czwartek, 23 stycznia 2014

Javier Marias "Twoja twarz jutro"

Javier Marias Twoja twarz jutro. Taniec i sen

- „Nie wie pani, co jest z tą książką? Ostatnio ludzie bardzo ją kupują.” - powiedzieli w moim MATRASIE. 
- „Podobno to arcydzieło, godne Nobla…” - odpowiedziałam. 

A teraz sprawdziłam. Czytając drugą część trylogii, bo pierwsza została już wykupiona.

Nie jest to zła rzecz. Rozumiem tych, którzy poddali się urokowi tej powieści. Jest w pewnym sensie hipnotyzująca. Głównie z powodu często używanych, niemal nadużywanych powtórzeń, repetycji - słów, fraz, cytatów, motywów, postaci. Daje to wrażenie zapętlenia. Najsilniejszym środkiem stylistycznym Mariasa, stosowanym przez niego z wielkim upodobaniem, jest jednak retardacja. Metoda stop-klatki, ulubiona figura stylistyczna Prousta. Kiedy spodziewamy się, że bohater gwałtownie wstanie i wybiegnie lub zamachnie się mieczem i zetnie komuś głowę  (a dzieło Mariasa jest pastiszem powieści szpiegowskich), zaczyna się taniec w zwolnionym tempie. Najpierw czytamy, co mogłoby się zdarzyć, gdyby tak się stało, potem jakie wspomnienia to nasuwa bohaterowi, następnie następuje szereg dygresji przenoszący czytelników np. w czasy wojny domowej w Hiszpanii, na koniec miecz spada, ale nie tam, gdzie się spodziewaliśmy…

Trzeci znak rozpoznawczy Mariasa to obsesyjna i bezowocna, bo nieprzynosząca samopoznania, introspekcja głównego bohatera. Specyficzna, bo nieznośnie analityczna i zimna, całkowicie pozbawiona prawdy uczuciowej. Zupełnie, jakby o przeżyciach bohatera wypowiadał się autystyk z tytułem profesora. Zresztą kimś takim jest właśnie główny bohater – Jaime, Jack, Jacques Deza. Multilingwistyczny Hiszpan, nauczyciel literatury z doświadczeniami na Oksfordzie, na kontrakcie w jakiejś jednostce specjalnej w Londynie. Jest kimś w rodzaju profilera. W jednej z napisanych przez siebie charakterystyk napisał jakby o sobie: „Wiele osób doświadcza swojego życia, jakby stanowiło materię do jakiegoś drobiazgowego raportu”. To brzmi jak definicja tej powieści.


Dobre w tej powieści są za to postaci kobiece, opisywane z dużym zrozumieniem i znawstwem, choćby jak ta Włoszka, która pośrednio stała się powodem dla użycia miecza: „[…] rozstawała się ze swoją młodością bardzo opieszale, pośród teatralnych gestów i wielkiej liczby pomniejszych kaprysów, jeżeli miała też większe kaprysy, to szczęśliwie nie mnie przypadło w udziale być ich świadkiem, spełniać je ani się nich wyłgiwać.” Włoszka wypełniona cała botoksem, o którym nasz bohater wie niewiele, a kiedy chce wiedzieć więcej, dzwoni po prostu do swojej byłej żony. I choć tak naprawdę pragnie jej powiedzieć, że chciałby wrócić do niej i do dzieci, to jednak przez jakieś 30 stron wypytuje ją o jad kiełbasiany.  Mowi dziękuję i  odkłada słuchawkę.

Oj, trudno mi polubić i utożsamić się, a choćby i współczuć tak przedstawionemu bohaterowi. Nie ma między nami chemii :)


Co do autora, to doceniam jego erudycyjne wtręty z zakresu literatury hiszpańskiej i angielskiej. Szkoda, że jego wiedza dotycząca innych części świata pozostawia wiele do życzenia, no w każdym razie nie wykracza poza przeciętną godną hiszpańskiego gimnazjalisty. Tak to wygląda, kiedy użalając się nad bombardowanymi miastami potrafi wymienić zaledwie Londyn i Hamburg, a z kolei mówiąc o sposobach działania mafii ze Wschodniej Europy wrzuca do jednego worka Rosjan, Albańczyków, Ukraińców i Polaków – jako wiernych naśladowców  metod KGB, a  może nawet NKWD. Nasi by się pewnie obrazili… Gdyby tylko zdołali przebić się przez te setki płynących potokiem słów i dygresji. Trochę się śmieję, ale taka erudycja mi nie imponuje, a nawet sprawia wrażenie, że sporo w tym pisania pod publiczkę - przyszłych anglosaskich odbiorców dzieł Mariasa. Czytelników w Kosowie i Polsce chyba Marias nie przewidział...

Najlepsze w tej powieści, naprawdę poruszające są wspomnienia ojca bohatera z czasów frankistowskich. To jest autentyczne. Skądinąd wiadomo, że ojciec samego Mariasa był więziony w tych czasach. Bratobójcze walki, zabójstwa, tortury, które nigdy nie zostały rozliczone tkwią w Hiszpanach jak szpikulec w ranie. A straszne to były historie.

Okrucieństwo i zdolność człowieka do bestialstwa to zresztą główna oś napędowa tej powieści. Inne jej centralne motywy to samotność porzuconego mężczyzny i niemożność poznania drugiego człowieka naprawdę. Nie da się poznać „czyjejś twarzy jutro” – przewidzieć czyjegoś zachowania, czyichś wyborów. To niemożliwe.


Podsumowując jest to dość dobra powieść. Przemyślana stylistycznie. Zawierająca wiele smaczków, historycznych, filologicznych. Treściowo jednak płaska – godna naszych czasów. Pisana jakby autor koniecznie chciał, żebyśmy nie odchodzili, żebyśmy jeszcze posłuchali… Pozostawiła mnie całkowicie obojętną. Niestety nie tęsknię do czytania kolejnych części, żeby nie wiem o jakie postmodernistyczne poszukiwania skarbu chodziło... Nie jest to poziom Umberto Eco, pomimo pewnych podobieństw oraz otrzymania nagrody Prix Formentor  - cennego literackiego wyrożnienia otrzymanego w 2013 za całokształt twórczości. Nagrodę tę otrzymali m.in. Jorge Luis Borges i Saul Bellow oraz w 1967 r. nasz Gombrowicz za Kosmos, a po wznowieniu jej w 2011r r.:

8 komentarzy:

  1. Piszesz rewelacyjnie Agnieszko. Gdzie ja, zwykła gospodyni domowa potrafiłabym tak rozłożyć powieść na czynniki pierwsze.
    Zastanawiam się po tym co napisałaś skąd się bierze ten pęd do księgarni po te książkę. Cz\y nie ma w tym swoistego snobizmu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję moja droga. Tym razem bardziej niż zwykle wykorzystałam moje wykształcenie filologiczne :) W końcu czytałam arcydzieło in spe.
    Ten pęd to trochę taki żart - dziesięć osób na krzyż chciało to kupić :) I popieram to, bo książka jest z pewnością powyżej średniej. Zreszta popieram takie snobizmy jak snobizm na czytanie w ogóle czy chęć przeczytania tego, co nagradzają gdzieś w świecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Ped" na ksiazke ma chyba cos wspolnego z kilkoma recenzjami, ktore ukazaly sie w polskiej prasie i ktore wychwalaly te powiesc pod niebiosa, wieszczac za razem Nobla autorowi... Dla mnie jest to przypadek bardzo podobny do "Wyznaje" Jaume Cabre- duzo marketingu dla powiesci, ktore poprzez swa "zagmatwana" forme sprawiaja wrazenie glebi. Wyglada to na usilne poszukiwanie arcydziela, a raczej jego kreowanie... Ja natomiast nie rozumiem tego pedu na literature hiszpanska (katalonska w przypadku Cabre) w Polsce, wcale zreszta nie najwyzszych lotow.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzeczywiście, to chyba marketing. Sama skusiłam się po przeczytaniu recenzji, w której zacytowano Orhana Pamuka mówiącego jakoby, że Mariasowi należy się Nobel. Prawdą jest też, że jest zapotrzebowanie na arcydzieło. W powodzi współcześnie produkowanej tandety i banału chciałabym zetknąć się z czymś, co mną wstrząśnie. Życzyłabym sobie nie tylko efekciarskiego stylu, ale i jakiejś głębi właśnie. Ale cóż, skąd wziąć głęboki temat w dobie powierzchowności. Ci, co mają przemyślane takie tematy, nie piszą, tylko walczą o życie, w ten czy inny sposób… A Hiszpanów wydaje się u nas, bo mamy świetnych tłumaczy. Sama jestem iberystką :) Wydaje się i czyta, choć jest to miłość bez wzajemności… Taki Marias, obawiam się, kojarzy Słowian zdaje się tylko z mafią.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rzeczywiście, to chyba marketing. Sama skusiłam się po przeczytaniu recenzji, w której zacytowano Orhana Pamuka mówiącego jakoby, że Mariasowi należy się Nobel. Prawdą jest też, że jest zapotrzebowanie na arcydzieło. W powodzi współcześnie produkowanej tandety i banału chciałabym zetknąć się z czymś, co mną wstrząśnie. Życzyłabym sobie nie tylko efekciarskiego stylu, ale i jakiejś głębi właśnie. Ale cóż, skąd wziąć głęboki temat w dobie powierzchowności. Ci, co mają przemyślane takie tematy, nie piszą, tylko walczą o życie, w ten czy inny sposób… A Hiszpanów wydaje się u nas, bo mamy świetnych tłumaczy. Sama jestem iberystką :) Wydaje się i czyta, choć jest to miłość bez wzajemności… Taki Marias, obawiam się, kojarzy Słowian zdaje się tylko z mafią.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaki ten swiat maly! Czy tez powinnam moze powiedziec: el mundo es un pañuelo. Ja tez jestem iberystka, w dodatku mieszkam obecnie w Hiszpanii. Jesli twierdzisz, ze popularnosc lit. hiszpanskiej jest efektem swietnych tlumaczen, to dlaczego w ogole jest w Polsce nieznany Juan José Millás? Dla mnie jest to bardziej kwestia polityki wydawniczej i globalizacji, rowniez na tym rynku. A wracajac do Maríasa, to podobno straszny z niego bufon. Nie dziwia mnie tez wstawki nt. polskiej mafii - znakomita wiekszosc Hiszpanow nie jest w stanie wskazac na mapie Niemiec, co dopiero Polski. Ale niski poziom kulturalny Hiszpanow to juz temat na inna rozmowe. Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I globalizacja i polityka wydawnicza - wszędzie taka sama, bo nastawiona na maksymalizację zysku - to też racja. A dostęp do (wybranych przez wydawnictwa) pisarzy hiszpańskich, a nie portugalskich, islandzkich czy chorwackich, w Polsce wynika koniec końców z dostępu do dobrych, renomowanych, uznanych tłumaczy. Po prostu nie trzeba ich szukać. Co wcale nie oznacza, że popularność lit. hiszpańskiej w Polsce jest efektem świetnych tłumaczeń. Bo i tłumaczenia - bywają różne. Nawet w tomie, ktory tu zaprezentowałam są małe paskudztwa językowe... Zresztą wzięłam się za to, bo czytałam, że Marrodan Casas za to odpowiada, a tu praca została podzielona (zdaje się) na niego, Charchalisa i niezną mi niestety Ewę Zaleską, tłumaczkę właśnie drugiego tomu.

      Usuń
    2. Aha, ja też pozdrawiam serdecznie. Iberyści wszystkich krajów łączcie się!

      Usuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.