Roberto Bolano 2666 - Część Archimboldiego
Z posłowia do pierwszego wydania (rozumiem, że jest ich
więcej – przecież to powieść- sukces…) i z prasy, która zapowiada 2666 Bolano jako „monumentalne dzieło”
(ewentualnie „powieść totalną”) dowiaduję się, że autor poświęcił temu
1000-stronicowemu tomowi ostatnie lata życia przed śmiercią na niewydolność wątroby. Kolejna
rzecz, na której koncentrują się i wydawca i dotychczasowi komentatorzy, to niezwykły akt odwagi ze strony jego spadkobierców, polegający na sprzeniewierzeniu się woli autora.
Bolano zaplanował bowiem wydać swoje dzieło w pięciu częściach, każdą za określoną
z góry przez niego kwotę pieniędzy. Pragnął zabezpieczyć w ten sposób finansowo
swoją rodzinę. 2666 wydano jednak jako jeden tom, nie chcąc niweczyć integralności tego - w ich pojęciu - wielkiego dzieła.
Ja jednak myślę, podział na 5
części to był zamysł nie tylko komercyjny, ale i artystyczny. 2666 to jest po prostu pięć osobnych
powieści - połączonych postaciami bohaterów.
Teraz moja lektura Bolano.
Najpierw przeczytałam dwustustronicową część pierwszą 2666 pt. Część krytyków. Potem sięgnęłam
na półkę i znalazłam tam Chilijski nokturn z 2000 roku. Teraz mam za sobą kolejną, trzystustronicową część piątą
2666 pt. Część Archimboldiego. Chcę
przez to powiedzieć, że mogę porównać 2666
z innym utworem autora.
I tak sobie myślę, że nieprzypadkiem komentarze wokół tego „opus magnum” Bolano koncentrują się kwestiach biograficzno-logistyczno-finansowych.
One są ciekawe. W odróżnieniu do samej powieści.
Zgadzam się z twierdzeniem, że Bolano pragnął objąć swoją
powieścią cały świat. Snując swą opowieść co chwila czyni dygresje, tworząc setki
odnóg odbiegających od głównej historii. W Części Archimboldiego dochodzą do głosu ponownie dwie jego główne
obsesje, jasno wyrażone w Chilijskim
nokturnie: pragnienie nieśmiertelności i podziwu czytelników oraz wyraźna fascynacja
germańskością. Bolano mnoży historie, mnoży postacie, mnoży scenografie, mnoży rekwizyty,
żeby jak najszerzej podzielić się swoją erudycyjną wiedzą na temat losów
Niemiec hitlerowskich. Liczne postacie noszą nazwiska z dodatkiem „von”. Bolano
wyraźnie zachwyca się ich germańskim,
arystokratycznym brzmieniem. Jest w tym coś perwersyjnego… Ta niezdrowa i podejrzana w obliczu znanych
nam wszystkim faktów fascynacja ujawnia się też w pogardliwym stosunku do
innych nacji: naśmiewaniu się z nazwisk
Latynosów: jakiś tam Lopez albo Fernandez (w części pierwszej powieści). W opowieści o polskich żołnierzach, który w
czasie kampanii wrześniowej, byli „słabo uzbrojeni, ale nie poddawali się, bo… nie wiedzieli jak”. Inny Polak wyskoczył z
lasu wprost na oddział głównego bohatera, bezbronny, pobił w walce wręcz jakiegoś Niemca i choć mógł zabrać mu broń,
nie zrobił tego, bo był zbyt głupi. Po chwili został zastrzelony.
Oczywiście te epizody są opowiedziane ustami bohaterów. Nie są to treści wprost odautorskie. Co więcej pogardliwy ton może być czystą ironią odautorską. Możliwe, że w ten sposób Bolano wyraża poglądy wręcz przeciwne: zachwyt nad latynoskością i podziw dla inteligencji Polaków. I jest to kolejny element wywróconego świata pozorów, który nam przedstawia. Ale, szczerze mówiąc, nie jest to dla mnie takie pewne. Po prostu chciałabym, żeby tak było, żeby tam była jakaś wartość...
Jest to książka pełna tego typu odrzucających momentów, opowieści, pobocznych epizodów, sugerujących jakieś ukryte znaczenie. W rzeczywistości jednak, moim zdaniem, wszystko to ujawnia bezradność autora wobec różnorodności świata, którym zapragnął zawładnąć. Strzelanie z karabinu maszynowego ślepakami. Głośne i nieskuteczne.
Oczywiście te epizody są opowiedziane ustami bohaterów. Nie są to treści wprost odautorskie. Co więcej pogardliwy ton może być czystą ironią odautorską. Możliwe, że w ten sposób Bolano wyraża poglądy wręcz przeciwne: zachwyt nad latynoskością i podziw dla inteligencji Polaków. I jest to kolejny element wywróconego świata pozorów, który nam przedstawia. Ale, szczerze mówiąc, nie jest to dla mnie takie pewne. Po prostu chciałabym, żeby tak było, żeby tam była jakaś wartość...
Jest to książka pełna tego typu odrzucających momentów, opowieści, pobocznych epizodów, sugerujących jakieś ukryte znaczenie. W rzeczywistości jednak, moim zdaniem, wszystko to ujawnia bezradność autora wobec różnorodności świata, którym zapragnął zawładnąć. Strzelanie z karabinu maszynowego ślepakami. Głośne i nieskuteczne.
Wydaje mi się, że Bolano przyjął błędne założenie, że można
opisać świat, spisując drobiazgowo, niemal dzień po dniu poczynania wszystkich
postaci, które zamajaczą na horyzoncie jego opowieści. Bardzo chciał napisać coś wielkiego, co
uczyni go nieśmiertelnym. Coś, co sprawi, że setki krytyków literackich będą głowić
się nad egzegezą jego tajemniczych (bo chaotycznych słów)), nad losami jego enigmatycznych (bo przypadkowych) bohaterów.
Do tego świat kobiet... Zupełnie nieprawdopodobne
są te figury kobiece u Bolano. No, nie mam po prostu słów... Ich
zachowania nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia. To mnie skrajnie
razi. Opiszę to na przykładzie. Kiedy zaczyna
się przemiana głównego bohatera, przemiana z prymitywnego matołka w
erudycyjnego pisarza, pojawia się potrzeba ustabilizowania jego życia osobistego. Jak to zrobić? Potrzeba mu dać partnerkę, związać go
z kimś. Jak to uczynić, skoro dotąd
nasz Hans jedynie onanizował się w okopach?
Zadanie pisarskie? Tak. Oto rozwiązanie Bolano.
Na ulicy podchodzi do Hansa nieznajoma
dziewczyna. Całuje go prosto w usta. Mówi, że jest jego narzeczoną. Ten się dziwi,
ale chętnie na to przystaje (typowy sposób przedstawienia zachowania ludzkiego u
Bolano – nie ma ono żadnego uzasadnienia, często żadnego sensu). Dziewczyna znika. Pojawia się ponownie, kiedy
nasz bohater przechodzi swoją przemianę.
Jest jedną z prostytutek, na którą natyka się nasz bohater. To ona go rozpoznaje.
Idą do łóżka. To jest miłość właśnie.
Mhh… Słabe to jest. I
to jest mój podstawowy zarzut do Bolano: absolutne nieprawdopodobieństwo psychologiczne
stworzonych przez niego postaci wytwarza pustkę, która mnie odpycha. Więcej.
Wyłączna koncentracja na możliwych do zaobserwowania zachowaniach, na
kolejnych działaniach, jakby ludzie byli bezwolnymi kijankami pod mikroskopem,
oraz programowy brak dostępu do ich psychiki sprawia, że po 300 stronach bohaterowie
ci – choćby mieli „von” w nazwisku i okazywali się nagle wybitnymi pisarzami - pozostają mi równie obcy jak na początku.
Oto najlepsze moim zdaniem fragmenty z tego, co
przeczytałam w części piątej. Nie są to typowe kawałki. Są to wyjątkowo rzadkie refleksje, jakie zostały wygłoszone na kartach powieści Bolano.
[…] Wewnątrz
człowieka, który siedzi i pisze, n i e m a
n i c. Nic, co byłoby nim, chcę rzec.
Znacznie lepiej by uczynił, gdyby poświęcił się czytaniu. Czytanie to
przyjemność i radość z tego, że się żyje, albo smutek z tego, że jest się
żywym, a przede wszystkim to poznanie i pytania. Pisanie zaś to zazwyczaj
pustka. W trzewiach człowieka, który pisze, n i e m a n
i c. […] Pisze pod dyktando. Jego powieść czy wiersz, przyzwoite, całkiem
przyzwoite, powstają nie w wyniku ćwiczenia stylu czy woli, jak sądzi biedny nieszczęśnik,
ale dzięki ćwiczeniu s k r y w a n i a. Potrzeba wielu książek, wielu
czarujących sosen, aby chroniły przed podstępnym wzrokiem książkę naprawdę
ważną, pieprzoną jaskinię naszego nieszczęścia, magiczny kwiat zimy!
Proszę mi wybaczyć
metafory. […]
Wiedziałem już, że nie
ma co pisać. Czy raczej, że pisać warto tylko i wyłącznie wtedy, kiedy gotów jesteś
napisać arcydzieło. […] A przy tym mało jest pisarzy, którzy rezygnują. Bawimy się
w wiarę w naszą nieśmiertelność. Myślimy się w ocenie naszych utworów i w osądzie,
zawsze oględnym, innych pisarzy. Zobaczymy się przy okazji Nobla w Sztokholmie,
mówią pisarze, jakby mówili: zobaczymy się piekle. […]
Rzekłeś, Robercie Bolano.
_________________
Z literą w tle
Nawet nie słyszałem o tym autorze, czego się wcale nie wstydzę, a teraz nadal nie zamierzam na niego zwracać uwagi :) Chyba, że będę chciał kogoś zjechać - wiem już po czyje działa sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńPs. W Twoim profilu Google + nie ma przejścia do bloga. Gdy piszesz gdzieś komentarz, też nie.
Niesłusznie. Jest bowiem coś intrygującego w tym, że autor ten jest nagradzany w świecie i to nie tylko hiszpańskojęzycznym. Tylko, co to jest? Czekam na jakieś opinie blogerskie. Pragnę z kimś skonfrontować moje odczucia. A więc może jednak?
UsuńPS. Świadomie nie korzystam z Google+ To jest narzędzie, które poszło dla mnie o jeden most za daleko.
Ja też nie używam, ale Ty właśnie jakbyś korzystała. Jak kliknę Twój link przy Twoim komentarzu na moim blogu, to mnie przerzuca do Twego profili Google+, a nie do Twojego bloggera.
UsuńMoże i bym się na tę lekturę skusił, ale mam jeszcze kolejkę zaległych na biurku, w tym nowego Zimbardo. Sama rozumiesz :)
Teraz rozumiem :)
UsuńDziwna sprawa z tym Google+ w takim razie. Gdzieś musiałam coś nieopatrznie kliknąć... Obawiam się, że już tego nie rozkminię... Oczywiście życzę sobie nowych czytelników, ale najbardziej życzę sobie wiernych, przyjaznych czytelników, którzy choć trochę dzielą moje pasje.
Może trzeba teraz ręcznie sobie dopisać w profilu G+ link do bloga. Nie wiem, bo na razie udało mi się tego nie uruchomić :)
Usuń