poniedziałek, 25 marca 2013

..'pisać trzeba poziomo' Janusz Rudnicki "Chodźcie, idziemy"


Janusz Rudnicki Chodźcie, idziemy

[Inwokacja:
Panie Rudnicki, pan mnie znowu rozśmieszył! Pan mnie poruszył. Pan mnie zasmucił. Pan sprawił, że pomyślałam o moich bliźnich z miłością. A potem pan mi ich obrzydził. Co pan mi robi panie Rudnicki…?]

Rudnickiemu po prostu trafił się niezwykły dar. Jest przenikliwy. Dostrzega całe sekwencje dziwnych zdarzeń, które normalnemu obserwatorowi umykają. Zdarzeń nawet prawdopodobnych, choć chyba jednak nie w takim natężeniu… Daje to efekt niemal surrealistyczny.

Opowiadania Rudnickiego biorą się z tego niczego, czego pełno w gazetach: wybucha gaz ‘migrujący’ i zapada się blok; Polacy jadą do Niemiec walczyć o odszkodowania za pracę przymusową i spotykają jadących do Polski wysiedlonych Niemców; na szybie widać zaciek, w którym niektórzy dostrzegają Matkę Boską; jedna z miliona bomb zrzuconych na Hamburg zostaje znowu znaleziona i rozbrojona; polski komendant  obozu koncentracyjnego dla Niemców w Łambinowicach nie żałuje swoich czynów i chętnie opowie, jak kazał gwałcić Niemki rozpalonym pogrzebaczem. 

A także z najzwyczajniejszych w świecie zrządzeń losu: dziadek narratora-repatriant ze Wschodu - decyduje się opuścić z rodziną wagon przesiedleńczy właśnie w Koźlu (a nie w Krakowie czy Wrocławiu), bo jest tam piękna łąka; ojciec narratora - nieco przypadkowy ojciec - ginie podczas ich trzeciego w życiu spotkania pod kołami ciężarówki uwolnionej przez syna z hamulca ręcznego.

Rudnicki pomieści te wszystkie historie w siedmiu rozdziałach tomu Chodżcie, idziemy, z których cztery można by wziąć za dramat - dominują dialogi, reszta przypomina didaskalia. Jest to trochę Kartoteka początków XXI wieku (wyd. 2007 r.). 

Centralna postać - bezimienny, i niemal przez cały czas niemy - narrator, porte parole autora, Polak pomieszkujący w Niemczech i wracający do rodzinnego miasta gdzieś na Śląsku. Chłopak, ktorego wszyscy zapamiętali, jak kiedyś nasikał do piaskownicy. Teraz jest pewnie czterdziestolatkiem, samotnym. W życiu jest chyba bardziej obserwatorem niż bohaterem akcji, choć mimowolnie stale mu się coś przydarza. Jak to w życiu...

Patrzymy więc na świat oczami naszego nieco zagubionego bohatera, który słucha i relacjonuje. Robi to za pomocą potocznego języka ulicy, skundlonego języka gazet, języka wyjętego wprost ze świata ni to dzieci, ni to emerytów, ni to współczesnych inteligentów. Powiedzmy sobie szczerze - z mowy plebejskiej, pospolitej. Bez ozdobników, bez logiki, bez rygoru – po prostu tak jak to Rudnicki gdzieś kiedyś musiał usłyszeć… [Choć, czytając jego prozę, co chwila nie mogę się oprzeć wrażeniu, że chyba to sam przeżył, tak jest to dobre, żywe i prawdziwe.]

I w ten oto sposób za pomocą formy literackiej – jedynego w swoim rodzaju stylu -  Rudnicki trafia w sedno, konfrontując nas z faktem niemożliwym w gruncie rzeczy do zrozumienia,  a mianowicie, dlaczego przydarza nam się w życiu właśnie to, co się nam przydarza.

Gdyby chcieć styl Rudnickiego porównać do stylu Orhana Pamuka, którego czytałam niedawno, to należałoby powiedzieć, że styl Pamuka jest okrągły jak jajo, doskonały jak jajo, i zamknięty w tej doskonałości; podczas gdy styl Rudnickiego to same dziury w serze, coś jak sito o oczkach różnej wielkości, które nigdy nie wiadomo, co przepuści…
Trzeba polubić tę drażniącą poetykę absurdu, pospolitości, przyziemności i zwyczajności. 

Ja wpadłam w to jak śliwka w kompot…

Posłuchajcie sami. Narrator i jego matka idąc nocą osiedlową uliczką do domu, wpadają do wielkiej dziury po wybuchu gazu:
Po co wstawać od razu, jak już leżymy. Jak już coś się stanie, to niech się dzieje. Trzeba to wykorzystać, że leżymy. A nie idziemy. I tak musimy wstać i iść. To poleżmy, trochę. Ziemia pod nami, a nie łóżko. Niebo nad nami, a nie sufit. Ciągle tylko sufit i sufit,  a tu gwiazdy jeszcze widać, choć prawie jasno, widzisz?

Ja widzę.

Autor wydał:
  • Można żyć, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1993
  • Cholerny świat, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1996
  • Tam i z powrotem po tęczy, PIW, Warszawa 1997
  • Męka kartoflana, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2000
  • Der Grenzgänger, Tibor Schäfer Verlag, Herte 2002
  • Mój Wehrmacht, W.A.B., Warszawa 2004
  • Chodźcie idziemy, W.A.B., Warszawa 2007
  • Śmierć czeskiego psa, W.A.B., Warszawa 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.