mało, żeby dany egzemplarz książki był dotykany w życiu zaledwie przez 3 osoby: pakowacz w drukarni, sprzedawca w księgarni i jeden jedyny czytelnik - bibliofil?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedna z moich ulubionych książek to "Życiorys polonistyczny z historią w tle" Markiewicza i te opisy mieszkania i piwnicy całych w książkach , raj na ziemi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tu pasuje jeden z moich ulubionych cytatów: "Czytanie jest nienasyceniem ciekawości świata, tej ciekawości, której nie zaspakaja samo życie." Jerzy Zawieyski

    Jestem widać większą optymistką, bo sądzę, że wciąż jest bardzo dużo ludzi całkowicie oddanych książkom i czytaniu, np. http://proczyliza.blogspot.com/2014/05/andrzej-dobosz-pustelnik-z-krakowskiego.html

    Co więcej jestem pewna, że maniacy książkowi przetrwają tak długo jak cały nasz gatunek.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze miło spotkać optymistę! I do tego mola książkowego!

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.