Stuhr wrócił na scenę w Kontrabasiście.
Rzecz ma miejsce w Teatrze Polonia. Tekst napisał (mu) Patrick Suskind (ten od Pachnidła) oraz samo życie. Stuhr grał Kontrabasistę dla mnie i moich najbliższych oraz setek innych tłoczących się widzów po raz... sześćsetktóryś.
Jak wiadomo jest to spektakl szczególny dla Jerzego Stuhra. Od 1985 roku do teraz dostarcza mu maksymalnego wyzwania aktorskiego, jakim jest stanie w pojedynkę przed widownią. Jest to spektakl uwielbiany przez widzów, dlatego daje mu możliwość zagrania zawsze, gdy brakuje innych propozycji lub możliwości. Nie mówiąc o kasie, szczególnie za występy po włosku - przecież przez całe lata grał go we Włoszech, także wtedy kiedy oznaczało to naprawdę znaczące zarobki. No i zapewnił mu zagorzałych fanów. Są widzowie na widowni, którzy niemal wygłaszają tekst równo z nim :)
A spektakl wczorajszy?
Cudowne przeżycie. Maestria połączenia tekstu, aktora i rekwizytu. Porażająca spójność treści i formy.
Jest to podsumowanie życiowe. Do tego podane dowcipnie, z dużą dozą ironii i przede wszystkim metaforycznie. To, co wczoraj zobaczyłam i przeżyłam, jest dla mnie bardzo ważne, bardzo aktualne... Kiedy aktor stawał na skraju sceny i zwracał się bezpośrednio do nas, byłam poruszona.
Co znaczy ten kontrabas i gra na nim? Wiem na pewno: nie bagatelizujmy kontrabasu! Instrument ten na dobrą sprawę jest niezastąpiony. Wydając swój niski głos o częstotliwości zaledwie kilkudziesięciu Hz, a nawet po prostu stojąc niczym ogromna zawalidroga w kącie, potrafi opowiedzieć wiele o życiu, miłości, hierarchii społecznej, potrzebie bycia zauważonym, talencie i jego braku, pracowitości, szczęściu, no i goryczy. Dla wyrażenia goryczy i melancholii jego niskie brzmienie jest po proste idealne.
PS. Stuhr szczęśliwie dla siebie i świata zachował głos po chorobie, choć dotknęła przecież właśnie jego gardło. Jest wychudzony, ale w doskonałej - jak na swój wiek - kondycji. Czasami tak przypomina gestykulacją, miną swojego syna, że aż zastanawiam się, na ile świadomie "gra młodym Stuhrem".
Tak się cieszę, że mogliśmy zobaczyć to wspólnie z naszymi dziećmi. Wszyscy śmialiśmy się w głos, choć w innych momentach. Mistrzostwo świata. No i Suskind koniecznie do przeczytania.
Pamiętam doskonale ten spektakl sprzed paru lat, grany na scenie krakowskiej szkoły teatralnej. Ech, znowu bym się wybrała, tak mnie wspomnienia otuliły :)
OdpowiedzUsuńNie znam tej książki Suskinda, a po Twoich uwagach o spektaklu mam ochotę się zapoznać. Natomiast obejrzenia samego spektaklu ze Stuhrem szczerze zazdroszczę! Świetny pomysł, pójść całą rodziną - każdy obejrzy po swojemu, a zarazem stworzy się "wspólnota oglądania". No i do teatru, jak do czytania, warto podchodzić tak "wspólnotowo".
OdpowiedzUsuńTo jest trochę jak wspólne czytanie klasyki. Współny kod międzypokoleniowy. Poza tym oglądanie Stuhra to po prostu niezmiernie satysfakcjonujący kontakt z profesjonalistą.
UsuńTeż mi się tak skojarzyło - jakbyście wspólnie czytali jakiś klasyczny i kulturowo ważny tekst. A Stuhra ogromnie, ogromnie lubię.
Usuńwybiorę się i ja... kusiły 32 omdlenia, ale to może być dużo ciekawsze
OdpowiedzUsuń32 omdlenia? Zajrzałam i jak się nadarzy okazja - a z biletami to jest zawsze krucho u Jandy - to pójdę. Znowu Stuhr, plus Gogolewski i sama Janda. Brzmi cudownie! Wiadomo, jest to teatr gatunkowy, konwencjonalny, ale w mistrzowskim wykonaniu> zawsze! Ze swej strony polecam Gajosa i Seniuk w Udręce życia Henocha Levina w Narodowym. Dołączają tekst sztuki do programu!
Usuń