Iza Klementowska Samotność Portugalczyka
Seria: Reportaż
Wyd. Czarne
Wołowiec 2014
Już w dniu premiery książka Klementowskiej znalazła się u mnie
na biurku. Syn pobiegł i kupił, żeby być pierwszy z tym prezentem dla mnie J Wszyscy w domu wiedzą,
że Portugalia była, jest i będzie moją wielką miłością. Że gdybym mogła, przeprowadziłabym się tam choćby dziś. Może nie do Lizbony, ale gdzieś na północ
kraju, gdzie klimat bardziej atlantycki, a mniej śródziemnomorski.
Samotność Portugalczyka ma dobry tytuł, bo jest on zgrabną (choć nie jestem pewna czy zamierzoną) trawestacją tytułu filmu z Hoffmanem Samotność długodystansowca, o którym wielu
słyszało (choć raczej niewielu obejrzało do końca), a
do tego zapowiada jakąś tajemnicę, drugie dno, czy może raczej jakiegoś trupa w
szafie.
I rzeczywiście Samotność zaskakuje doborem tematów. Nie ma w
niej nic o urodzie tej krainy. Żadnych oczekiwancyh obrazków z folderu reklamowego. Wiele zaś o tematach mało znanych, pomijanych, czasami
wręcz niespodziewanych dla większości czytelników.
Jakie to nietypowe tematy porusza Iza Klementowska? Na co
kładzie nacisk w swoich reportażach, jeśli nie na pocztówkową wręcz urodę tego pięknego kraju na zachodnim krańcu Europy?
Na postkolonialną przeszłość. Na traumatyczną pamięć o wojnie w
Angoli i Mozambiku. Na ujawniający się coraz większą siłą rasizm. Na wciąż
nierozliczone zbrodnie reżimu Salazara. Na dziedzictwo strachu i nieufności
wdrukowanego przez zbrodnicze „gestapo” portugalskie (czyli PIDE), które
słynęło ze stosowania metod spisanych potem w podręcznikach CIA i stosowanych tak udatnie np. w
Guantanamo. Na niejasnej tajemnicy, której Lizbona nie chce odsłonić przed nikim obcym.
Na kompleksach Portugalczyków. Na ich swoistej łagodności, tak innej niż machismo
Hiszpanów. Na katolicko-konserwatywnych poglądach na temat roli kobiety utrwalanych jeszcze w latach 70. Nie tylko przez tradycję, ale nawet przez konstytucję kraju! Na niezwykłych wydarzeniach z czasów wojny, kiedy to pojedynczy dyplomata portugalski - kierując się swoim sumieniem - zdołał uratować tysiące istnień ludzkich. Na portugalskim temperamencie świetnie oddanym przez pojęcie saudade – mieszanki swoistej tęsknoty
za czymś i pogodzenia się z tym, że to nieosiągalne. Mowa tu o portugalskim byciu miłym, niekonfliktowym,
do pewnego stopnia otwartym na innych, ale w chwilach próby i tak szukającym spokoju - za wszelką cenę - i
bezpiecznych rozwiązań.
Trzeba oddać sprawiedliwość Klementowskiej i bardzo docenić, że nie poddala się urokowi tego kraju i przyjrzała mu się naprawdę wnikliwiej niż czyni to zwykły turysta. Koncentruje się co prawda głównie na Lizbonie, ale doskonale pokazała przemianę z prowincjonalnego, spokojnego miasta w metropolię targaną wwnętrznymi napięciami, będącym efektem kryzysu gospodarczego, napływu cudzoziemcow, emigracji i reemigracji młodych. Ja sama byłam w Lizbonie po raz pierwszy zaledwie 12 lat po rewolucji Goździków, w 1986 roku. Lizbona w porównaniuz z Madrytem wydawała się prowincjonalną dziurą. Było raczej biednie, a miejscami nawet nędznie z powodu pozostałości po okresie stagnacji gospodarczej i kulturalnej z okresu dykatatury Salazara i Caetano. Np. w centrum miasta, tuż przy pierwszej galerii handlowej Amoreiras stały jeszce lepianki, przed którymi facet na bosaka śpiewał tęskne fado, goląc się... Miasto było jednak stuprocentowo bezpieczne dla młodej dziewczyny.
Kilka lat temu, kiedy tam byłam ostatni raz (niestety), miasto okazało się podzielone na dzielnice białych bogatych, białych biednych, czarnych z Afryki i Arabów. W okolicy pewnych stacji metra byłam niekiedy jedyną białą, samotną kobietą. Kierowcy autobusów okazywali się w większości Ukraińcami. Plaże zapełniali Rosjanie. Ulice pełne były hałaśliwych i pijanych Angoli. A zagadnięty na przystanku Portugalczyk wprost mnie zapytał, czemu to jego jego pytam o drogę, skoro jest on jest czarny... Que?
Trzeba oddać sprawiedliwość Klementowskiej i bardzo docenić, że nie poddala się urokowi tego kraju i przyjrzała mu się naprawdę wnikliwiej niż czyni to zwykły turysta. Koncentruje się co prawda głównie na Lizbonie, ale doskonale pokazała przemianę z prowincjonalnego, spokojnego miasta w metropolię targaną wwnętrznymi napięciami, będącym efektem kryzysu gospodarczego, napływu cudzoziemcow, emigracji i reemigracji młodych. Ja sama byłam w Lizbonie po raz pierwszy zaledwie 12 lat po rewolucji Goździków, w 1986 roku. Lizbona w porównaniuz z Madrytem wydawała się prowincjonalną dziurą. Było raczej biednie, a miejscami nawet nędznie z powodu pozostałości po okresie stagnacji gospodarczej i kulturalnej z okresu dykatatury Salazara i Caetano. Np. w centrum miasta, tuż przy pierwszej galerii handlowej Amoreiras stały jeszce lepianki, przed którymi facet na bosaka śpiewał tęskne fado, goląc się... Miasto było jednak stuprocentowo bezpieczne dla młodej dziewczyny.
Kilka lat temu, kiedy tam byłam ostatni raz (niestety), miasto okazało się podzielone na dzielnice białych bogatych, białych biednych, czarnych z Afryki i Arabów. W okolicy pewnych stacji metra byłam niekiedy jedyną białą, samotną kobietą. Kierowcy autobusów okazywali się w większości Ukraińcami. Plaże zapełniali Rosjanie. Ulice pełne były hałaśliwych i pijanych Angoli. A zagadnięty na przystanku Portugalczyk wprost mnie zapytał, czemu to jego jego pytam o drogę, skoro jest on jest czarny... Que?
Klementowska jest, co widać na każdym kroku, ze stajni reporterskiej Szczygła.
Książka jest dobra, bo pełna szczegółów, tak że nawet studenci iberystyki na jej
przeczytaniu zyskają. A jednocześnie nie ucieka od stylizacji literackich, żeby
oddać w sposób nieco poetycki niewątpliwe piękno i słodycz Portugalii i Portugalczyków. Autorka prezentuje doskonałą znajomości realiów zarówno historii politycznej kraju (ach te wzorcowo przetłumaczone nazwy partii), jak i niuansów wspólczesności. Brak jej może tylko wyczucia lingwistycznego. Kiedy przywołuje różne słowa o polskim brzemieniu znaczące 'em portugues' coś zaskakująco
innego, wybiera nieco nieidealnie. Na samochód rzeczywiście mówi się ‘carro’, ale na
pewno nie ośmieszymy się, mówiąc 'auto'. Jeszcze w latach 80. używano słowa ‘auto’
(od ‘automovel’). 'Auto' z kolei to nade wszystko 'akt', 'podniosłe wystąpienie', a nie 'protokół'. A mulatów (pisanych jednakowoż małą literą :) nazywa się z
brazylijska ‘pardo’, z pewnością częściej niż ‘mulato’. Muszę też powiedzieć, że uważam odmianę nazwiska Pessoa (np. nie ma Pessoi) za rażącą. To brzmi jak... "kakała" - może to dlatego... :)
Lektura obowiązkowa dla każdego lusofila (nie mylić z
rusofilem.)
Nie najlepszy obraz Portugalii się wyłania z tej Twojej opowieści o książce.
OdpowiedzUsuńW zasadzie nie ma żadnego jak na razie wyobrażenia o tym kraju.
Coś o Lizbonie dowiedziałam się z "Ostatniego fado" Słabuszewskiej-Krazuze, ale to klimatyczny obraz miasta, które ukochał Pessoa.
Chętnie by przeczytała książkę.
Ale pamiętaj, że wybrane są tu kawałki pokazujące "ciemną stronę Księżyca" .To tak jakby o Polsce napisać reportraże, koncentrując się na działaniach UB, mordzie na Wołyniu, przesiedleniu ludzi zza Buga do Legnicy, i nie do końca udanym awansie społecznym ludzi ze wsi do miasta. Mało tu o niewątpliwym sukcesie Portugalii, która jeszcze niedawno, bo w 1975 roku miała 30% analfabetów, a dzieciaki biegały do szkoły na bosaka!
UsuńMam na uwadze lekturę tej książki, bo odkąd przemierzyłam pieszo kawałek Portugalii interesuję się jej historią, kulturą i problemami społecznymi.
OdpowiedzUsuńCo do odmiany nazwiska - język polski jest językiem fleksyjnym, więc wszystko, co się da, odmieniamy:) Za rażące uważam nieodmienianie nazwisk zarówno polskich, jak i obcych:) Również nazwisko Pessoa. Oczywiście są wyjątki, ale do takich tego nazwiska językoznawcy by nie zaliczyli raczej.
A czy czytałaś "Szkice portugalskie" Gorczyńskiej? Bo mam zamiar sobie kupić, ale wcześniej byłabym ciekawa Twojej opinii. Widzę bowiem, że jesteś znawczynią Portugalii.
Gorczyńskiej nie znam. Nawet nie wiedziałam o takim tytule. Może gdzieś znajdę.
UsuńOdmiana nazwisk zwykle mi nie przeszkadza. Mam problem z nawiskami portugalskimi. Chyba dlatego, że kiedy widzę takie odmienione nazwisko narzuca mi się myśl, że oni - Portugalczycy - nie rozpoznali by go. Pessoa nie wiedziałby, że Polacy piszą o nim o Pessoi. W tym momencie utożsamiam się z nimi, nie z nami :) Dziwne. Zwykle bywam zasadnicza, jeśli chodzi o trzymanie się reguł językowych... Drugi moment, kiedy widok słów mnie razi, choć jest poprawny, to uniwersalny zapis nazwisk rosujskich. Przejście z cyrylicy, którą czytam na alfabet łąciński i znowu to samo - strata brzmeinia, strata urody. Np. Zamiast Szwedcow widzę Shvecov. Dla mnie to horror. To przez to, że bliżej mi do oryginalnych brzmień...
Beata, czy dobrze myślę, że przemierzałaś Portugalię w drodze do Santiago de Compostella?
UsuńPrzepraszam Szwedcow to teraz Shvetzov. Zgubiony cały sens, znaczenie, historia, która się kryje za tym słowem. Co za strata! Wszystko jest poprawnie... Tylko mnie razi swoją bezmyślnością. Te wszystkie marakuje, gnokki, macziato, bo przecież tak będziemy za chwilę pisać. Tak jak wymawimy, tak jak odmieniamy - po polskiemu. Ja będę walczyć o sens słów, przynajmniej u siebie na blogu... No pasaran! :))
UsuńTak, pielgrzymowałam pięknym szlakiem portugalskim do Santiago. Od Porto. Dzięki temu widziałam kawałek Portugalii - małomiasteczkowej i wiejskiej.
UsuńCudownie! Moje marzenie.
UsuńWracając do odmieniania naziwska Pessoa. Naprawdę uważam, że ono nie powinno podlegać odmianie. Jak Couto. Wczoraj natknęłam się na takie zdanie:
UsuńIleż może w końcu być Fernandów Pessoa w jednym kraju?
Czyż nie brzmi to lepiej i nie jest bardziej zrozumiałe niż 'Fernandów Pessoów'?!
Pozazdrościć takiego syna...
OdpowiedzUsuńOn dostaje ode mnie minifigurki LEGO (a ma 27 lat...), ja od niego, z rzadka, książki.
UsuńTakiej lektury właśnie się spodziewałam i książkę pewnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńCzuję się zachęcona do czytania:)
OdpowiedzUsuńBo też jest to ciekawa i pouczająca ksiązka :) Wnosząca coś nowego.
OdpowiedzUsuń