Balladyny
i romanse Ignacego Karpowicza
Czytając tę 600-stonicową współczesną powieść polską trzeba być przygotowanym na ciągłe zdziwienie, a bywa, że i szok… Na pewno zdziwiona, i to mocno, może być pewna
blogerka, która napisała, że zamierza przeczytać Balladyny
i romanse, bo chce dowiedzieć się, jak pisarz oddał hołd naszym
największym poetom romantycznym. U Karpowicza Balladyny okazuje się… nazwą
ulicy, a romanse… no cóż, to raczej seks i to w dużej mierze autoerotyczny…
Gdzie ten romantyzm? Próżno go szukać w świecie
Karpowicza. To jest wyznanie współczesnego pisarza o tym, jak postrzega Polskę początku XXI roku. To historia o Polsce żałosnej walki o przedmioty, oznaki statusu, wygodę, przyjemność. Polsce pozbawionej duchowości.
Pierwsza część powieści to codzienna krzątanina kilkorga
mieszkańców Warszawy pochądzących z różnych warstw społecznych. Ich rzeczywistość pokazana jest
bez ogródek, w takim zbliżeniu, że aż oczy bolą. Bohaterowie, którym autor poświęca
kolejne rozdziały, mogliby nawet uznać, że to historie
opowiedziane realistycznie, czy nawet naturalistycznie, oczywiście, gdyby
zdarzyło się im sięgnąć po książkę Karpowicza. Ale wierzcie mi, to się nie
zdarzy. Na pewno nie zrobi tego sprzedawczyni w spożywczaku, która czyta tylko romanse,
bo wie, jak się zaczynają, jaki będzie środek i jak się skończą. Podobnie
chłopak, mieszkaniec internatu przy technikum, który, jeśli chce coś dobrze
ukryć, to wkłada to do książki od polskiego, bo tego nikt dobrowolnie nie
ruszy. I zapewne dziewczyna, która przychodzi po zaliczenie z ‘analu’, mając na
myśli filozofię analityczną. Także wykładowca filozofii, który wykorzystuje nieobecność
żony na sesje masturbacyjne przy porno filmach. Panopticum. Jednak nie tak
odległe od rzeczywistości, jak byśmy mogli sobie życzyć. (Zakladając oczywiście, że kogoś interesuje nasze zdanie...)
Co jakiś czas w tym matrixie codzienności pojawia się błąd: coś szczególnie dziwacznego, jakiś niespodziewany gest, dobry uczynek, zaskakująca rezygnacja z dokopania komuś. Wszechwiedzący narrator sygnalizuje nam w ten sposób to, że jest coś, czego jeszcze nie wiemy.
Co jakiś czas w tym matrixie codzienności pojawia się błąd: coś szczególnie dziwacznego, jakiś niespodziewany gest, dobry uczynek, zaskakująca rezygnacja z dokopania komuś. Wszechwiedzący narrator sygnalizuje nam w ten sposób to, że jest coś, czego jeszcze nie wiemy.
Druga część (połączona z pierwszą znikającą kawą i
żelazkami) przynosi odpowiedż. Równolegle istnieje świat bogów (tych od efektu 'deus ex machina'). Ta część książki stanowi jeszcze inny typ wyzwania dla czytelnika. Mamy tu do czynienia z jeszcze większym odlotem, jeszcze większą obrazoburczością. Macie nadzieję, że w świecie bogów będzie choć trochę wznioślej? Nic z tego...
Trzeba przyznać, że Karpowicz nie preferuje żadnej religii, kpiąc z bóstw - a raczej z naszego wyobrażenia o nich
- po równo. Wyraźnie wyczuwalna jest niechęć do bogoojczyźnianego języka,
klękania przed autorytetami. Karpowicz kolejny raz zaskoczy czytelnika, bo nie zawaha się prześmiewać się z tradycyjnych i nietykalnych szczególnie w Polsce świętości, dając do zrozumienia, że 'strefa boska' to iluzja,
rodzaj umowy społecznej, urojenie, wynik pewnego zapotrzebowania. Bóstwa (wszelkie)
i system wierzeń (każdy) to u Karpowicza odbicie świata ludzi, jego pochodna,
a bywa, że i karykatura. Z duchowością nie ma to nic wspólnego.
Odrealnione historie osiągają swoje apogeum, gdy bogowie
zstępują na ziemię. A że podróżowanie bogów rządzi się tymi samymi prawami
rynku konsumpcyjnego, co nasz ziemski świat, a za ziemiozstąpienie trzeba zapłacić,
bogowie zamieszkują w Polsce – dostępnej akurat w promocji...
Piękny to kraj: „Stosunkowo stabilna demokracja,
dominująca religia: katolicyzm magiczny oraz Stocznia Gdańska, główne
osiągnięcia: Fryderyk Chopin i bigos […]. Tolerancja w zaniku od XVII wieku, są
muzykalni, mieszczą się w pięciolinii, literatura skupiona na narodowych kompleksach,
trudno przetłumaczalna, z kawalerią na czołgi kanałami […], wydobywają sporo
węgla, sieją rzepak, chętnie jedzą grzyby w ślinie oraz zepsute ogórki […].
Stosunek seksualny trwa zwykle poniżej kwadransa, wliczając w to grę wstępną.
Orgazm właściwie nie występuje. Przemoc w rodzinie ma się dobrze. Płodność
nieszczególnie.”
Ten ironiczny ton dominuje w całej powieści. Daje to
dość groteskowy, ale nie pozbawiony elementów współczucia dla naszych licznych słabości,
obraz współczesnych Polaków. Najbardziej poruszająca jest bezrefleksyjność,
kompletny brak głębszej myśli u bohaterów. Karpowicz potrafi prześmiesznie pokazać
nasze codzienne rytuały, spotkania, które nie wychodzą poza błahe ‘smol toki’,
związki oparte na świadczeniu sobie wzajemnych korzyści i stojącą za tym pustkę
duchową.
I mimo woli
wychodzi z tego całkiem poważne oskarżenie współczesnego świata. Karpowicz kreśli
obraz pokolenia, które nazwałabym „I co z tego?”.
I co z tego, że go nie kocham, wypada mieć męża,
dziecko, wziąć kredyt na mieszkanie…
I co z tego, że ja udaję, że uczę, a studenci
udają, że się uczą…
I co z tego, że zdradzę partnera, będę pewnie miał
nowego...
Jaki jest sens tej naszej codziennej krzątaniny? Od bohaterów Karpowicza się tego nie dowiemy, nawet o tym nie próbują myśleć: Zbyt krótka perspektywa na tak długie pytanie. Oni nie zastanawiają się, ale ja - czytelnik - tak.
Jaki jest sens tej naszej codziennej krzątaniny? Od bohaterów Karpowicza się tego nie dowiemy, nawet o tym nie próbują myśleć: Zbyt krótka perspektywa na tak długie pytanie. Oni nie zastanawiają się, ale ja - czytelnik - tak.
Proza Karpowicza ma taką niezwykłą właściwość, że wciąga i odrzuca jednocześnie. Jestem absolutnie zachwycona jego niezwykłym talentem językowym, a szczególnie słuchem do potocznej mowy. Ma też bez wątpliwości niesamowitą łatwość tworzenia fabuły. Plecie swoją historię z tak zaskakujących elementów, jakby nie miał strachu i wstydu. Absolutnym hitem zaś są jego erudycyjne gry słowne, skojarzenia na temat różnych abstrakcyjnych pojęć i zjawisk, którym oddaje głos.
np. Prawda wg Karpowicza
[...] Jestem oczywista i szczera, gorzka i słodka, najprawdziwsza i najczęściej naga, gdy klimat i tubylczy system wartości zachęcają. Bogiem a Prawdą można mnie dojść, chociaż łatwiej się ze mną minąć. Można mi spojrzeć prosto w oczy, mimo że wtedy kolę. Bywam owijana w bawełnę, lecz jak oliwa wypływam na wierzch. Definiowano mnie rozmaicie, najczęściej błędnie.[...]
Podobno jeden komentatorów TV Kultura wyraził swoje zdziwienie: „Nie wiem, po co on tyle stron napisał?”. Moim zdaniem napisał tyle, bo… potrafi. Tak jak Frank Sinatra zapytany, dlaczego śpiewa tak cicho, odparł: „Because I can.”
Jest to jedna z dziwniejszych rzeczy, jaką
ostatnio czytałam. Pokazuje świat pusty, choć równocześnie przepełniony ludźmi,
gadżetami, spotkaniami, przedmiotami.
Chyba trudno będzie mi to zapomnieć.
Karpowicz wydał dotąd:
Karpowicz wydał dotąd:
_____________________________
Książka przeczytana w ramach wyzwań Z literą w tle (litera K), Z półki oraz
Trójka e-pik (powieść, której akcja dzieje się w polskim mieście,
tu: Warszawa i szeroko pojęte zaświaty)
Trójka e-pik (powieść, której akcja dzieje się w polskim mieście,
tu: Warszawa i szeroko pojęte zaświaty)
Czułam, że Ci się spodoba :) Świetnie to opisałaś, nie wiem czy bym potrafiła oddać swoje wrażenia po lekturze (czytałam dobrych parę lat temu) bo pamiętam, że miałam mnóstwo myśli i emocji (często skrajnych bo i oceniałam Karpowicza bardzo dobrze i bardzo nisko jednocześnie) skłębionych przez dobrych parę godzin po zakończeniu lektury :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Karpowicz śmieszy i irytuje jednocześnie. I na pewno nie da się streścić tej wybuchowej mieszaniny. Już sobie wyobrażam 'Balladyny i romanse' jako lekturę szkolną za 15 lat :)
OdpowiedzUsuńPo tym opisie mam niesamowitą ochotę przeczytać i samodzielnie się zmierzyć z tym wszystkim, co zachwyca i/lub odrzuca. "Polska w promocji dla bogów" plus opis jak z przewodnika - bolesne, choć śmieszy.
OdpowiedzUsuńCzekać tylko, kiedy jakaś oburzona grupa oskarży Karpowicza o zniewagę wartości narodowych ;)
[...] z kawalerią na czołgi kanałami [...], czyli Karpowicz zagęszcza do granic wytrzymałości...
UsuńZapomniałam dopisać poprzednio: pytanie "po co on tyle stron napisał?" tak mi jakoś zapachniało liceum (a nawet gimnazjum) - z rodzaju "psze pani, a czemu ta książka taka gruba jesss?".
UsuńChyba jest taka gruba, bo on w ogóle bezwstydnie zdolny jest ten Karpowicz i nie myśli o innych, tylko pisze i pisze... On mógłby chyba tak bez końca :)
UsuńCo to za wstrętny pisarz, który nie myśli o czytelnikach i o tym, że im się nie będzie chciało tyle przeczytać... ;)
UsuńOj, naprawdę muszę zrobić sobie listę tekstów poleconych/znalezionych na innych blogach, żeby mi nie pouciekały - a Karpowiczowi zdecydowanie nie chciałabym pozwolić na ucieczkę.
Mój syn od jakiegoś czasu uwielbia stwierdzenie "i co z tego", czym doprowadza mnie do białej gorączki...
OdpowiedzUsuńStworzyłaś naprawdę ciekawą recenzję i właśnie mam ochotę poszukać za wszelką cenę tej książki :)
Karpowicz się cieszy. Ja się cieszę :)
UsuńAle, ale... Taka decyzja jest bardzo sprzeczna z zasadą 'I co z tego...' I co z tego, że jakiś Karpowicz chciał nas poruszyć,dotknąć, bo sam jest poruszony, dotknięty?
Ciekawa recenzja, ale i tak zastanawiam się: czytać, nie czytać.Otóż czytałam "Gesty" tegoż autora i uważam, że to najlepsza książka z jaką przyszło mi się zmierzyć w ostatnich latach. Dlatego nie czytam nic innego autorstwa Ignacego Karpowicza, by nie zepsuć sobie smaku
OdpowiedzUsuń:-) Może pozostałe książki są lepsze, a jak gorsze, to co?
Znam to uczucie: chciałabym, a boję się :)
UsuńMąż mi mówi, że Gesty są jednak jakby z innej bajki.
Też bym chciała przeczytać.
W ogóle po Balladynach, to ja się niczego nie boję czytać.