Natknęłam się ostatnio na dwa artykuły w GW na temat, który
tak mnie ostatnio zajmuje, mianowicie opanowania rynku literackiego przez prawa
rynkowe. Oba wskazują na ciekawe zjawisko. Ludzie w większości przestali
czytać, za to niespodziewanie dużo z nich zaczęło pisać.
Przemysław Czapliński
w artykule ‘Piracka akademia pisania’ zwraca uwagę, że rozwój społeczny, który zapewniało przedtem czytanie, zaczęło zapewniać
teraz pisanie – oparte na przetwarzaniu, swoisty recycling umysłowy, mający
jednak jakąś wartość kulturotwórczą. Czapliński nie ocenia, zauważa po prostu, że to masowe
zjawisko i czas już przestać płakać po
czytaniu. Z drugiej strony fakt, że każdy teraz pisze – piszę i ja - powoduje zalew
tekstów. O tym traktuje artykuł Mileny Rachid Chehab ‘Pisarzu, wylansuj się sam’.
Jak wybrać z setek tysięcy tekstów (na Zachodzie), czy dziesiątek
tysięcy (w Polsce) tekst do druku? Jaką książkę kupić? Jaką książkę przeczytać?
Są to oczywiście 3 różne kwestie – wydawanie, kupowanie i czytanie – niemniej
jedno na pewno je łączy. Jest to recenzja czy też rekomendacja.
Po tym, jak zbulwersowało mnie, że redaktorzy w wydawnictwach pierwszą decyzję podejmują na podstawie krótkiej zajawki utworu dostarczonej przez samego autora, najpierw się uśmiałam, potem wściekłam na ten absurd, ale potem... zaczęłam o tym dalej przemyśliwać. Najpierw bezkrytycznie uwierzyłam, że to sami autorzy piszą sobie takie
rekomendacje, blurby marketingowe i dostarczają je razem z CV, w którym
zaznaczają co bardziej ekscytujące fragmenty swojego życiorysu, na dowód tego, że są „chodliwym towarem”.
Po lekturze wspomnianych wyżej artykułów zaczęłam jednak dostrzegać, że
niewidzialna ręka rynku sięgnęła w tym przypadku nawet dalej. Okazało się, że zarówno wydawcy, jak i autorzy, kupują recenzje na tony.
Portal GettingBooksReviews.com oferował recenzję dowolnej książki w pakietach nawet po 300 sztuk.
Zamawiający recenzje oczywiście nie dawali instrukcji, jaka ma ona być, niemniej
stawka od sztuki była wyższa w przypadku recenzji pozytywnej…. Jakie to proste... Recenzentka
rekordzistka dostarczała 70 takich blurbów na tydzień. (Ależ szybko czyta ta pani!) Co więcej, pisarze chcąc
sprzedawać swoje produkty, zaczęli sami sobie pisać recenzje i je publikować, podszywając się
pod czytelników (np. robił tak nagradzany za kryminały R.J. Ellory).
Najzabawniejszy w tym wszystkim jest fakt, że, jak podejrzewam, każdy z tych zawodowych oszustów-recenzentów nawet pod przysięgą mógłby powiedzieć, że nie kłamie, oceniając
pozytywnie daną pozycję książkową, że jest głęboko przekonany, że książka ta
jest z pewnością warta przeczytania. (Nic ich to przecież nie kosztuje, oni przecież książki do recenzji dostają za darmo. Kosztować to będzie dopiero czytelnika docelowego...) Co więcej, ja im wierzę, że oni do pewnego stopnia wierzą w to, co piszą!
Bo to nie są recenzje, a oni nie są profesjonalnymi recenzentami, kierującymi się wymogiem profesjonalnej rzetelności i zawodowym kodeksem
zachowań. Te zostały jednak wyparte z rynku przez amatorskie czytelnicze opinie, z całym szacunkiem dla nas czytelników-amatorów.
Patrząc jednak na skalę masową i na doświadczenia zachodnie to dostrzegam jednak problem, który czeka na rozwiązanie. Wynika on, jak sądzę, z faktu, że rynek książki przeniósł się do świata internetu, a internet ma swoje prawa. A najważniejszym jego prawem jest: "popularność rządzi". Popularność, czyli ilość - nie jakość - pozytywnych opinii. Analitycy sprzedaży internetowej podkreślają, że ilość - nie jakość intelektualna, wiarygodność, rzetelność - rekomendacji, po prostu ilość kliknięć ‘lubię’ i itp. ma absolutnie największy wpływ na sprzedaż.
Najgorsze, że tymi opiniami można łatwo manipulować - jeśli nie przez zwyczajne kupienie naszej przychylności, to choćby poprzez wykorzystanie 'reguły wzajemności', która wymaga, by w jakiś sposób rewanżować się za to, co od kogoś otrzymujemy. Inna jest sytuacja niezależnego krytyka. Jemu się płaci nie za pozytywną ocenę, ale za konstruktywną krytykę. Jeśli nie wywiązuje się ze swojej roli, jego rekomendacje tracą wiarygodność, a on sam pracę, bo rzetelność ocen to jego jedyna moneta.
Jedyna więc nadzieja w tym, że recenzenci-czytelnicy będą kierować się zasadami rzetelności, na tyle na ile potrafią, i pomimo wszystko. A to naprawdę spore oczekiwania...
Jedyna więc nadzieja w tym, że recenzenci-czytelnicy będą kierować się zasadami rzetelności, na tyle na ile potrafią, i pomimo wszystko. A to naprawdę spore oczekiwania...
Patrząc jednak na skalę masową i na doświadczenia zachodnie to dostrzegam jednak problem, który czeka na rozwiązanie. Wynika on, jak sądzę, z faktu, że rynek książki przeniósł się do świata internetu, a internet ma swoje prawa. A najważniejszym jego prawem jest: "popularność rządzi". Popularność, czyli ilość - nie jakość - pozytywnych opinii. Analitycy sprzedaży internetowej podkreślają, że ilość - nie jakość intelektualna, wiarygodność, rzetelność - rekomendacji, po prostu ilość kliknięć ‘lubię’ i itp. ma absolutnie największy wpływ na sprzedaż.
Trudna sprawa. Sama także potrzebuję rekomendacji, ale skąd
je czerpać? Czy niedługo pojawi się jakieś zabezpieczenie przeciw procederowi zachwycania się na zlecenie? Mój mąż optymista twierdzi, że tak. On naprawdę wierzy w niewidzialną rękę rynku.
PS. EMPIK wskazał 80 swoich pracowników, którzy będą pisać
recenzje książek. Będą one zamieszczane w necie i na regałach, podpisane
imieniem i nazwiskiem autora opinii. Ciekawe, jaki będzie procent recenzji negatywnych, jak sądzicie?
* Zdjęcia pochodzą ze wspomnianych artykułów z wyborcza.pl
W tej sytuacji będę chyba ufać konkretnym recenzentom.
OdpowiedzUsuńDlatego dodałam do mojego posta zdanie:
Jedyna nadzieja w tym, że recenzenci-czytelnicy będą kierować się zasadami rzetelności.
Jeśli teraz to wygląda już tak paskudnie, to w co się ten potwór przekształci za 50 lat kiedy my wyginiemy jak dinozaury? Może faktycznie trzeba się wziąć za ręczne pisanie na papierze czerpanym, tak dla jako takiej równowagi w kręgu słowa pisanego?
UsuńTak, równowaga by się przydala, choć raczej odwrócenie się tyłem do internetu i zasad jego funkcjonowania nic nie pomoże :) Inna sprawa, że pisać na paierze czerpanym, to byłoby coś :)))
OdpowiedzUsuńA tak poważnie, to zastanawiam się, czy mamy u nas w Polsce takie miejsce eksperckich recenzji jak wspominany w artykule Kirkus?
Chętnie bym zaglądała do takich niezależnych recenzji znawców tematu.
Spojrzałam, jak dokładnie działa ten Kirkus review. To amer. dwutygodnik z recenzjami ukazującymi się przed publikacją. Szczycą się niezależnością ocen. Autorzy mogą zamówić u nich taką obiektywną recenzję za 500 dolarów (!) z opcją, że jeśli będzie jednoznacznie negatywna można ją 'ukryć'.
UsuńW zasadzie nie potrzebuję recenzji. Jedna dobra lektura rodzi kilka następnych, aż się boję, że znowu natknę się na kolejne tytuły, które koniecznie będę chciała przeczytać.
Usuńcześć Agnieszko!
OdpowiedzUsuńczęsto Cię widuję u Zbyszekspira, więc pomyślałam, że zajrzę. jeśli można, zagnieżdżę się w Twoim obserwatorium.
czytałm ten artykuł Czaplińskiego. zdziwiła mnie zwłaszcza opinia, że w zasadzie dobrą powieść można ocenić po ilości parafraz czyli po tym, ilu amatorów zainspirowała do pisania dalszych ciągów, rozwijania wątków. ciekawe :) chyba coś w tym jest, choć poziom tych przeróbek to już inna para kaloszy ;-))
od jakiegoś czasu zaglądam na blogi książkowe i zastanawia mnie nie to, CO ludzie czytają, ale w jakim tempie to robią. czasem mam wrażenie, że trwa jakiś wyścig i nie rozumiem, po co??
odnośnie wyboru lektur kieruję się zwykle zasadą sprawdzonych nazwisk. kilka nowych wyłowiłam u Zbyszekspira, ale z powodu fragmentów tekstu, a nie recenzji, którym jakoś nie ufam ;-))
pozdrawiam ciepło :)
Dzięki, że wpadłaś :) Co do artykułu Czaplińskiego, to wielokrotnie mnie zaskoczył. To, co mi się u niego podoba, to to, że umie tak spokojnie przyjąć do wiadomości stan rzeczy. Mnie niestety krew zalewa. Ale po co, ale na co mię to!
UsuńWybór tekstów zbyszekspira jest bezcenny. Ileż z tych rzeczy mnie inspiruje, ile wciągam na listę moich ulubionych cytatów i przyszłych lektur!
ja się raczej dziwiłam stwierdzeniami Czaplińskiego. szkoda nerwów, bo pewnych rzeczy nie da się powstrzymać. trzeba iść własną drogą i tyle :)
UsuńZbyszekspira powinno się zainstalować w jakiejś wielkiej bibliotece i kazać mu prowadzić jej stronę internetową. myślę, że obie strony byłyby przeszczęśliwe :))
Ciekawe, jak mu się ułoży po tym, jak dołożył recenzje. Trzymam kciukasy, żeby zachował to coś, co go wyróżniało. A był to m.in wybór autorów, którym poświęca swoją uwagę.
UsuńDobrze zaopatrzona księgarnia czy biblioteka jako 'koszmar bibliofila'? O tym by można książkę napisać :)
UsuńArtykułu Czaplińskiego nie mogę niestety przeczytać w całości :( (Ten drugi już znam). Wobec tego tylko kilka uwag, które mi się nasunęły po Twoim poście:
OdpowiedzUsuńMam problem z rozdzielaniem krytyki na fachową i niefachową/amatorską*. Z jednej strony jak najbardziej ta różnica do mnie przemawia - z drugiej jednak czytelnik "zwykły" też ma - jak najbardziej ma - prawo do wypowiadania się na temat przeczytanych tekstów. Jego opinia nie może być odgórnie "niższa" od "fachowej" - ale rzeczywiście pojawiają się nieraz problemy tego typu, o jakich piszesz. Przy czym, przy pełnej świadomości tych i innych zagrożeń, rękami i nogami jestem gotowa bronić prawa tej "amatorskiej opinii" do pojawiania się i bycia traktowaną poważnie - choć wiem, że często coś się będzie we mnie burzyć podczas czytania niektórych opinii czy blogów.
W każdym razie uważam, że - o ile nie wpadamy w to pisanie pozytywnych recenzji z powodu układów, zapłat czy "wydaje mi się, że powinnam pochwalić, bo tego się ode mnie oczekuje" - więc o ile nie wpadamy w takie pułapki, to "amatorskie/niefachowe" opiniowanie, ocenianie, opisywanie przeczytanych tekstów jest nie tylko jak najbardziej pełnoprawne, lecz wręcz niezbędne. To forma ułożenia w głowie własnych wrażeń czytelniczych, to forma rozmowy z innymi o książkach. Od klubów miłośników danego autora, gatunku czy książek w ogóle różni je tylko medium.
(* W ogóle twarde rozdziały na fachowe/prawdziwe/zawodowe i amatorskie/niefachowe stanowi dla mnie problem, tak samo jak rozdział na wysokie i niskie).
Przyznam, że artykuł o "autolansowaniu" mnie i ubawił, i załamał. Nadal nie mogę zdecydować, co bardziej.
"Będąc młodą blogerką na prowincji...", oczywiście też jestem za wyrażaniem dowolych opinii na swoim blogu, czy w komentarzach (przy zachowaniu zasad dobrego wychowania, oczywiście). Dlatego właśnie, że są to opinie, aż opinie i tylko opinie. Nic więcej.I nic mniej.
UsuńOpinia 'książka podoba mi się' jest cenna, ale - umówmy się - więcej mowi o tym konkretnym czytelniku i jego guście niż o samej książce. Tak się składa, że to jest dla mnie akurat fascynujące!
Ale wróćmy do samych książek i ich selekcji w sytuacji nadmiaru.
Internet i zakorzeniony w nim rynek książki zlicza te opinie, na wyrost zwane recenzjami, i sumuje tę ilość pozytywnych 'lajków', czyniąc popularność=bycie lubianym przez wielu jedynym wyznacznikiem rynkowej wartości książki.
To dla mnie za mało. Jestem trochę impregnowana na rzeczy popularne. Zbyt wiele razy się już zawiodłam na takich rekomendacjach.
To, czego mnie brakuje na rynku czytelniczym, to jakiejś instytucji czy osób niezależnych, ekspertów, którzy pisaliby recenzje pogłębione, pozwalające mi na bardziej przemyślane zakupy książkowe. Teraz kieruję się zaufaniem do kilku osób piszących do gazet, które mają podobny gust do mojego. Ale marzy mi się jeszcze coś. Musiałby to być przede wszystkim jakiś głos niezależny. A że nie jestem naiwana, to chciałabym, żeby - jak w innych krajach świata - był to ktoś, grupa osób, którym płacilibyśmy za tę niezależną recenzję. Myślę, że takie eskperckie czasopismo wniosło by pewną jakościową kontrę dla popularności jako jedynego obecnego kryterium.
Muszę zajrzeć do Nowych Książek. Pamiętam je z Biblioteką Narodową jako wydawcą. Od 2 lat nie zaglądałam do nich. A teraz wydaje je Instytut Książki z Łubieńskim na czele. To brzmi nieźle.
OdpowiedzUsuńTylko dlaczego nie mają strony w internecie. Czyżbym nie potrafiła znależć?