Mój blog zniknął z sieci na długie 2 dni. Po bezowocnym oczekiwaniu
przez cały weekend, w poniedziałek rano dostałam wreszcie drugie życie blogowe –
blog znowu zaistniał w sieci. A wszystko z powodu, w ramach i dzięki Google.
Trzeba jednak przyznać, że do samego zdarzenia doszło bez wątpliwości w wyniku głupoty &
braku wyobraźni z mojej strony. Chciałam skorzystać z oferty Google i założyć
galerię zdjęć na Picassa Web, żeby później zaprezentować ją jako pokaz
slajdów na blogu. Wpisałam trzykrotnie błędną datę urodzenia. Nie sądziłam, że
ma to jakiekolwiek znaczenie. Ale nie doceniłam maszyn Googla. Moje konto
Google zostało zablokowane, a wraz z nim adres mailowy – aktywny od wielu lat –
i znany Wam blog książkowy. Wszystko to zostało zablokowane w celu „wyegzekwowania
zasad Google’a.” Musiałam udowodnić, że
mam prawo do posiadania u nich konta. Doradzono mi, że wystarczyłby drobny przelew na ich konto
z karty kredytowej, ale że jej nie mam, musiałam przesłać zdjęcie mojego dowodu
osobistego. Pierwsza „próba udowodnienia mojego prawa” została odrzucona – bez podania
przyczyny, drugie przesłanie tego samego wniosku zaakceptowano – bez podania
przyczyny…
Tyle faktów. I’m back!
Teraz będzie o uczuciach, które mną nieznośnie targały przez
ten niezapomniany weekend. Dużo tego było, ale będę się streszczać.
Najpierw zalała mnie fala złości i oburzenia. Ktoś ukradł
MÓJ blog. Jednak okazało się to nieprawdą. To nie jest mój blog. Dzięki temu
zdarzeniu mogłam pozbyć się tej iluzji. Ja nie jestem właścicielką mojego
bloga. Google pozwala mi nazywać go tak, ale w rzeczywistości ja go tylko wypożyczam.
Niespełnienie jakiejkolwiek „zasady Google’a” może spowodować jego utratę, bo on nie jest mój. To straszne.
Potem się uśmiałam. Jakiej to zasady nie spełniłam? Okazało
się, że mogę być 111 letnią blogerką (mam głupi zwyczaj wpisywać jako datę
urodzenia 01.01.1901 J),
ale nie mogę być 11 letnią blogerką i
posiadaczką galerii na Picassa Web (pomyliłam się i wpisałam 01.01.2001) ;-)
Potem mąż uspokoił nieco mój śmiech, który stawał się już nieco
histeryczny, przypominając, że zasadniczo mówimy nie o Wielkim Bracie tylko o Internecie,
produkcie, kupowaniu i w związku z tym mogę liczyć, że zadziałają prawa rynku. Google na pewno życzy sobie, żebym korzystała dalej z jego produktu, jakim jest blog
na blogspot.com, bo na tym zarabia. Więc na pewno umożliwi mi znowu korzystanie
z tzw. ‘mojego bloga’.
Wtedy trochę się zdziwiłam… Jeśli ja korzystałam dotąd z produktu
G. na prawach rynkowych, to czym ja za to zapłaciłam…?
I tu nastąpiła iluminacja. G. wypożycza mi ‘mojego bloga’ w
zamian za stworzenie mojego konta. Do jego stworzenia niezbędne jest udzielenie
co jakiś czas pewnych informacji o sobie, potem ujawniamy te informacje na każdym kroku: pisząc mejle, blogując, komentując, wyszukując. Informacje te zostają następnie przetworzone przez
maszyny i programy i stanowią pożywkę dla rynku wtórnego, że się tak wyrażę
eufemistycznie.
W następstwie tej iluminacji poczułam się oszukana. Kupiłam
coś, co i tak do mnie nie należy, zapłaciłam, nie wiedząc o tym i to czymś cenniejszym nawet niż pieniądze – bo przecież
nie mogę wykupić mojego bloga, choćbym nawet chciała płacić ‘in cash’. To jest „wbrew
zasadom G.”
Potem nadeszło zdziwienie. Mój mąż stwierdził, że chyba jednak dostrzegam, że G. zrobił to w gruncie rzeczy dla mojego dobra. Nie pozwolił podszyć się pode mnie nawet... mnie. To chyba dobrze?
Potem nadeszło zdziwienie. Mój mąż stwierdził, że chyba jednak dostrzegam, że G. zrobił to w gruncie rzeczy dla mojego dobra. Nie pozwolił podszyć się pode mnie nawet... mnie. To chyba dobrze?
Na koniec mój drogi mąż powiedział: 'Ale przecież nikt cię nie zmuszał do zakładania bloga na bloggerze… Możesz przecież w każdej chwili się wycofać.' Spowiła mnie mgła... No, to było już kopanie
leżącego. Niemniej… skopana, czy nie, poleżałam chwilę, i tak sobie leżąc, przestałam
tragizować.
Zamiast tego zastanowiłam się, dlaczego tak mi na tym blogu
zależy, że pomimo wszelkich zastrzeżeń pozostanę klientką G.
I to było dla odmiany przyjemne olśnienie. Uświadomiłam
sobie, ze prowadzenie bloga książkowego sprawia mi frajdę, przyjemnie bodźcuje
intelektualnie. Narzuca pozytywną (bo
mało bolesną, a bardzo nagradzającą) samodyscyplinę. Pozwala na kontakt z podobnymi
do mnie ludźmi. Pozwala coś kreować, a taka drobna twórczość przynosi dużą radość.
Blog książkowy pozwala także opowiedzieć się za wyznawanymi przez mnie
wartościami, poprzeć cenne dla mnie idee. Także uczyć się ciągle nowych rzeczy.
Wiecie, czego najbardziej mi brakowało przez te dwa dni? Po pierwsze
przetwarzania zdarzeń, opinii, wrażeń na tekst – a więc nadawania im formy, a
po drugie strasznie brakowało mi szybkiego podglądu na inne blogi. Kontaktu z tym, co inni napisali. Od tego zwykle zaczynam przeglądanie MOJEGO BLOGA.
I będę robić to dalej, jeśli tylko pan pozwoli, panie Google…
Przyznam, że dotąd też nie myślałam o blogu i koncie w takich kategoriach - a rzeczywiście coś (bardzo dużo "cosiów") w tym jest...
OdpowiedzUsuńPrzy okazji mam przestrogę: bardzo uważać z Googlem przy podawaniu wszelkich dat i bardzo uważać przy aktywowaniu nowych opcji.
Najważniejsze, że odzyskałaś blog - bardzo się z tego cieszę :) Zgadzam się, mam podobne odczucia odnośnie "czytelniczego blogowania" - jest świetna zabawa, jest możliwość poznawania innych osób i ich opinii, jest możliwość artykułowania opinii własnych - i jest coś niesamowicie stymulującego w tym wszystkim.
Oby blog przynosił Ci w tym roku już wyłącznie same miłe rzeczy, bo jedno denerwujące przeżycie wystarczy.
Nie wypada się nie zgodzić. Dzięki.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc czułabym podobnie gdybym mój blog zniknął i nie mogłabym go odzyskać.. Rozumiem odczucia, bo mnie też cieszy to pisanie, zaglądanie na inne blogi, komentowanie i swoiste "molowe" rozmowy w tych komentarzach. Oby już więcej takich historii nie było! :)
OdpowiedzUsuńTak, to było traumatyczne przeżycie, ale potrzebne. Niemniej raz wystarczy.
OdpowiedzUsuńTo wróciłaś Agnieszko z "dalekiej podróży". Wyobrażam co ja bym myślał i jak bym się poczuł i nie są to miłe wyobrażenia:) Ja właściwie chyba nawet robię coś wbrew wujkowi Guglowi, bo przystąpiłem do programu partnerskiego z księgarnią, a blog jest darmowy i pewnie nie wolno tego robić, można zarabiać tylko z wujkiem Guglem. Tylko czekać, jak jakaś zyczliwa dusza doniesie i mnie zamkną, tzn, mojego bloga. Piszesz, że nie możesz robić co chcesz na "swoim blogu", że to nie jest właściwie Twój blog. Też o tym kiedyś myślałem i wykupiłem domenę w Wordpressie, tam sobie założę na prawdę swojego bloga, nie będę uzależniony od jakiegoś wadliwie lub nie działającego systemu, i będę mógł robić wszystko, no prawie wszystko:)
OdpowiedzUsuńHej. Jeśli mówisz o mojej podróży, to raczej nie była to podróż do ciepłych krajów. Momentami to była bardziej powieść, co to ją Kafka napisał... Np. dotarło do mnie, że G. nigdzie nie podaje maila, nie istnieje możliwość kontaktu z żywym konsultantem. Jest to system samonaprowadzający się. Coś jak dron, dla którego kamer zarówno pies, jak i dziecko na piasku pustyni są tym samym, bo mają taką samą liczbą pikseli... I ta liczba zdecyduje, czy obiekt zostanie ostrzelany...
OdpowiedzUsuńale traumę przeżyłaś. i daje to do myślenia, cholera teraz przenieść wszystkie te notki gdzie indziej? to byłoby straszne
UsuńOdkąd podjęłam bardziej już świadomą decyzję, że zostaję na blogspot, postanowiłam robić kopie zapasowe postów i ew. rzeczy do przeczytania. W gruncie rzeczy, bloga założyłam właśnie, żeby to sobie utrwalić.
Usuń