niedziela, 15 grudnia 2013

Stare nowelki i opowiadania ratują mię




Guy de Maupassant Naszyjnik
Antoni Czechow Człowiek w futerale
Erskine Caldwell Dzikie kwiaty
Edgar Allan Poe Złoty żuk

W zeszłym tygodniu miałam pod opieką moją teściową, która cierpi na średniozaawansowanego  alzheimera. Jest to na tyle wyczerpujące doświadczenie, zużywające mnóstwo zasobów, że aż nie chce się czytać. Poratowały mnie niewielkie tomiki z serii Koliber Książki i Wiedzy. Znalazłam je na półkach w pokoju teściowej, postawione tam bezładnie w trakcie przeprowadzania jej do nas. 


Babcia Zosia, choć nadal zachowała umiejętność czytania i liczenia, nie rozpoznaje już ani  autorów, ani tytułów. Niegdyś uwielbiany Mickiewicz to teraz nic nieznaczące nazwisko. Mój pomysł, że teściowa prędzej się u nas zadomowi i poczuje lepiej wśród książek ze swojej przez lata gromadzonej biblioteczki okazał się iluzją, bo teściowa nie wie już nie tylko, kto to taki Kasprowicz, ale i kim ja jestem... 

Niemniej książeczki ze ślicznym znakiem graficznym kolibra na okładce wpadły mi w ręce. Przeczytałam cztery pierwsze z brzegu. Wydane w małym formacie (A6) w roku 1968 i 1969. W lekko usztywnionych okładkach z matowym, dziś całkowicie pożółkłym papierem klasy VII w środku. Zszyte zszywaczem. Wydane w ogromnych nakładach powyżej 100 tysięcy w cenie równo 4 złote. To były czasy...

Opowiadania i nowele. Mistrzowskie. 



Poe - to opowiadanie quasi kryminalne. W swoim czasie, będąc młodą dziewczyną, czytałam sporo Poe. Ostatnio znowu kupiłam - już nowe  - wydanie jego opowiadań. Duża przerwa, w czasie której myślałam o nim - staroświecki. Teraz znowu myślę - nowoczesny, w wielką ponadczasową wyobraźnią, jedyny w swoim rodzaju, prekursorski. A że jego bohaterowie piszą sympatycznym atramentem na pergaminie, przerażają ich czaszki i ekscytują ich skarby piratów? To znak jego czasów. Czyta się go z zapartym tchem. To chyba rytm opowiadania i mroczny klimat sprawiają, że mnie porusza. Dostarcza jakiejś - zapewne dla wielu dziwacznej  przyjemności - bycia sam na sam z geniuszem, który wyprzedzał swój czas. Znowu dostrzegam, że Poe się nie starzeje.




Czechow i Maupassant - niemal równolatkowie. Mistrzowie kąśliwej ironii, kreślenia charakterów chciwych i głupich ludzi, którzy z powodu dbałości o pozory gotowi są na wszystko. Życie ludzkie jako walka o hierarchię w stadzie - to ich temat. Kołtuneria mieszczańska jako krańcowe stadium degeneracji naszego gatunku. Bigoteria, zatrzaśnięcie w futerale konwenasów, strach przed spontanicznością... Myślicie, że to się skończyło? Że nikt już nie mówi innym, jak maja żyć i co mają robić, że by zadowolić innych? Może juz nie władzę (jak to drzewiej w Rosji bywało), ale świat pseudoautorytetów. Jednym słowem rzecz jest o konformistycznej naturze człowieka. 
Co prawda my wiemy, że im głebiej w XX wiek, tym będzie gorzej. Potrzeba tylko, żeby narodził się Adolf Hitler. Więc wybaczmy Czechowowi i Maupassantowi, że potępiali skostnienie mieszczańskie. Mieli szczęście umrzeć przed wojnami światowymi. No, i kiedy Czechow ujmuje w słowa ciemną noc na rosyjskiej prowincji, wyć mi się chce z tęskonoty do tych dźwięków i zapachów.




Caldwell - jego powściągliwa proza opisująca nędzę Murzynów na amerykańskim Południu przed i tuż po abolicji, kiedy jeszcze mieli mniej praw niż przedrożne psy, jest na miarę naszego Janka Muzykanta. Czyli jest to najwyższy w swojej klasie poziom. Serce boli, dusza krzyczy na tę niesprawieliwość. Do tego dokucza świadomość, że nawet teraz gdzieś na świecie jakieś dziecko właśnie umiera z głodu.


Przede mną jeszcze kilka tomików Kolibra z biblioteczki Zofii - tym razem juz póżniejsze wydania. Jeszcze kilka spotkań z prozą najwyższych lotów ujętych w pigułce.




__________________
Czytamy serie wydawnicze...
Z biblioteczki Zofii


4 komentarze:

  1. Czechow, Maupassant, Caldwell - jedne z moich ukochanych nazwisk. Pod koniec liceum dorwałam w antykwariacie wielki, gruby, liczący ponad siedemset stron zbiór opowiadań Maupassanta - niesamowicie się czytało, takie mocno pożółkłe strony, intensywny zapach starości - i ta treść...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja teraz sięgnęłam po Maupassanta m.in. dlatego, że kolega podesł mi link na film o naszym poloniście. To prof. Gugulski przerabiał z nami Maupassanta - w klasie mat-fiz... To były piękne czasy. Zadnych streszczeń. Trzeba było czytać samemu :)))
      Jeden z kolegów - obecnie architekt i mieszkaniec Majorki - nie przeczytał, tylko ściągnął wypracowanie. Gugul je (oraz jego) przejrzał i zaczął zadawać pytania, na ktorych Adam padł jak ścięty... naszym śmiechem. Bo utrzymywał, że z całą pewnością przeczytał opowiadanie, które w rzeczywistości było dość obsceniczne - o "karmieniu piersią" drosłego mężczyzny w czasie podróży dyliżansem. Takiej fabuły Adam nie przewidział, więc do końca się upierał, że rzecz dotyczyła krytyki drobnomieszczaństwa...

      Usuń
  2. Książeczki, które można było w torebce wziąć ze sobą wszędzie i czytać w wolnej chwili.
    Nie nabywałam Kolibra już tak wydawanego, a może i szkoda, gdyż mnie zdenerwowało, że tak wydawnictwo "obniżyło loty".

    Podoba mi się twój styl prawie telegraficzny więc w styczniu w ten sposób zaprezentuje wreszcie to co przeczytałam do wyzwania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, uważam, że telegraficzna forma bywa często na miejscu.

      Usuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.