niedziela, 30 czerwca 2013

Piękno może być złe. Leni Riefenstahl

Dodaj napis
Steven Bach Leni. Życie i twórczość Leni Riefenstahl

Berta Helene Amalie "Leni" Riefenstahl urodziła się 22 sierpnia 1902 w Berlinie, zmarła we śnie 8 września 2003 w Pöcking w wieku 101 lat. Była niemiecką aktorką i – przede wszystkim - reżyserką filmową oraz fotografem. Najbardziej znana z nowatorskiej estetyki. Jej osoba i twórczość budziła często kontrowersje z powodu filmów propagandowych, jakie nakręciła w okresie hitleryzmu. Jej "Triumf woli" z 1934  to film powszechnie uznawany za najlepszy film propagandowy w historii. Była genialną realizatorką filmową zwłaszcza w sposobie filmowania ludzkiego ciała i, choć propaganda jej wczesnych filmów budzi niechęć wielu ludzi, to ich estetyka każe twórcom filmowym określać je mianem wybitnych. 
(w oparciu o Wikipedię)

Ksiązka Bacha to wartościowa, obiektywna, przeciekawa biografia niesamowitej kobiety, która przeżyła cały wiek XX. Leni Riefenstahl jest dla mnie symbolem złożoności, niejednoznaczności tego świata. I ucieleśnieniem stwierdzenia, że piękno może być złe. O niej mówiono, że była „śliczna jak swastyka”.



Jest najlepszym przykładem tych wszystkich twórców, którzy mają w życiorysie zaczadzenie fanatyczną ideologią. Riefenstahl budzi we mnie skrajne uczucia: od absolutnej pogardy (kiedy myślę o jej oddaniu Hitlerowi) do absolutnego podziwu (kiedy patrzę na zbiór jej zdjęć  z lat 60. i 70. z Afryki). 



Jej działalność na rzecz Hitlera napawa mnie odrazą, a jednocześnie nie mogę powstrzymać zazdrości wobec faktu, jak twórczo przeżyła swoje życie. Potępiam ją za jej wysługiwanie się zbrodniczemu reżimowi. Ona tłumaczy ten fakt nieświadomością okropności wojny… Lecz ja nie wierzę jej. Nawet żyjąc tylko kręceniem filmów, nie mogła nie być świadoma, czemu one służyły. Jednocześnie nie mogę powstrzymać zazdrości, kiedy czytam, jak wyszła z nędzy, została artystką, całe swoje długie życie przeżyła, robiąc to, co chciała. 

Ktokolwiek widział oblicze Furhera w "Trumfie woli", nigdy go nie zapomni. Będzie go prześladować za dnia i w nocy i, niczym stłumiony płomień, trawić jego duszę. 
dr Joseph Goebbels

Leni Riefenstahl należała do tych osób, które noszą w sobie kult siły, zgodę na to, że silni powinni mieć władzę nad słabymi. Wierzyła, że niektórzy są bardziej predystynowani do bycia panami świata. Jak wiemy, tacy ludzie nie zniknęli wraz z upadkiem hitleryzmu. To jest pewna skaza charakteru (ujmując to potocznie). Jest to typ osobowości skłonnej do poddania się autorytaryzmowi, wielbiącej siłę. Miała to Leni Riefenstahl, mają to skini, mają to kibole, mają też niektórzy politycy idący po władzę w przekonaniu, że są lepsi od innych. 

Oczywiście Leni była tylko artystką. Niemniej za czasów Hitlera jej artyzm został - za jej zgodą - wykorzystany, żeby pogłębić fanatyczną wiarę w wodza i jego pomysł wojenny.





...same tylko ustawy Gestapo tu nie wystarczą. Masy potrzebują bożka. 
Adolf Hitler






O tym, że Leni była w stanie zrobić wszystko, żeby osiągnąć swój cel świadczy np. to, że była w stanie skwapliwie wykorzystać jako darmowych statystów Cyganów z obozu koncentracyjnego, a potem ich odesłać na śmierć do obozu.  Potrafiła błyskawicznie o nich zapomnieć. Wyprzeć ich z pamięci. Chętnie uwierzyć, że otrzymają dobrą opiekę w obozie koncentracyjnym... Przecież nowe wspaniałe filmy czekają na nakręcenie... Nowe wspaniałe cele czekają na osiągnięcie... Kto miałby po nie sięgnąć, jak nie ona Leni - dziewczyna, która kiedyś powiedziała: "Chcę zostać kimś wielkim!". 

Ta postawa najlepiej opisuje jej mentalność – mentalność, którą ona pewno nazwałby mentalnością zwycięzcy… Ja nazwę to raczej bezmyślną efektywnością. Brakiem empatii. Psychopatią w wydaniu glamour. Po prostu cel uświęca środki. 

Po wojnie ta sama Leni, mając 77 lat kłamie, że ma ich tylko 50, żeby ukończyć kurs płetwonurka.  Udaje się, bo wygląda na 50-latkę. [Akurat o tym epizodzie w książce nic nie ma.] Całe życie była niezwykle piękna i sprawna, niezwykle atrakcyjna. A jej nowatorskie zdjęcia podwodne zrobią kolosalne wrażenie i wyznaczą nowe granice sztuki. 



Czy dobrze zrobiła kłamiąc? Ona nie miała nawet cienia wątpliwości, że tak. Robiła to, co sama uważała za słuszne. Nie była zainteresowana tym, co myślą o niej inni. Nigdy.

Jednak Leni ma na koncie także zdjęcie takie jak to poniżej, z Końskich, miasteczka w Polsce (zresztą położonego niedaleko miejsca, gdzie ja się urodziłam), w czasie okupacji, w momencie rozpoczęcia rozstrzeliwania cywilów. Na zdjęciu widać nie SILNĄ, pozbawioną wątpliwości kobietę, tylko SŁABĄ, przerażoną, odczuwającą strach, a może i wstyd z powodu tego, co się dzieje, kobietę. Może został tu uwieczniony jeden z niewielu momentów, w których Leni znalazła się w kontakcie z rzeczywistością.



________________________________
 Z literą w tle (B)
Trójka e-pik (biografia)



czwartek, 20 czerwca 2013

Lubię ład, nie chcę zostawić po sobie bałaganu. - "Dziennik Helgi"

Helga Weissova Dziennik Helgi. Świadectwo dziewczynki o życiu w obozach koncentracyjnych

Mogę polecić tę książkę jako pierwszą lekturę dla osób, które chcą przeczytać coś o Holocauście. Jest to dziennik żydowskiej dziewczynki z Pragi, która staje się ofiarą hitleryzmu i zostaje zmuszona  do walki o przeżycie między 10 a 15 rokiem życia. Czyli są to niezmodyfikowane żadną ideologią fakty, opisane językiem prostych zdarzeń na miarę dziecka, a potem nastolatki. Wierzcie mi, Helga nie roztrząsa niesprawiedliwości losu, ona po prostu się dziwi, że ludzie potrafią być tacy niedobrzy...

Helga Weissova jest jednym z zaledwie setki dzieci ocalałych z getta w Terezinie. Dotąd w Polsce niewiele mówiono o tym mieście-getcie, w którym gromadzono Żydów z terenów na południe od Polski. 

Wielką wartością dziennika Helgi jest właśnie ukazanie życia w tym „idealnym mieście Żydów”, dawnych koszarach teraz zamienionych w wielkie, wielotysięczne  więzienie, obóz przejściowy. Zadziwiające było to miejsce…  Zanim  przebywający tam człowiek trafił do transportu do KL Auschwitz,  doprowadzano do jego stopniowej dehumanizacji. Stawał się przedmiotem obróbki nazistowskiego przemysłu śmierci.

I tak Helga oraz inne dzieci zostaje rozdzielona z rodzicami. Zresztą uznaje to – jak to dziecko – za fajne! Początkowo spanie na piętrowych łóżkach  w gronie rówieśniczek przypomina jej kolonie letnie. Ale mija czas, a koleżanek ubywa.  Dopóki jej rodzice, obecnie ludzie-numery, przebywający rozdzieleni w budynkach dla mężczyzn i dla kobiet,  mają czym płacić, udaje im się uniknąć wywózki, czyli „wyreklamować się”. Dorośli pracują w polu, w administracji obozu, dzieci mają zorganizowane tajne nauczanie. Dostają regularnie jedzenie, które pozwala im nawet „oszczędzić” na przygotowanie pseudotortów urodzinowych. Helga ma zeszyty, ołówki, kolorowy papier. Czytelnicy wiedzą, że pochodzi on z walizek nowoprzybyłych na „śluzę”… Dziewczynka  o tym nie mysli. Po prostu chce malować, tak jak powiedział jej tata: „to, co widzi”. 

Owe ilustracje, oryginalne rysunki Helgi z Terezina są kolejnym wyróżnikiem jej relacji. Helga portretuje to, co stało się jej normalnym życiem. A my obserwujemy „na własne oczy” zinstytucjonalizowaną, opartą na porządku, liczeniu, punktualności i licznych formalnościach… zagładę. Banalność zła opisaną bez świadomej refleksji dorosłego, bez zastanawiania się – dlaczego mnie to spotkało? – bez buntu, po prostu dzień za dniem.

Jedną z najbardziej szokujących historii związanych z Terezinem jest wizyta, którą złożyli tam  przedstawiciele Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, żeby przekonać się, że skarżący się na złe warunki panujące w getcie duńscy Żydzi (trafiło ich tam przypadkiem 500) nie mają racji. Hitlerowskie Niemcy robią wszystko, żeby Żydom dobrze się wiodło w gettach. Oto dowód: zadbani ludzie na ulicach, a obok wóz pełen bochenków chleba. Czerwony Krzyż wyjeżdża zadowolony, że Żydzi mają tak dobrą opiekę...

Jesienią 1944, w przeddzień wywózki do Auschwitz, Helga przekazuje swój dziennik wujkowi. On zamurowuje go w ścianie. 

Dzięki temu oglądamy go teraz. Także dzięki temu, że zarówno wujek, jak i Helga, a także jej matka – wszyscy szczęśliwym trafem przeżyli. To jest kolejny ewenement. Dla czytelnika jest to bardzo pomocne – wiedzieć, że ta dziewczynka przetrwała, i stała się dorosłą kobietą, malarką, matką, żoną, a dzisiaj babcią. Moje poczucie winy związanej ze wstydem za to, że „człowiek człowiekowi zgotował ten los” jest bowiem  ogromne. Czasami wywołuje to zbyt duży opór mojej psychiki w zetknięciu z opisami cierpień i porzucam lekturę - bo nie mogę tego znieść! 

Tymczasem historia Helgi jest optymistyczna. Dziewczynka wykazuje wielkie zdolności przystosowawcze, jest optymistką, ma wspierającą ja matkę i jest zdyscyplinowana. Dba obsesyjnie o czystość. Wolała nie wypić kawy, którą dostała po 3 dniach bez wody, tylko się w niej umyć... Ma też wiele, wiele szczęścia. Wychodzi żywa z tyfusu (2 razy), zapalenia płuc, zapalenia mózgu. Kiedy trafia do KL Auschwitz, nie rozdziela się matką.  Kłamie, że ma 18 lat i dzięki temu nie trafia, jako dziecko, prosto do gazu. Jest niewolnicą jak inni, zrzuca ubranie na rozkaz na oczach „młodych esesmanów”, poddaje się goleniu głów, walczy o miskę, do której trafiają raz odchody, innym razem zupa z brukwi. Żyje od apelu do apelu, którymi regulowane było życie w KL.


Kiedy gorliwy szef jej obozu postanawia w kwietniu 1945 roku przewieźć „swoich więźniów” do Mauthausen przez Flossenburg, żeby nie trafili w ręce nadchodzących wojsk radzieckich (jak przystało na przykładnego pracownika fabryki śmierci), Helga przeżywa 14 dni w otwartym wagonie, ekstremalnie stłoczona z żywymi i zmarłymi kobietami. Wtedy, w przeddzień wyzwolenia jest bliska samobójstwa. Jednak poczucie zobowiązania wobec dogorywającej matki pozwala jej przeżyć.

W maju 1945 roku jest z powrotem w Pradze. Od nowych mieszkańców swojego mieszkania słyszy wyrzuty: „To wy żyjecie?”  Rzeczywiście zrobiła im kłopot, przecież „oni się tyle w wojnę nacierpieli…”
_____________________
Wyzwanie Trójka e-pik (książka z motywem wojny)
Książka pożyczona w ramach akcji przynadziei Podaj książkę (dzięki!)

wtorek, 18 czerwca 2013

...trzeba czytać, żeby żyć - twierdzi Alberto Manguel

Alberto Manguel Moja historia czytania

Zawsze jesteśmy na samym początku litery A.
                                                                        Alberto Manguel
                                
Ale kto będzie panem? Pisarz czy czytelnik?
Denis Diderot Kubuś Fatalista i jego pan, 1796

Czytać, żeby żyć.
        
Gustave Flaubert, list do panny Chantepie, 1857

Widząc tytuł Moja historia czytania, spodziewałam się po prostu ciekawych wspomnień z lektur, szczególnie, że wiedziałam, że Alberto Manguel jest przedstawiany przede wszystkim jako były lektor czytający ociemniałemu Borgesowi. Tymczasem to ostatnie zdarzenie to zaledwie krótki, choć rzecz jasna znaczący, epizod w życiu Manguela, erudyty, pisarza i dziennikarza. To bardzo ciekawy człowiek, mieszkał w różnych miejscach na świecie. Choć Argentyńczyk, to jednak piszący przede wszystkim po angielsku i niemiecku. 
Więcej o nim TU. 





Biblioteka Manguela liczy 35 tysięcy tomów. Wygląda imponująco. Jest znana ze zdjęć. No coż... Jest absolutnie piękna! 




Chcę podkreślić, że książka, którą Wam przedstawiam (nagodzona Nagrodą Medyceuszy w 1998 r.), nie jest rodzajem autobiografii czytelniczej. To raczej bardzo obszerna monografia zjawisk związanych ze zjawiskiem czytania. Zresztą polski tytuł jest mylący. Oryginał, napisany po angielsku, nosi tytuł A history of Reading. Książka podzielona jest na następujące rozdziały (a potem liczne podrozdziały):
  1. Człowiek księgi
  2. Ostatnia strona
  3. Odmiany czytania
  4. Władza czytelnika
  5. Zamiast epilogu

Zgodnie z oryginalnym tytułem znajdziemy w książce Manguela historię pisania i w efekcie czytania – najpierw na głos, potem po cichu. Także historię zapisu, książek, bibliotek, no i mnóstwa zagadnień z tym powiązanych. Bo będzie mowa i o pisarzu, i o czytelniku, i o gatunkach, i o tym, jak świat do tych zjawisk podchodził w różnych epokach.

Np. poniżej zdjęcie dokumentujące entuzjastyczne  przyjęcie Szatańskich wersetów:



Powiem Wam tylko, że w jednym świat jest niezmienny: zawsze próbował dokuczać okularnikom :)

Przy całej obszernej bibliografii i setkach przypisów – zresztą stanowiących osobną przeciekawą lekturę - książka Manguela jest przyjazna czytelnikowi. Oprócz uogólnień zawiera nasze ulubione anegdoty poparte cytatami z niezliczonych lektur autora. A czytelnikiem jest on wytrawnym. Wspomnę tylko, że po raz pierwszy od 20 lat miałam do czynienia z cytowaniem osiemnastowiecznego komediopisarza portugalskiego Antonio Jose da Silva, o Judeu, o którym pisałam pracę magisterską (był ofiarą Inkwizycji, spłonął na stosie). A to przy okazji naśmiewania się z panienek, które za dużo czytają. Oczywiście u Silvy stwierdzenie, że „książki przewracają kobietom w głowie” ma charakter ironiczny…

Dzieło Manguela wydane zostało po raz pierwszy w 1996 roku. Co oznacza, że pisane było jeszcze w erze przedinternetowej. Tym samym Manguel nie ustosunkowuje się w swojej pracy do tego, jak internet wpływa na czytanie i pisanie. Choć napomyka już o idei hipertekstualności, pojęciu ukutym już w latach 70. XX wieku przez informatyka Teda Nelsona na opisanie nowego rodzaju tekstu wynikającego z pojawienia się sieci (w tych sieciach nie ma szczytu, ani dna, nie ma hierarchii) i zjawiska „okna tekstowego” w komputerze. Tylko to jedno zdarzenie sprawiło, że miejsce akapitów, rozdziałów i innych tradycyjnych rodzajów podziału tekstu zajęły równoważne i jednakowo efemeryczne bloki i grafiki o wymiarach komputerowego okna. Ciekawe, co powiedziałby Manguel o tym , co dzieje się teraz…

Manguel pisał Historię czytania przez siedem lat. Ilość cytatów, bon motów na temat czytania jest tam przeogromna. Książka niesie ogrom wiedzy o zjawisku czytelnictwa, które stanowi moim zdaniem - podstawę rozwoju człowieczeństwa. Przecież jesteśmy jedynymi zwierzętami potrafiącym, co więcej pragnącymi czytać i pisać. Godne podkreślenia jest to, że autor jednoznacznie opowiada się za prawem czytelnika do swobodnego wyboru lektur, a także dowolnej ich interpretacji. To jest gość, ktory myśli podobnie jak ja :) Chciałabym przeczytać jego Dziennik lektur z 2007 r.


Moja historia czytania to lektura mądra, lekka i dowcipna. Wspaniały przykład popularyzowania wiedzy. Dla bibliofila pozycja obowiązkowa.

Moją historia czytania A. Manguela zaczynam prezentowanie bardzo charakterystycznej graficznie i przemyślanej serii popularno-naukowej SPECTRUM wydawnictwa MUZA.


Na zdjęciu reszta moich zaplanowanych na rok lektur z tej serii.





__________________________
 Wyzwanie Z półki i Czytamy serie wydawnicze...

niedziela, 16 czerwca 2013

Film wg "Kobiety z wydm" Abo w kinie Kultura we wtorek g. 20:30

Jak na zamówienie! 
Dzisiaj w kinie Kultura w Warszawie rozpoczyna się Przegląd Filmów Japońskich
Cena biletu 5 PLN

godz. 20:00 – uroczyste otwarcie, pokaz filmu Norwegian Wood (133 min.)

reż. Tran Anh Hung
impreza zamknięta


Poniedziałek – 2013-06-17 

  
godz. 18:00 - Tokijska opowieść (133 min.) reż. Yasujirô Ozu 




godz. 20:30 - Straż przyboczna (110 min.) reż. Akira Kurosawa





Wtorek – 2013-06-18 


godz. 18:00 - O dziewczynie skaczącej przez czas - film animowany (100 min.)

reż. Mamoru Hosoda 

godz. 20:30 - Kobieta z wydm (143 min.) reż. Hiroshi Teshigahara





Środa – 2013-06-19

godz. 18:00 - I zamieszkam wśród przodków (118 min.) reż. Kaoru Ikeya

godz. 20:30 - Wesołych Świąt, pułkowniku Lawrence (123 min.) reż. Nagisa Ôshima



Czwartek – 2013-06-20

godz. 18:00 - Notatnik śmierci (126 min.) reż. Shusuke Kaneko

godz. 20:30 - Norwegian Wood (133 min.) reż. Tran Anh Hung




Ja się wybieram! Myślę, że taka okazja nie nadarzy się zbyt szybko. Seans kinowy to jest to!

sobota, 15 czerwca 2013

Pokaż swój notes!

To chyba już ostatnie chwile, kiedy ktoś pisze coś odręcznie, np. robi notatki w notesie - na prawdziwym papierze. Przyszło mi to do głowy po tym, jak Bibliomisiek napisał, że jeden z jego wpisów czeka na przepisanie z takiego oto notesu z bajeczną okładką:


Ja sama także nie wyobrażam sobie życia bez coraz to nowych notesów. Wynotowuję sobie w nich cytaty, robię plany i krótkie notatki. Piszę z jakiegoś powodu (?) tylko po prawej stronie. 
Myślę, że jest to jedna z odmian bibliofilii...

Tak wygląda mój obecny notes:







Jak to wygląda u Was?

Jesli wyślecie mi zdjęcie i kilka słów na ten temat dziś lub jutro na agnieszkaczyta{@}gmail.com, to z przyjemnością zamieszczę je w tym poście. 
Zapraszam was do zabawy!

Maciej napisał:
Wypisuję sobie w notesie książki, które fajnie byłoby przeczytać oraz tytuły płyt lub nazwy zespołów, których fajnie byłoby posłuchać. Inspirację czerpię z z Gazety Wyborczej i z POLITYKI. Lubię moleskiny, odkąd Agnieszka mi taki podarowała z 10 lat temu. Tylko w linie, nigdy gładki!




środa, 12 czerwca 2013

Pierwsze podsumowanie wyzwania Czytamy serie wydawnicze…



Podsumowanie wyzwania Czytamy serie wydawnicze…
maj/czerwiec 2013

Liczba uczestników:  9

Liczba serii wydawniczych: 23

Liczba przeczytanych książek po 1 miesiącu: 14


Najpopularniejsze serie: Nike [Czytelnik], Seria z Miotłą [W.A.B]




Rodzaje literatury:
1.    kryminały
2.    powieści (klasyka i literatura popularna)
3.    biografie
4.    reportaże
5.    literatura historyczna
6.    literatura popularno-naukowa
7.    thrillery
8.    eseistyka


Najwięcej książek przeczytali dotąd:
Wiki - 6
Agnieszka czyta… - 5
Bibliomisiek – 1
Koczowniczka – 1
Maniaczytania – 1

Prezentowane wydawnictwa i ich serie:
PIW – Artyści, Klub Interesującej Książki, Współczesna proza Światowa, Ceram
Wyd. Dolnośląskie – Agatha Christie- Królowa kryminału, Z Odciskiem Palca, Klasyka Kryminału
W.A.B – Seria z Miotłą, Archipelagi, Z Wagą
Hachette Polska – Pisane przez Życie, Niesamowite Historie
Czytelnik – Nike
Znak - 50 na 50
Wydawnictwo Poznańskie – Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
Zysk i S-ka -  Reportaże Retro
Ośrodek KARTA – Żydzi Polscy
Rebis - Thriller
Promic – Corpus Delicti
G+J – Focus Cywilizacje
Oficynka – Detektyw Murdoch

Zapraszam do uczestnictwa! Można dołączyć w dowolnym momencie! 



wtorek, 11 czerwca 2013

O tym, co nieuchronne - ze Zbigniewiem Mikołejko

Zbigniew Mikołejko W świecie wszechmogącym. O przemocy, śmierci i Bogu

Prof. Mikołejko to ktoś taki jak dawny „uczony w piśmie”. Intelektualista i erudyta, któremu jednak świat nie jest obojętny. Zajmuje się nauczaniem rzeczy najważniejszych. Rzeczy ostatecznych. Stawia wysokie wymagania rozmówcy, w zamian oferując szczerość, ogromną wrażliwość i zrozumienie dla człowieczeństwa (co to jest według Ciebie?), erudycję i w efekcie bezlitosną prawdę lub przynajmniej próbę sięgnięcia po nią. 



W swoich pracach akademickich, literackich, publicystycznych niejednokrotnie ubolewa nad banalnością i tandetą współczesnego świata, jednocześnie nie ukrywając, że jest świadomy, że powierzchowność karnawału, zabawianie się na śmierć – tak charakterystyczna dla naszej kultury -  jest drugą stroną ciemnej otchłani lęku przed nieznanym. Idzie w parze z najbardziej ludzką obawą przed śmiercią i śmiertelnością, przed różnie rozumianym grzechem i przed zatraceniem. 



Przewodnim tematem tomu pt. W świecie wszechmogącym. O przemocy, śmierci i Bogu jest naturalna i niezbywalna ludzka trwoga wobec przemijalności. Trwoga, którą znam, co do której nie mam wątpliwości, trwoga, o której ja także bardzo chcę zapomnieć.



Profesor zajmuje się egzegezą podstawowych dla naszej kultury tekstów kultury, które o tym temacie traktują. I są to zarówno teksty starożytne, hebrajskie, ewangelie, jak i teksty gnostyckie, ale także obrazy i rzeźby, a nawet opera i film. Bojaźń człowieka wobec sacrum, sposoby, na jakie sacrum przenika się z profanum, to jak radzimy sobie z bojaźnią bożą – to tematy intelektualnych rozważań profesora. Spisał je w jedynym w swoim rodzaju stylu - melodyjnym jak muzyka - poetyckim w gruncie rzeczy. Na żywo jego wykład brzmi jak przypowieść, archaiczna i, rzecz jasna, nie do końca zrozumiała. Taki poziom oczytania może poruszyć największego twardziela! Snuta przez profesora opowieść daje nam pewność, że mamy do czynienia z czymś głębokim i wartym wręcz zatracenia się. Tak to odbieram.



Drugim elementem tego tomu są  teksty, w których - jak przystało na prawdziwego nauczyciela - swoje tezy autor przykłada wprost do sytuacji z naszego życia, z życia  człowieka na co dzień po milionkroć zapewnianego o swojej autonomii i panowaniu nad światem. Przecież jesteśmy panami swojego losu. Czyż nie? 

Miołejko bezceremonialnie burzy to dobre samopoczucie. Pokazuje nam odwieczne korowody zachowań ludzkich, obrzędy i rytuały, zawsze te same, choć teraz już całkowicie odarte z duchowości – teraz odbywane głównie w w wirtulanej rzeczywistości i na jej potrzeby. Kategorie, które nam wcześniej przedstawił na przykładach biblijnych stosuje do jak najprawdziwszego życia: analizując „Pasję” Gibsona, pracę Nieznalskiej, sprawę Fritzla czy przypadek z Kiełpina koło Gdańska, kiedy to 14-letnia Ania Halman (poniżona seksualnie na oczach klasy, odarta z godności i odzienia oraz sfilmowana z głową wepchniętą między kolana "kolegi" w ramach "końskich zalotów" powiesiła się na skakance) stała się tym samym kozłem ofiarnym swojej prymitywnej wspólnoty. Dlaczego to się zdarzyło? Jakie odrodzenie tam zaszło? Czy rzeczywiście zaszło? Czy ofiara ta nie pójdzie na marne? To są pytania, na które Mikołejko szuka odpowiedzi. A ja wraz z nim.

Kontakt z intelektem klasy profesora Mikołejko jest... odurzający. Odkryciem jest dla mnie wszystko, co pisze lub jak to zbiera razem, interpretuje. W tym tomie wyróżniłabym także esej o ukrytym faszyzowaniu Mircei Eliade. A wspomnienia profesora z okresu, kiedy jako 19-latek w wypłowiałych portkach „czytał mocno Hemingwaya”, mnie wzruszają.

Sięgnęłam po tę lekturę, ponieważ zapragnęłam mieć do czynienia z czymś głębokim po lekturze Bolano 2666.

Tom W świecie wszechmogącym. O przemocy, śmierci i Bogu jest pierwszym, który przedstawię z serii wydawniczej "Z Wagą"  wydawnictwa W.A.B.


Ta wspaniała seria prezentuje wyjątkowe w swojej klasie dokonania tzw. literatury humanistycznej. Tak ją prezentuje redaktor:

Seria obejmuje eseje dotyczące problemów współczesności i sięgające w odległą przeszłość, rozprawy filozoficzne i historyczne, dzieła poświęcone socjologii, religii, teorii i historii kultury, prace interdyscyplinarne. Książki należące do serii „z wagą” łączą głęboką myśl i niekwestionowany autorytet autorów z żywym i barwnym stylem. Ich literackim i naukowym walorom odpowiada wysoki poziom edytorski oraz staranne opracowanie graficzne serii. Czytelnik znajdzie wśród nich zarówno dzieła polskich autorów, jak i przekłady; teksty poświęcone egzystencjalnym niepokojom literatury i barwne opowieści o rzeczach, z którymi styka się na co dzień.
W serii „z wagą” ukazuje się sześć tytułów rocznie.
_____________________
Czytamy serie wydawnicze...
e-book


sobota, 8 czerwca 2013

Roberto Bolano "2666" - Część Archimboldiego

Roberto Bolano 2666 - Część Archimboldiego

Z posłowia do pierwszego wydania (rozumiem, że jest ich więcej – przecież to powieść- sukces…) i z prasy, która zapowiada 2666 Bolano jako „monumentalne dzieło” (ewentualnie „powieść totalną”) dowiaduję się, że autor poświęcił temu 1000-stronicowemu tomowi ostatnie lata życia przed śmiercią na niewydolność wątroby. Kolejna rzecz, na której koncentrują się i wydawca i dotychczasowi komentatorzy, to niezwykły akt odwagi ze strony jego spadkobierców, polegający na sprzeniewierzeniu się woli autora. Bolano zaplanował bowiem wydać swoje dzieło w pięciu częściach, każdą za określoną z góry przez niego kwotę pieniędzy. Pragnął zabezpieczyć w ten sposób finansowo swoją rodzinę.  2666 wydano jednak jako jeden tom, nie chcąc niweczyć integralności tego - w ich pojęciu - wielkiego dzieła.

Ja jednak myślę, podział na 5 części to był zamysł nie tylko komercyjny, ale i artystyczny. 2666 to jest po prostu pięć osobnych powieści - połączonych postaciami bohaterów.

Teraz moja lektura Bolano.
Najpierw przeczytałam dwustustronicową część pierwszą 2666 pt. Część krytyków. Potem sięgnęłam na półkę i znalazłam tam Chilijski nokturn z 2000 roku. Teraz mam za sobą kolejną, trzystustronicową część piątą 2666 pt. Część Archimboldiego. Chcę przez to powiedzieć, że mogę porównać 2666 z innym utworem autora.

I tak sobie myślę, że nieprzypadkiem komentarze wokół  tego „opus magnum” Bolano koncentrują się  kwestiach biograficzno-logistyczno-finansowych. One są ciekawe. W odróżnieniu do samej powieści.

Zgadzam się z twierdzeniem, że Bolano pragnął objąć swoją powieścią cały świat. Snując swą opowieść co chwila czyni dygresje, tworząc setki odnóg odbiegających od głównej historii. W Części  Archimboldiego dochodzą do głosu ponownie dwie jego główne obsesje, jasno wyrażone w Chilijskim nokturnie: pragnienie nieśmiertelności i podziwu czytelników oraz wyraźna fascynacja germańskością. Bolano mnoży historie, mnoży postacie, mnoży scenografie, mnoży rekwizyty, żeby jak najszerzej podzielić się swoją erudycyjną wiedzą na temat losów Niemiec hitlerowskich. Liczne postacie noszą nazwiska z dodatkiem „von”. Bolano wyraźnie zachwyca się ich  germańskim, arystokratycznym  brzmieniem.  Jest w tym coś perwersyjnego…  Ta niezdrowa i podejrzana w obliczu znanych nam wszystkim faktów fascynacja ujawnia się też w pogardliwym stosunku do innych nacji: naśmiewaniu się z nazwisk Latynosów: jakiś tam Lopez albo Fernandez (w części pierwszej powieści).  W opowieści o polskich żołnierzach, który w czasie kampanii wrześniowej, byli „słabo uzbrojeni, ale nie poddawali się, bo…  nie wiedzieli jak”. Inny Polak wyskoczył z lasu wprost na oddział głównego bohatera, bezbronny, pobił w walce wręcz  jakiegoś Niemca i choć mógł zabrać mu broń, nie zrobił tego, bo był zbyt głupi. Po chwili został zastrzelony.  
Oczywiście te epizody są opowiedziane ustami bohaterów. Nie są to treści wprost odautorskie. Co więcej pogardliwy ton może być czystą ironią odautorską. Możliwe, że w ten sposób Bolano wyraża poglądy wręcz przeciwne: zachwyt nad latynoskością i podziw dla inteligencji Polaków. I jest to kolejny element wywróconego świata pozorów, który nam przedstawia. Ale, szczerze mówiąc, nie jest to dla mnie takie pewne. Po prostu chciałabym, żeby tak było, żeby tam była jakaś wartość...

Jest to książka pełna tego typu odrzucających momentów, opowieści, pobocznych epizodów, sugerujących jakieś ukryte znaczenie. W rzeczywistości jednak, moim zdaniem, wszystko to ujawnia bezradność autora wobec różnorodności świata, którym zapragnął zawładnąć. Strzelanie z karabinu maszynowego ślepakami. Głośne i nieskuteczne.

Wydaje mi się, że Bolano przyjął błędne założenie, że można opisać świat, spisując  drobiazgowo, niemal dzień po dniu poczynania wszystkich postaci, które zamajaczą na horyzoncie jego opowieści.  Bardzo chciał napisać coś wielkiego, co uczyni go nieśmiertelnym. Coś, co sprawi, że setki krytyków literackich będą głowić się nad egzegezą jego tajemniczych (bo chaotycznych słów)), nad losami jego enigmatycznych (bo przypadkowych) bohaterów.

Do tego świat kobiet... Zupełnie nieprawdopodobne są te figury kobiece u Bolano.  No, nie mam po prostu słów... Ich zachowania nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia. To mnie skrajnie razi.  Opiszę to na przykładzie. Kiedy zaczyna się przemiana głównego bohatera, przemiana z prymitywnego matołka w erudycyjnego pisarza, pojawia się potrzeba ustabilizowania jego życia osobistego. Jak to zrobić? Potrzeba mu dać partnerkę, związać go z kimś. Jak to uczynić, skoro dotąd  nasz  Hans jedynie onanizował się w okopach?  

Zadanie pisarskie? Tak. Oto rozwiązanie Bolano. Na  ulicy podchodzi do Hansa nieznajoma dziewczyna. Całuje go prosto w usta. Mówi, że jest jego narzeczoną. Ten się dziwi, ale chętnie na to przystaje (typowy sposób przedstawienia zachowania ludzkiego u Bolano – nie ma ono żadnego uzasadnienia, często żadnego sensu).  Dziewczyna znika. Pojawia się ponownie, kiedy nasz bohater  przechodzi swoją przemianę. Jest jedną z prostytutek, na którą natyka się nasz bohater. To ona go rozpoznaje. Idą do łóżka. To jest miłość właśnie.

Mhh…  Słabe to jest. I to jest mój podstawowy zarzut do Bolano: absolutne nieprawdopodobieństwo psychologiczne stworzonych przez niego postaci wytwarza pustkę, która mnie odpycha. Więcej. Wyłączna koncentracja  na możliwych do zaobserwowania zachowaniach, na kolejnych działaniach, jakby ludzie byli bezwolnymi kijankami pod mikroskopem, oraz programowy brak dostępu do ich psychiki sprawia, że po 300 stronach bohaterowie ci – choćby mieli „von” w nazwisku i okazywali się nagle wybitnymi pisarzami - pozostają mi równie obcy jak na początku.

Oto najlepsze moim zdaniem fragmenty z tego, co przeczytałam w części piątej. Nie są to typowe kawałki. Są to wyjątkowo rzadkie refleksje, jakie  zostały wygłoszone na kartach powieści Bolano.

[…] Wewnątrz człowieka, który siedzi i pisze, n i e  m a  n i c. Nic, co byłoby nim, chcę rzec. Znacznie lepiej by uczynił, gdyby poświęcił się czytaniu. Czytanie to przyjemność i radość z tego, że się żyje, albo smutek z tego, że jest się żywym, a przede wszystkim to poznanie i pytania. Pisanie zaś to zazwyczaj pustka. W trzewiach człowieka, który pisze, n i e  m a  n i c. […] Pisze pod dyktando. Jego powieść czy wiersz, przyzwoite, całkiem przyzwoite, powstają nie w wyniku ćwiczenia stylu czy woli, jak sądzi biedny nieszczęśnik, ale dzięki ćwiczeniu s k r y w a n i a. Potrzeba wielu książek, wielu czarujących sosen, aby chroniły przed podstępnym wzrokiem książkę naprawdę ważną, pieprzoną jaskinię naszego nieszczęścia, magiczny kwiat zimy!

Proszę mi wybaczyć metafory. […]

Wiedziałem już, że nie ma co pisać. Czy raczej, że pisać warto tylko i wyłącznie wtedy, kiedy gotów jesteś napisać arcydzieło. […] A przy tym mało jest pisarzy, którzy rezygnują. Bawimy się w wiarę w naszą nieśmiertelność. Myślimy się w ocenie naszych utworów i w osądzie, zawsze oględnym, innych pisarzy. Zobaczymy się przy okazji Nobla w Sztokholmie, mówią pisarze, jakby mówili: zobaczymy się piekle. […]

Rzekłeś, Robercie Bolano.
_________________  
Z literą w tle

piątek, 7 czerwca 2013

Roberto Bolano "Chilijski nokturn"

Roberto Bolano Chilijski Nokturn

Chilijski nokturn to pierwsza z powieści Bolano, która dotarła do Polski. Wydana przez MUZĘ SA w 2006 r. w serii SALSA imitującej klasyczną serię Proza Iberoamerykańska Wydawnictwa Literackiego z lat 70. i 80. 

Bolano trafił pod polskie strzechy na fali rozgłosu, jaki przyniosła mu zarówno powieść (nazywana jego opera prima) czyli Dzicy detektywi oraz w związku przyznaniem mu dwóch najważniejszych nagród dla literatury hiszpańskojęzycznej i iberoamerykańskiej w latach 1998 i 1999.

Niewielka powieść pt. Chilijski nokturn warta jest przeczytania. To jest żywa literatura, oparta na nośnym koncepcie i z problematyką, która nienachalnie ujawnia się czytelnikowi, wywołując uczucie niepokoju. Spisana jako monolog  konającego bohatera w dwóch akapitach,  z czego ten drugi to zaledwie jedno zdanie:

A potem rozpęta się nawałnica gówna. 

Smutne zakończenie żywota, nie uważacie?

Nokturn znalazłam szczęśliwie u siebie na półce. Po przeczytaniu pierwszej z pięciu części tzw. „monumentalnej” powieści 2666, raczej nie kupiłabym  tak szybko następnej książki tego autora… A szkoda by było. Bo Nokturn jest literaturą wysokiej klasy i w odróżnieniu od 2066 nie pozostawia mnie obojętną. Wiem, że moje jednoznaczne oceny mogą niekiedy razić. Ale tak się składa, że sam Bolano zachęca do odważnych interpretacji jako wyrazu poważnego traktowania literatury. Ja uważam podobnie! Bolano za życia słynął z tego, że gnioty nazywał gniotami właśnie. Odbieram to jako zgodę na pisanie o szczerze o moim odbiorze jego dzieła.


Problematyka Chilijskiego nokturnu wydaje się być zbieżna z motywami przewijającymi się także przez ostatnią, pośmiertną powieść Bolano. Bohaterem jest znowu krytyk literacki (poza tym ksiądz) i poeta w jednej osobie. Dobry krytyk i słaby poeta. Człowiek, którego myśli zaprząta uznanie ze strony świata, który o tym rozmyśla, marzy o tym i dziwi się, że sławę przynoszą mu poboczne prace, a nie właściwa praca twórcza. Tematami są:  niezdolność literatury do zmiany świata, jej porażka wobec okrucieństwa świata rzeczywistego, świata, w których piękne i gładkie idee urzeczywistniają się w postaci walki o władzę i dominację. W którym prym wiodą politycy i ich pospolite umysły, ludzi się torturuje w piwnicach, co jednakowoż nie przeszkadza śmietance intelektualnej debatować na piętrze tego samego budynku o nowinkach literackich przy kieliszku chilijskiego wina. Po chwili czytamy o maniakach, którzy życie poświęcali na utrwalenie swojej osoby w pamięci innych. Bez skutku zresztą. Ten temat - bycia zapamiętanym - jest jednym z centralnych motywów Bolano.

Natykamy się też - co jakoś mnie już nie dziwi - na tajemniczego niemieckiego pisarza w mundurze Wehrmachtu, dyskutującego o literaturze w podbitym Paryżu. Ten paradoks, że nie wystarczy być kulturalnym, żeby nie stać się faszystą, musiał chyba mocno zajmować uwagę Bolano, skądinąd autora książek o tytułach Literatura faszystowska w obu Amerykach (1996) oraz III Rzesza (wydanie pośmiertne 2010).  A propos, czy Wy wiecie, że armia chilijska do dziś korzysta z  mundurów wzorowanych na mundurach hitlerowskich??? Po dziś dzień korzysta w galowych momentach z hełmu niemieckiego typu Stahlhelm? Co za wstyd.

Na koniec wspomnę, że w Nokturnie pojawia się także  zajawkowo nazwisko Archimboldi, jako synonim czegoś wielkiego, za czym się goni...

Ważna jest też próba opisania fenomenu chilijskości, szczególnie w wydaniu wyższych warstw społecznych, funkcjonujących od wieków w nieuświadomionym dobrobycie, kiedy to  przywoływanie służącej pstryknięciem palców jest naturalne jak oddychanie, nawet jeśli jesteśmy w zaledwie średnio zamożnym chilijskim domu. Mamy więc do czynienia z pytaniem: Co to znaczy przynależeć do elity w Chile?

I taka była prawda. Nudziliśmy się. Czytaliśmy i nudziliśmy się. Intelektualiści. Bo nie można czytać przez cały dzień i całą noc. Bo nie można pisać przez cały dzień i całą noc.

Wyczuwam ogromne pokłady poczucia winy z powodu jałowego w gruncie rzeczy życia, jakie staje się udziałem bohaterów Bolano, podobnych do niego okularników, jednostek pozbawionych w gruncie rzeczy problemów i jednocześnie pozbawionych innych niż czytanie i pisanie umiejętności.

Ciekawostka: kiedy Bolano opisuje podróż, jaką jego bohater odbył po Europie, opisuje w gruncie rzeczy marzenie każdego mola książkowego. Opłacona z góry (przez enigmatycznych mocodawców) podróż po pięknych, historycznych miejscach, zadziwiające spotkania (tu np. z sokolnikami chroniącymi zabytki przed gołębiami), bezstresowe zadanie do wykonania (raport o ochronie zabytków europejskich) i możliwość czytania bez końca:

[…] nikt prócz cieni grzeszników , które bardzo uważały, żeby mi nie przeszkadzać, bardzo uważały, żeby nie wtrącać się do moich lektur, szczęście, szczęście, radość odzyskana […].

Jedynym wymaganiem tajemniczych mocodawców jest brak zainteresowania dla ich działań, nieme na nie przyzwolenie. A rzecz ma miejsce za czasów gen. Pinocheta…  I choć niewiele wiem o Chile i juncie Pinocheta, to jednak nawet u nas w Polsce mówiono i pisano w swoim czasie, a także ostatnio (przy okazji zainteresowania nowym papieżem, trochę tylko starszym od Bolano) można było przeczytać o niewyobrażalnych okrucieństwach, jakich wojskowi dopuszczali się, zwalczając zwolenników obalonego socjalizującego prezydenta Allende: tortury przechodzące ludzkie wyobrażenie; odbieranie dzieci więźniarkom, żeby przekazać je zwolennikom junty, a matki zgładzić; zjawisko desaparecidos, czyli znikanie ludzi, niedawno wyjaśnione jako praktyka zrzucania więźniów  do morza z helikopterów jako najskuteczniejszy sposób na pozbycie się człowieka  bez śladu… 

Myslę, że to właśnie o odpowiedzialności wszystkich Chilijczyków, a szczególnie elit chilijskich za te zdarzenia pisze Bolano, stosując więcej przemilczeń i sugestii niż opisów wprost. Wyczuwam to przez skórę w tych krótkich momentach, kiedy autor Chilijskiego nokturnu nie jest w stanie ukryć domieszki pogardy w odniesieniu do bohaterów swojej powieści. I choć Sebastian Urrutia Lacroix w pierwszym zdaniu oświadcza, że jest pogodzony ze sobą, to akurat nie jest prawda. Prawdą jest natomiast, że:

Trzeba być odpowiedzialnym za własne czyny i za własne słowa, a także za własne milczenie […].


Powieść krótka i dobra. Niebanalnie mówi o odpowiedzialności moralnej za zło.
_______________________ 
Z półki, Z literą w tle