Widelec zamiast noża. Droga do życia usłana roślinami, red. Gene Stone
Kolejna książka poradnikowa dotycząca zdrowej diety. Z miliona dostępnych na moją półkę trafiają te, które bazują na The China Project Campbella ojca i syna (tytuł polski Nowoczesne zasady odżywiania).
Badanie to jest tak inspirujące i dostarcza tylu danych (umieszczonych przez autorów w internecie), że można wyciągać na jego podstawie coraz to nowe wnioski, interpretować i reinterpretować. Oczywiście jest pewien kierunek myślenia wyłaniający się z tego badania, ktorego nie sposób pominąć: jedzenie bogate w mięso, mąkę, cukier i mleko (największy kancerogen) naprawdę zabija. Jedzenie ubogie, oparte o niskoprzetworzone rośliny ratuje.
Wiedelec zamiast noża to poradnik, ktorego zaletą jest użycie świetnego bon motu promującego odwrót od jedzenia "amerykańskiego", krótkie i zwarte wykłady na temat żywienia napisane przez cenionych specjalistów medycyny (lekarzy i promotorów zdrowia), którzy nie poddali się wpływom koncernów żywieniowych. Bo promowanie marchewki kasy nie przynosi i nie przyniesie... Oraz przegląd 125 amerykańskich na wskroś przepisów.
Jest to jednocześnie mankament tej książki. Ja rozumiem, że słodkie ziemniaki w polewie z syropu klonowego lub koktajl z 6 bananów może poprawić dietę przeciętnego Amerykanina, ale mnie by niewątpliwie zabiło :) Pomimo, że to dieta roślinna.
Co jest ważne? Jeśli William Davis zwócił uwagę na to, że nie tylko ilość zjadanego mięsa i wypijanego mleka, ale przede wszystkim zjadanie produktów mącznych koreluje bardzo silnie z cukrzycą, osteoporozą i "kałdunem pszennym", i zalecał w związku z tym zastępowanie chleba choćby i jajkami czy nabiałem, to autorzy Widelca zamiast noża zachęcają przede wszyskim do odżegnania się od mięsa i mleka, choćby miało to oznaczać więcej zjadanego ciasta marchewkowego (oczywiście polanego czymśtam)...
Jeden wniosek - bez wątpliwości leczące jest jedzenie roślin nieprzetworzonych, ale strasznie trudno to zrealizować, nie przechylając się albo w dietę skrajnie wyskowęglowodanową, albo skrajnie niskowęglowodanowo, ale za to np. tłustą...
Sama mam przy stole leczące się dietą dr Dąbrowskiej wegetarianki (miłośniczki serków - wypełnianychzresztą syropem glukozowo-fruktozowym).
Ja najbardziej się skłaniam do diety Ewy Dąbrowskiej, tej stosowanej już po diecie warzywno-owocowej. Czyli różnorodnej w miarę i raczej jarskiej.
OdpowiedzUsuńJa też - prosta dieta oparta o jedzenie jarskie + unikanie tego, co dla nas nietolerowane.
UsuńPszenica jako wróg nr. jeden do mnie przemawia , gorzej z naszą kuchnią bez mąki pszennej. Z kolei mleka aż tak nie potępiam mam to szczęście że je trawię choć ogólnie dość ciekawa ta książka to jednak po tym co napisałaś poczekam na biblioteczną o ile kupią. Ten syrop glukozowo - fruktozowy w serkach bawi póki nie postaramy się kupić czegoś bez niego, wtedy zaczyna się ostra jazda. Można o tym poczytać m.in. u Beaty Pawlikowskiej.
OdpowiedzUsuńOstra jazda - dobrze powiedziane :) Czasami myslę, że powinnam wchodzić tylko do warzywniaków i to wybranych...
UsuńTo całkiem podobnie jak ja, byłoby to korzyścią nie tylko dla zdrowia ale i dla portfela.
UsuńDo mnie najbardziej przemawia równowaga poszczególnych elementów w diecie - zwłaszcza że ani z mięsa, ani z mleka rezygnować bym nie chciała (i raczej nie mogła), choć i jedno, i drugie jem w niezbyt dużych ilościach.
OdpowiedzUsuńSyrop glukozowo-fruktozowy - fe... Przez to paskudztwo przestałam zupełnie kupować powidła, zamiast tego sama je zaczęłam robić.
Miło Cie znowu widzieć w komentarzach, Bobliopatko! Zaraz zajrzę na Twojego bloga :)
UsuńA co do jedzenia - hasło dnia to "zrób to sam"... Chciałoby się, chciało, ale to jeszce "ostrzejsza jazda"...
I miło znów komentować (oraz postować) :) Naprawdę mocno zatęskniłam za czytelniczym blogowaniem.
UsuńPrzyznam szczerze, że polubiłam to robienie powideł :) I dzięki temu mogę sobie jakoś poradzić z ogromem jabłek z ogrodu...