poniedziałek, 24 lutego 2014

Ustawa o cenie książki potrzebna jak lodówki na Antarktydzie?

Ustawa o stałej cenie książki jest nam potrzebna tak, jak lodówki na Antarktydzie. Jakie korzyści mają płynąć dla czytelnika i wydawcy z uniemożliwienia sprzedaży książek w sieciach dyskontowych i hipermarketach? Wiadomo przecież, że tego typu placówki mogą sprzedawać towary (w tym książki) wyłącznie w cenach niższych niż gdzie indziej - Empikach, Matrasach czy zwykłych księgarniach. Taki jest bowiem sens ich istnienia. Nie mogąc mieć niższej ceny na nowo wydaną książkę, zastąpią ją innym produktem. Ludzie, których stać najwyżej na wydanie 20-25 zl za książkę i którzy nigdy nie zaopatrują się w nią po cenie Empiku, zwyczajnie zrezygnują z zakupu. Czy w ten sposób ma zwiększyć się czytelnictwo i wzrosnąć sprzedaż? Nonsens widoczny gołym okiem.

Napisał właściciel Wyd. Albatros Andrzej Kuryłowicz w liście otwartym, w którym domaga się publicznej debaty o projekcie Polskiej Izby Książki. Kuryłowicz negatywnie odnosi się do propozycji regulowania rynku książki. 
Dlaczego? 

TU możesz się przekonać.

Zgadzam się z twierdzeniem, że manipulowanie niewidzialną ręką rynku jest ostatecznością, także ekonomiczną, i że trudno przewidzieć wszystkie jego konsekwencje. Jednak, co  w takim razie zrobić, żeby w Polsce wzrosło czytelnictwo i poziom zakupów książkowych do poziomu, ktory pozwoli rynkowi wydawniczemu i księgarskiemu na stabilność finansową? Która z kolei pozwoli na inwestycje w wydawanie i sprzedawanie ambitniejszych książek. One nigdy nie przynoszą wielkich zysków, ale nie powinny przynosić takich strat jak teraz.... 


Jedni chcą walczyć o podaż manipulując ceną, inni z kolei skupiają się na popycie (poprzez wzrost zakupów bibliotecznych). A wszyscy bazują na zakupach bibliofili, którzy kupią, bo są uzależnieni :)


Quo vadis rynku książki w Polsce?




22 komentarze:

  1. Moim skromnym zdaniem najlepszym rozwiazaniem problemu czytelnictwa jest inwestowanie w dzieci, tzn. programy, ktore "uzaleznia" mlode pokolenia od czytania ksiazek - na starszych nie wiem, czy mozna jeszcze liczyc. Jest to oczywiscie dzialanie dlugoterminowe i moze dac konkretne wyniki za 10-15 lat lub wiecej. W tej chwili glownym problemem sa na pewno pieniadze, a raczej ich brak- dla wiekszosci Polakow nawet te 20-25 zlotych jest sporym wydatkiem, ergo luksusem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak tylko że świat nie jest wypełniony Borejkami o tym trzeba pamiętać.

      Usuń
    2. Zgadzam się, że problem jest tak duży, że jego roziązanie zajmie nam 10-15 lat. Jesli tylko pojawi się głębokie przekonanie, że warto. Przekonanie u rodziców, nauczycieli i państwa, które po to jest powołane, żeby służyć naszym obywatelskim sprawom. Chcę powiedzieć, że bez interwencji państwa chyba nie damy rady. I mówię to ja, liberałka z przekonania, źle widząca interwencjonizm państwowy...

      Usuń
  2. Zlikwidować vat na książki i ebooki, dofinansowywać biblioteki i propagować czytelnictwo wśród najmłodszych. I tyle. Jeśli to nie przyniesie skutku, to trudno, wydawcy "ambitnej" literatury będą musieli wydawać nieco mniej ambitną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym że ta wydawana aktualnie już i tak jest mało ambitna, zalew kiepskiej jakości ( treść) książek jest powalający i jak widać nawet masowa sprzedaż Grey'a nie ratuje sytuacji.

      Usuń
    2. Ostatnio szukałam dla męża" Czarodziejskiej góry". W MATRASIE sprzedawca nie kojarzył tutułu ani autora. Zrobiłto, co potrafił: sprawdził w bazie. Nie ma takiego tytułu w magazynie. Koniec.
      Jakie wnioski: Jako wierna (od 30 lat) klientka księgarń, jestem w 2014 r. zmuszona 1. korzystać z sieci MATRAS, supermarketu książkowego, bo zlikwidowano wszystkie pobliskie małe księgarnie. Chciałabym kupować w małej księgarni prowadzonej przez kogoś, kto sam czyta. Rynek ich jednak wyrzuca poza margines, bo nawet tu - na rynku ksiązki - rządzi WYŁĄCZNIE cena i PRZYSTĘPNOŚĆ dla przeciętnego poziomu kupujących.
      2. Obsługa w sieciowych księgarniach to dno i żenada, stosowna do poziomu edukacji w Polsce i niestety ponownie ppziomu wymagań kupujących.
      3. Wcale nie uważam, że "trudno", ale wydawcy "ambitnej" lietratury będą musieli wydawać nieco mniej ambitną. To zjawisko obniżania poziomu już ma miejsce po całości. Na miejsce Tomasza Manna wchodzi nie "nieco mniej ambitna" literatura, lecz regularny chłam, typu Grey. Niestety czytelnicy, którzy nie mają pozytywnych doświadczeń z wielką literaturą, nigdy się nie dowiedzą o swojej zaprzepaszczonej szansie, bo niby skąd. Nie natkną się na wybitne książki nawet przez przypadek, bo się ich nie wydaje! Nie wydaje się. Nie kupuje do bibliotek i do domu. Nie czyta. Nie pisze o niej. Kólko się zamyka.

      Usuń
    3. Fatalne jest to, że sprzedawcy w księgarniach nie mają nic wspólnego z księgarzami. To ludzie, którzy tak sprzedają książki jak bułki w piekarni. Nie potrafią polecić, zachęcić.

      Usuń
    4. Czytam teraz U. Eco , J.C. Carriere "Nie myśl, że książki znikną" i tak sobie myślę, że różnica pomiędzy literaturą ambitną (bez żadnego cudzysłowia i sarkazmu) a "mniej ambitną" ( w cudzysłowie i z sarkazmem :) polega głownie na tym, że gdyby tej pierwszej nie wydano i jej nie przeczytano, świat naprawdę wiele by stracił, podczas gdy bez tej drugiej świat się obejdzie bez trudu. Łatwo ją zastąpić inną "mniej ambitną książką". To jest własnie kwintesencja różnicy między nimi! Nikt nie będzie plakał po Greyu. Ja i mój mąż i jeszcze inni płaczemy po "Czarodziejskiej górze".

      Usuń
  3. To trudny temat i raczej ciężko tu o jakąś dobra metodę. Systemowe metody tylko sprawę pogarszają.
    Myślę jednak, że jest tu pole do popisu dla rodziców i ich dobrej woli, nauczycieli j. polskiego i ich inwencji a także biblio9tekarek, bo to głównie panie.
    Ale w każdym przypadku musi się po prostu chcieć dawać z siebie coś więcej niż się musi a o to najtrudniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak należy coś robić inaczej niż dotąd. Próbować. Cokolwiek.

      Usuń
  4. Kompletnym bezsensem jest ten pomysł, księgarniom nie pomoże bo ci którzy czytają i tak kupują jak najtaniej zatem jeśli będzie drogo to poszukają gdzie indziej np. biblioteka. Ci którzy nie czytają i tak nie kupią , skoro nie kupują w marketach w cenach niższych skąd pomysł by nagle wydali na książkę więcej w księgarni. Jak zawsze u nas robi się coś tylko po to by na papierze było że jest zrobione. O przeciętnym człowieku nie myśli nikt. Jak pisałam księgarniom nie pomoże , bo jedyne co by pomogło to obniżenie cen książek, a ucierpią jak zawsze klienci , których i tak już nie stać i jedynym ich dotychczasowym źródłem były właśnie markety. Jesli nie stać mnie na książkę w promocji za 24 złote to jakim cudem kupie ją po wprowadzeniu przepisu za 34 zł? Po prostu sprzedaż zanim wzrosnąć ( a dokładniej zyski) to jeszcze spadnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście jest jakiś paradoks w tym pomyśle. Głównie chroniłby on małe księgarnie - dając im większe szanse na konkurowanie o klientów. Gdyby była jednakowa cena w MATRASIE i malej księgarence ze znajomą panią Zosią - kupiłabym w małej księgarence. Tylko, że kupiłabym dużo mniej sztuk niż dotąd kupowałam. Czyli tak jak piszesz - obrót byłby w sumie mniejszy.
      Sieci typu Biedronka, zrezygnowałyby po jakimś czasie ze sprzedawania książek obok kartofli. Ale... Czy pojawiły by się księgarenki blisko? W małym miejscowościach? Obawiam się, że zanim by to napstępiło, starzy biblifile by wymarli, a młodzi... Czy oni się narodzą i zdążą nauczyć czytać i to na papierze? Jako katastrofistka - wątpię...

      Usuń
  5. W radiowej Dwójce była dyskusja na powyższy temat:

    http://www.polskieradio.pl/8/3044/Artykul/999108,Rynek-ksiazki-w-Polsce-czy-stala-cena-nowosci-uratuje-czytelnictwo

    Polak statystyczny kupuje 1,5 ksiązki na rok. Czech: 14 sztuk. Ja kupiłam ok. 100 w zeszłym roku...

    Najbliżej mi jest do opinii Beaty Stasińskiej z W.A.B.:
    "Po tylu latach zaniechań czeka nas długi program naprawy, który trzeba obliczyć na 15-20 lat. Nie ma lepszego sposobu na poprawę czytelnictwa, jak podniesienie jakości edukacji w Polsce."

    Jednak podobno we Francji podobne prawo Prawo Langa działa? Musze gdzieś o tym poczytać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja może nie kupiłam 100, ale bardzo dużo sporo więcej niż nawet statystyczny Czech i nadal kupuję, ale niestety znam osoby, które nie kupują książek w ogóle a ja tylko w wśród swoich krewnych jestem dużym niestety ewenementem. Nie dziwię się więc, że mamy tak zatrważająco niską statystykę.
      Być może trzeba w prezentach kupować właśnie książki, szczególnie dzieciom zamiast gier komputerowych, ale tu już chyba skażone jest pokolenie 30, 40 latków a to oni wychowują gros dzieci i zamiast książek kupują swym dzieciom w większości zabawki i gry komputerowe.

      Tak, że chyba będzie coraz gorzej.

      My już sporo robimy;kupujemy,czytamy, prowadzimy blogi o tematyce książkowej więc propagujemy czytelnictwo. Ja już w towarzystwie pytam co moi rozmówcy obecnie czytają , mogę polecić...........

      Usuń
    2. W tym roku kupię jednak nie więcej niż 1/3 tego, co zwykle. Tak sobie postanowiłam na Nowy Rok i tego się trzymam. Przez ostatnie 2 miesiące kupiłam zaledwie 6 książek.
      Mam nadzieję, że rynek książki w Polsce się przez to nie zawali :( Już czas, żeby ktoś przejął po mnie pałeczkę w tym względzie :)

      Usuń
  6. Lenin wiecznie żywy. Do niektórych chyba nigdy nie dotrze, że gdy państwo zorganizuje ostatnią sferę ich życia to wcale nie znajdą się nagle w Arkadii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewątpliwie jest to myślenie nakazowo-rozdzielcze. Powrót do czasów regulowania odgórnego. Naprawdę, czy to może pozytywnie wpłynąć na kupowanie książek u nas, specjalistów od obchodzenia nakazów?

      Usuń
    2. A kto w ogóle jest pomysłodawcą tej ustawy? Bo gdzieś mi to umknęło. Rząd?

      Usuń
    3. Polska Izba Książki - zrzeszająca pewną częśc naszych wydawców.
      Więcej tu:
      http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/3587/na-ratunek-ksiazkom

      Usuń
  7. Uważam, że ta ustawa jest POTRZEBNA. Gazety są sprzedawane w cenie dokładnie takiej, jak podaje wydawca i nikomu w niczym to nie przeszkadza. Na rynku księgarskim jest teraz taki dziki absurd, że cena okładkowa ma się zupełnie nijak do ceny rynkowej. Klient wcale tu nie korzysta, bo wydawca od razu drukuje książkę z myślą, że jak da 39,90 to faktycznie będzie ona w detalu po 26-27zł, więc cena okładkowa w istocie jest sztucznie zawyżana. Po ustawie książka po prostu od razu będzie miała cenę 27zł na okładce, zamiast tego fikcyjnego 39,90.
    Druga dobra strona jest taka, że skończy się nieuczciwa konkurencja - bo uczciwym na pewno nie da nazwać się sytuacji, w której ktoś w detalu sprzedaje nowości po cenach już niemal śmieciowych (często o 40% taniej niż cena okładkowa), podczas gdy normalna stawka dla przedsiębiorcy/księgarza na hurtowni wynosi te 30-35%. W praktyce tacy ludzie zarzynają rynek, więc jakoś mi ich nie szkoda, niech idą do czorta. Paradoksalnie sami z resztą telepią się na granicy bankructwa, bo dzięki absurdalnej polityce "hurt w detalu" mają tylko bardzo duże obroty i nic poza tym.
    Jeszcze raz:
    - klient na tej ustawie nie straci, będzie tak jak w przypadku gazet i czasopism
    - wydawcy będą drukowali ceny adekwatne do rzeczywistości
    - zniknie nieuczciwa konkurencja ze strony pseudobiznesów, które działają jak pies ogrodnika (przez bardzo niskie marże nie zarabiają, ale innym też nie dają dyktując absurdalne ceny).

    OdpowiedzUsuń
  8. Jasno powiedziane. Jak rozumiem, takat intencja przyświeca propozycji regulacji cen. Zanim by taką regulację ew.wprowadzono, należałoby mocno wyjaśniać te intencje. Tak jak Kinga to zrobiła :) Bo niestety u nas rozumienie zasad ekonomii i działania rynku bardzo kuleje.
    Moim zdaniem szansą tego pomysłu jest to, że "rzeczywiści" czytelnicy czytający ponad 7 książek rocznie:) - a stanowiący 11 % potencjalnej populacji czytelniczej - kupią książki po dowolnej ustalonej cenie. Zagrożeniem pozostaje nadal ich liczba. Zbyt mała, zbyt mała!
    Naprawdę to walka toczy się o zwiększenie tej liczby.

    Jestem przekonana, że OBNIŻANIE CENY KSIĄŻEK nic nie da. Ludzi, którzy nie czytają nawet 7 książek rocznie nie przyciągnie do czytania cena. Obawiam się, że nie-czytelnicy nie czytaliby książek NAWET GDYBY IM DOPŁACIĆ.

    Czyli proponowana ustawa im nie-czytelnikom nie zrobiłaby róznicy. Ona zrobi różnicę nam czytelnikom. Bo pozwoliłaby przetrwać małym księgarniom i wydawcom bardziej ambitnej literatury. Jesli tylko zadziała tak jak np. we Francji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, czytelnicy na tym nie stracą, a nieczytelnikom to i tak rybka. :) Można powiedzieć, że po prostu ceny rynkowe nowości wydawniczych zostaną uporządkowane, tak jak w segmencie prasowym. Gdy wydawca ustala tu cenę gazety na 4,90zł to tyle ona kosztuje wszędzie, a nie że jakieś typy sprzedają ją w cenie makulatury, bo mają duże kredyty na hurtowniach i biorą towar "na kreskę". Tajemnica Poliszynela: na takiej to zasadzie sprzedają najtańsi sprzedawcy z Allegro i co niektóre księgarnie internetowe. Płatność jest odroczona, więc zamówienia są bardzo duże, natomiast ceny sprzedaży na samiutkiej granicy progu opłacalności, a więc po cenach hurtowych. Selkar dzięki takiej polityce niemalże padł. Obroty tam szły w miliony, ale paradoksalnie super rentowny interes to nie był. Typowy kolos na glinianych nogach. Wystarczyło, że dostawcy (wieść niesie, że pod pewnym naciskiem normalnych księgarzy) odmówili kredytowania. Koniec, gotówka na stół, albo nie ma książek! No i książek nie było... Zamówienia zapewne dlatego były realizowane z dużym opóźnieniem, albo w ogóle, bo firmy nie było stać żeby kupować towar i jednocześnie opłacać normalne koszty utrzymania przedsiębiorstwa.
      Serio, sieciówki to jedno, ale gdy się przyjrzeć branży od kuchni, to najtańsi sprzedawcy sieją prawdziwe spustoszenie. Ich biznesy są często wydmuszkami, tylko ile oni normalnych księgarni - średnich i małych - wykończą swoimi istnieniem? Ustawa o cenie książek to w rzeczy samej ustawa o ochronie przed wszelkiej maści nieuczciwą konkurencją. Podejrzewam, że m.in. dlatego Empik sprawę popiera - nietrudno się domyślić, że choć jest molochem nieracjonalne działania takich selkarów poważnie biją go po kieszeni.

      Usuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.