czwartek, 30 maja 2013

Skąd ten kac? Roberto Bolano "2666"

Roberto Bolano 2666

Nic na to nie poradzę. Już któryś raz budzę się z kacem. Ma to miejsce regularnie. Następnego dnia po lekturze kolejnego fragmentu głośnej powieści Chilijczyka Roberta Bolano 2666 wstydzę się. Co ja robię? Po co ja to czytam? Przecież tracę tylko czas…

Udało mi się w końcu doczołgać do końca 1. części – Części krytyków (swoją drogą, co za idiotyczny podtytuł – jaka jest ta część: większa czy mniejsza?). Czyli za mną ok. 200 stron. Pozostało jeszcze 800. Zakładałam, że  skoro autor odważył się wydać powieść tysiącstronnicową, to miał coś istotnego do powiedzenia.
Błąd.

Czytałam te 200 stron przez kilka wieczorów (dziwne) i za każdym razem wystąpiło umnie to samo zjawisko, występujące tylko przy sztuce, która do mnie nie trafia. Nie chcę powiedzieć słabej czy złej - po prostu nie pozostawiającej we mnie pozytywnego, konstruktywnego śladu. Nie ta wrażliwość po prostu. Tak często jest  u mnie ze sztuką popularną. Obejrzę, a następnego dnia nic nie pamiętam albo wręcz wolę zapomnieć. 

Tak było i tym razem. Poczucie dziury w brzuchu, pustki wewnętrznej, wyjałowienia i rozbicia.  Ale te zjawiska występują u mnie dopiero „dzień po”. W trakcie czytania czuję się dobrze, uważam, że wiele fragmentów jest nawet zabawnych, bywa, że wciąga mnie akcja, kiedy sporadycznie przyspiesza, z zainteresowaniem podglądam środowisko młodych naukowców krążących po superważnych kongresach, na których prezentują swoje przyczynkarskie referaty. 

Bo będąc sama kiedyś młodą doktorantką humanistyki na dorobku, podjęłam decyzję o ucieczce z tego getta, w którym jak trafnie to ujmuje Bolano „krytyka literacka jest ważniejsza niż sama literatura” , a uczestnikami tej gry „osobnicy często mający  dwie lewe ręce, często niepotrafiący do pięciu zliczyć (…)”. Niegrzeczny Bolano...

Przerzucam kolejne strony i z niezdrowymi wypiekami na twarzy wczytuję się w opowieści o grupowym seksie czy ze smutkiem o wizytach u prostytutek. Zresztą bardzo machistowska jest ta część powieści. Nawet jeśli to kobieta zachowuje się bardziej swobodnie w kwestiach obyczajowych niz otaczający ją mężczyźni, to i tak na zakończenie spełnia się standardowe marzenie męskie: kobieta jako nagroda...


A rano mam po tym wszystkim kaca (nie mylić z Kac Vegas)… Mam poczucie straty czasu, poczucie winy i wstydu...

Oczywiście mogłabym się jakoś usprawiedliwić. Zamiast wsłuchiwać się w to, co podpowiada mi całe moje ciało, jak ono rezonuje z tekstem Bolano (a raczej nie rezonuje), mogłabym doszukiwać się w niej: świadectwa naszych czasów, dobrze oddanych trudności z nawiązaniem bliskich kontaktów, niemożności zaangażowania się w związek, mieszania fikcji z życiem, fascynacji „sztuką nieistniejącą” (głównym motywem są poszukiwania tajemniczego pisarza Archimboldiego), kryzysu męskości, życia dniem dzisiejszym, bez planów i bez zobowiązań. Czyli odniesienia się do problematyki współczesności.

Ale - jeśli chcę być szczera wobec siebie i Was, a chcę - widzę pierwszą część powieści Bolano (która wg jego zamierzeń miała być właśnie w częściach wypuszczana na rynek, a to w celu osiągnięcia większej sprzedaży) jako powieść wzorowaną na telenoweli. Na kolejnych stronach dowiadujemy się, że bohaterowie spotkali się na konferencji w Hamburgu. Następnym razem zobaczyli się na kongresie w Mediolanie. Kolejne ich spotkanie wypadło przy okazji sympozjum, no, powiedzmy... w Paryżu. Itd. Itp. Ładnie to oddaje "nieznośną lekkość bytu", którą ma prawo odczuwać współczesny intelektualista, często twórca, pisarz albo naukowiec... Nuda, brak silnych emocji, brak konieczności ustosunkowania się.  

Dodatkowo z niechęcią dostrzegam, że autor nie waha się wkleić do swojej książki dowolnego epizodu, dowolnej relacji z przypadkowego i zaskakującego spotkania, które wydało mu się interesujące (jak z włóczęgą proszącą o czytanie na głos). Nieważne, że nie ma to nic wspólnego ze światem bohaterow. Po co? Razi mnie to. Odczuwam to jako brak dyscypliny pisarskiej. Chyba... że odczytać to jako utratę umiejętności odróżniania  tego co ważne, od tego co nieważne.

OK... Powieść posiada pewien urok, który sprawia, że w trakcie lektury bywałam zaciekawiona. Brało się to z jej niewątpliwego wyrafinowania polegającego na tym, ze dialogi głównych bohaterów są nam przedstawiane w postaci omówień. Tak na przykład relacjonowana jest kluczowa rozmowa telefoniczna głównych bohaterów:         
Przez dwadzieścia minut przybrało (ono) tony tragiczne, słowo przeznaczenie użyte zostało 10 razy, zaś słowo przyjaźń dwadzieścia cztery. Imię i nazwisko Liz Norton padło pięćdziesiąt razy, z czego dziewięciokrotnie nadaremno. (…) Słowo miłość wypowiedziane zostało dwukrotnie, raz przez jednego, raz przez drugiego. Słowo potworne wypowiedziane zostało sześciokrotnie, zaś słowo szczęście tylko raz (użył je Espinoza).

Itd. Itd. Podziwiam, jak autor w tym jednym akapicie potrafił oddać zarówno infantylność bohaterów (dzisiaj zamiast słowa ‘potworne’ użyliby niewątpliwie ‘masakra’), jak i niemożność zbliżenia się do swoich uczuć tak, żeby przestały być zasłaniane przez słowa. Bolano zna swoich bohaterów i kreśli ich prawdziwe portrety. Nigdy jednak nie dowiadujemy się, dlaczego to im mamy poświęcać nasz czas, dlaczego to Archimboldi - sprytnie porównywany z Gunterem Grassem i Arno Schmidtem - jest  bohaterem ich poszukiwań, dlaczego pracują na uczelni, dlaczego żyją tak jak żyją, dlaczego w ogóle mielibyśmy przejąć się ich problemami???

Nie mogę pogodzić się z płytkością tej diagnozy, z tym, że nic z tego nie wynika… No i przede wszystkim z formą telenowelową, w tym z takimż zakończeniem , którego nie zdradzę, choć mogłabym, bo jestem zła na Bolano, jak nie wiem co. A jeszcze bardziej na wydawców, którzy sugerowali wielkość tej prozy. Bo co ma oznaczać określenie "monumentalna powieść"? 


Cdn. 
_________________________
 Z literą w tle

5 komentarzy:

  1. A ja się cieszę, że piszesz o tym kacu. Bo o tym też warto wiedzieć, szczególnie gdy jakoś wszędzie słyszę pochwały Bolano. A mam wrażenie, że to dokładnie taka sama historia jak z "Korektami" Franzena, których nie mogłam również przeczytać do końca. Też nie rozumiałam, czemu mam czytać akurat o tych postaciach.. A książka wychwalana na blogach była swego czasu niesamowicie..Choć zawsze biorę jeszcze poprawkę na to, że co czytelnik to inna opinia i zawsze warto się zmierzyć z jakąś intrygującą pozycją, by wyrobić sobie własną. Dlatego jak się może zdarzy okazja, to zmierzę się z Bolano, ale na liście póki co nie umieszczam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale coś Ty? Przeczytaj koniecznie! Gdybyś przeczytała Bolano i coś napisała o swoim odbiorze, to może bym zrozumiała lepiej to tomiszcze. To jest intrygujące zjawisko dla mnie - ten pozytywny odbiór, jakby to był... wielki tort czekoladowy. Dla mnie to jest na razie... maleńki gorzki migdał.

      Usuń
    2. Kiedyś - na pewno! :) Ale na razie, chwilowo po prostu, pasuję. Zresztą, widząc zachwyt Bibliopatki na pewno w końcu się skuszę :) Bo tak ja napisałam, zawsze lepiej poznać książkę, by wyrobić sobie własną opinię. Po prostu na razie jeszcze nie czuję takiej potrzeby :)

      Usuń
  2. Ja jestem w połowie i jak na razie - jestem zakochana. Zresztą "Rozmowy telefoniczne" połknęłam (pomiędzy kolejnymi stronami "2666") w całości i Bolano stanowi moją nową iberoamerykańską namiętność.
    Ciekawie jest spojrzeć na tak diametralnie inny niż mój odbiór; o własnym napiszę, gdy już skończę książkę, na razie powiem tyle: 1. te konferencje, dyskusje etc. przypomniały mi - wywołując po części sentyment, po zgryźliwy komentarz w głowie - mój okres doktorancki. I nawet obecny, już wykładowczy. Pewien element snobizmu, zamknięcia w swoistym odrębnym świecie, pewien specyficzny dyskurs - tak, to wszystko rozpoznałam jako w taki czy inny sposób moje, kiedyś moje, częściowo nadal moje. Po części naturalne, po części irytujące, po części już znielubiane; 2. cieszę się, że jest różnorodność - pisania, czytania, odbierania. W końcu nawet Archimboldi miał - o zgrozo, z punktu widzenia czwórki jego wielbicieli - także mniej zachwyconych czytelników ;) Więc nie liczę po cichu, że "jednak wreszcie Ci się spodoba, bo Bolano wielkim pisarzem był". Mam za to nadzieję, że obie za jakiś czas skończymy "2666" (mnie się ciężko przechodzi przez "Część zbrodni", choć - paradoksalnie - ciężej mi się do niej zabiera niż czyta. Gdy już czytam, tekst sam wciąga) i porównamy wrażenia z całości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzam :) Zamierzam przeczytać, choćby po to tylko, żeby się przekonać, co się we mnie tak gryzie z tym tekstem.
      A złośliwości i trafności obserwacji światka uniwersyteckiego nie można mu odmówić.

      Usuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.