Robert M. Pirsig Zen i sztuka obsługi motocykla
W
podtytule znajdziecie następujące słowa: Światowy
bestseller. Kultowa książka. To dlaczego o niej dotąd nie słyszałam, i dopiero
mąż mi ją podsunął do przeczytania w ramach rozważań o jakości?
Już
wyjaśniam. Książka wydana została w USA
w 1974 i była wznawiana w milionach egzemplarzy (naprawdę!). Miała
wiernych fanów. Powstało nawet określenie
ZMM Route (Zen Art Motorcycle Maintenance
Route) na
określenie podróży śladami Roberta Pirsiga z północy na południe Stanów. Wielu
ludzi przemierza ją co roku w poszukiwaniu oświecenia.
Ale…
na gruncie polskim przetłumaczona została
dopiero w 1991 r., a następnie poprawiona w 1994 r. Te 20 lat zrobiły
różnicę, którą czuje się jeszcze bardziej teraz, po kolejnych 20 latach.
Co
się zestarzało? Nie forma. Ta jest nietknięta zębem czasu. Jest to amerykańska powieść drogi o wakacjach spędzonych z synem i
znajomymi w podróży motocyklem z Minnesoty do Kalifornii. Utrzymana w gawędziarskim stylu opowieść, o tym, co się dzieje z nami i
światem, kiedy wyruszamy z domu w drogę. A dużo się dzieje… Okazało się, że
Pirsig ma dar: potrafi dobrać
niesamowicie zaskakujące metafory i analogie. Tłumaczy nam, jak on znalazł
sposób na szczęście w życiu, tak jakby tłumaczył konstrukcję jakiegoś mechanizmu. Jego
analogie są zaskakujące, niezwykle trafne i plastyczne.
Zestarzała
się problematyka książki. Dylemat, nad którym głowi się autor. Najkrócej
mówiąc, autor pragnie zachęcić nas do zadbania
o nasz motocykl, który jest metaforą rozumu, głębszego, analitycznego,
intelektualnego życia.
Dzięki
moim niedawnym lekturom zorientowałam się, że obsunięcie się życia
intelektualnego, które obserwujemy, i bezwzględne zwycięstwo traktowania spraw
po łebkach, powierzchownie, na zasadzie skojarzenia, zaczęło się na Zachodzie w latach 70. XX wieku, do nas
dotarło „z siłą wodospadu” w latach 90. wraz World Wide Web - tak się kiedyś mówiło
na Internet J.
Odtąd bycie refleksyjnym, analizowanie i wgłębianie się stało się niemodne,
niepraktyczne, niszowe. Zresztą wraz z zanikiem wiedzy filozoficznej, do której
odwołuje się Pirsig, stało się po prostu niedostępne dla większości z nas.
Wracajmy
do zen i motocykla. Nie do uwierzenia, ale czytały to dzieci kwiaty, gospodynie domowe i mechanicy w warsztatach. Jak
to możliwe? Chodzi o genialną nomen omen równowagę pomiędzy powagą a sarkazmem,
dar obserwacji życia takim, jakie jest, dziwną - trochę obcesową bezpośredniość, jakiej
do tej pory nie widziano. W USA pojawiły się szybko dziesiątki naśladowców
Pirsiga, jego stylu i jego przemyśleń. Jednak trzeba podkreślić, że literatura
anglosaska nie zapomniała o Pirsigu i jego nowatorstwie. Znajduje się wysoko
na liście wszechczasów J,
czyli Liście 50 duchowych klasyków, czyli 50 książek, które zmieniły nasz sposób myślenia, tuż obok Św. Augustyna, Jiddu Krishnamurti, Carla Gustava Junga
i in.
Ja
polecam książkę, jednak nie jako wykład o filozofii poznania, lecz jako powieść o tym, jak dziwnie może postrzegać
świat osoba genialna. Bo do takich nieszczęśników należy główny bohater,
będący porte parole autora. Dokładnie rzecz biorąc, był on genialnym dzieckiem i
genialnym młodzieńcem. W wieku 9 lat jego IQ
oceniono w teście na 170. Tak jak większość skrajnie uzdolnionych ludzi cierpiał
na trudności w życiu codziennym, szczególnie w kontaktach z innymi i był bardzo samotny. Niemniej
podążał rutynową drogą kariery akademickiej, aż do momentu, gdy będąc bliski
osiągnięcia doskonałości (w swoim mniemaniu), doznał olśnienia - zdał sobie
sprawę, że nauka nie odpowiada na wszystkie pytania i stanowi w gruncie rzeczy
zaledwie zbiór hipotez. Co robi geniusz w sytuacji, kiedy zdaje sobie sprawę,
że nigdy, przenigdy nie ogarnie świata? Doznaje zapaści psychicznej. W szpitalu
psychiatrycznym jest poddawany elektrowstrząsom. Wychodzi i… zmienia swoje
życie. Być może po prostu wysokie potencjały zmieniły nieco struktury jego
mózgu i stracił trochę swojego geniuszu... Podobno to bardzo ułatwia
przystosowanie się… Ważne, że okazało się to dla niego korzystne. Założył
rodzinę, miał dzieci, pracował jako… autor skomplikowanych instrukcji obsługi.
Nauczył się medytować i korzystać z dobrodziejstwa bycia tu i teraz. Odkrył, że
każdemu może pomóc elastyczniejsze korzystanie z dwóch dostępnych nam rejestrów
myślenia: ‘klasycznego’ (analitycznego, dogłębnego, racjonalnego ) i ‘romantycznego’
(syntetyzującego, powierzchownego i irracjonalnego). [Teraz nazywa się to
wolnym i szybkim myśleniem.]
I
wreszcie spisał swoje przemyślenia (oczywiście o niebo ciekawsze od mojego tu
streszczenia). Wysłał do 121 wydawców, a 122. mu je wydał jako Zen i sztukę dbania o motocykl.
A
jakość? To według jego filozofii –
bo ostatecznie tak się określa Pirsiga, jako filozofa – to nie punkt do osiągnięcia, to raczej dynamiczna zasada, umiejętność
działania celowego, korzystania z zasobów świadomych i nieświadomych, ale
zawsze z pełnym zaangażowaniem i osobistym ustosunkowaniem, z naciskiem na pełne zaangażowanie.
PS.
Warto wspomnieć, że przy dzisiejszym stanie wiedzy
psychologicznej, łatwo rozpoznać u bohatera książki Pirsiga elementy zespołu
Aspergera: kiedy ożywia się tylko gdy opowiada o maszynach, kiedy nie
wie, co miałby powiedzieć synowi, który płacze i właściwie - dlaczego on
płacze? Kiedy nie rozumie intencji innych ludzi i co ktoś chce przekazać, kiedy
się do niego uśmiecha lub macha mu zwyczajnie ręką…
Na
koniec polecam wam wywiad z Johnem Elderem Robinsonem, genialnym inżynierem z
zespołem Aspergera. Tekst Wszyscy byliśmy
dziwakami ukazał się akurat w aktualnym numerze POLITYKI nr 6 /2013. Świetnie tłumaczy, na czym polega
niepełnosprawność emocjonalna osób lekko autystycznych i jak im służy współczesne życie przez Internet. To kolejny facet, który jako 3-letnie dziecko wolał rozkręcić rowerek niż na nim jeżdzić...
_______________________
Wyzwanie Z półki
Już sam tytuł zachęcał, teraz ten opis - muszę przeczytać! Zespół Aspergera interesuje mnie bardzo, w ogóle wszelkie zaburzenia w spektrum autyzmu czy innych zaburzeń psychicznych. Świat widziany oczami takiego człowieka jest niezwykły! Nie wiem czy czytałaś cokolwiek Richarda Feynmana, fizyka, jego opowieści też mają niesamowity wymiar, to też był genialny człowiek, choć on nie miał tego typu problemów. W każdym razie jakoś tak skojarzyło mi się to też z nim :) Może przez to, że on z kolei miał na pieńku z psychiatrami i psychologami ;) bardzo ich nie lubił i traktował trochę jak..wariatów ;)
OdpowiedzUsuńTo tak, jak ten inżynier z wywiadu w POLITYCE, któremu postawiono diagnozę dopiero jak był po 40... On o nieautystykach mówi 'neurotypowi'. Myśl, że jet tylko nietypowy,a nie zły z gruntu, wszystko mu wyjasniła. I ma wreszcie spokój.
UsuńMnie z kolei bardzo zajmuje tematyka geniuszu. Jak się dziwnie potrafi objawiać... Np. gdzieś dziś przeczytałam o Stefanie Kisielewskim, że był wybitnym dzieckiem i "wprawiał dorosłych w konsternację swoimi pytaniami".
To ładne.
No właśnie, taki był Feynman ;) Jako dzieciak też wolał rozkładać radia na przykład :) albo robić własne eksperymenty z prądem :) i też miał dziwne pytania.. Polecam Ci "Pan raczy żartować panie Feynman!" ;)
UsuńDzięki!
Usuń