niedziela, 10 lutego 2013

…czytam, ale coś poszło nie tak, jak trzeba


Willy Russell Inny chłopiec

W ramach sięgania po książki z Biblioteczki Zofii i zapotrzebowania na coś lżejszego przeczytałam powieść nieznanego mi wcześniej Willego Russella. Książkę wydał Świat Książki. Trafiła ona do mojej teściowej zapewne w 2006 r. Nie sądzę jednak, żeby sama ją wybrała. Pewnie przyjęła ją jako obowiązkowy zakup w czasach, kiedy księgarnia wysyłkowa ŚK wciskała klientom wybrane pozycje pod pozorem zaciągnięcia przez nich zobowiązania. 
Piszę o tym, bo przyjęcie  w ten sposób kilku książek ze ŚK, zamiast zerwania z nimi umowy, doskonale obrazuje tradycyjne rozumienie świata, jakiemu hołdowała Zofia. Zawsze zakładała, że ludziom trzeba ufać. (Nawet teraz pozostaje w miarę ufna i optymistyczna.) Oceniała innych według siebie i zasad, którym sama była wierna. A umowa rzecz święta… Nawet jeśli korzystna tylko dla drugiej strony…

Wracajmy do Innego chłopca. Jest to do pewnego stopnia udana powieść o dojrzewaniu, dorastaniu do odpowiedzialności, ustalaniu swoich granic, swoich  talentów i prawdziwej tożsamości. Autorem powieści jest autor sztuk scenicznych, które odnoszą niebywale sukcesy, gdziekolwiek są pokazywane: Shirley Valentine i Edukacja Rity. U nas, jak zapewne wiecie, wybrała te teksty dla siebie Krystyna Janda. To jest najważniejsza rekomendacja, żeby przeczytać Innego chłopca.

Zgodnie z oczekiwaniem najmocniejsza stroną utworu jest skondensowana dramaturgia, świetnie nakreślony bohater główny, kilka udanych postaci drugoplanowych, no i 'sceniczne' dialogi.

Rzecz jest ujęta w formę listów, które główny bohater, 19-latek z małego miasteczka niedaleko Manchesteru pisze, choć nie wysyła, do swego idola piosenkarza Morriseya z The Smiths. Listy powstają w ciągu kilka zaledwie dni, które  Raymond Marks  spędza w pełnej przygód podróży do swojej pierwszej pracy, zresztą na budowie. Trzeba przyznać, że jest to świetny chwyt inicjujący intrygę, ponieważ od razu pojmujemy, że młodzieniec z taką wrażliwością, inteligencją i który tak pisze, nie powinien nigdy trafić na budowę. Czujemy się więc zaciekawieni i chętnie stopniowo dowiadujemy więcej o tym, co potoczyło się nie tak w życiu Raymonda.

Po pierwsze Ray jest troszkę zbyt bystry i z pewnościąwięcej niż troszkę nieżyciowy. Oto na przykład jak zareagował, kiedy na stacji dowiedział się, że bilet kolejowy jest droższy niż się spodziewał:

- […] Piętnaście funtów dziewięćdziesiąt za bilet do Grimsby! To są dopiero żarty.
[Kasjer…] ściszył głos i powiedział:
- Słuchaj chcesz ten pieprzony bilet czy nie?
- Nie o to chodzi, co ja chcę! – odrzekłem. - Nie dość, że człowiek musi jechać do Grimsby, to jeszcze ma przepłacać za tę przyjemność?
Rozzłościł się i lekceważąco rzucił bilet w powietrze.
- Więc go nie chcesz?
- Nie chcę – powiedziałem – tylko m u s z ę go mieć.
[Kasjer] Odetchnął z ulgą.
  
Widzimy już, że Ray nie zachowuje się standardowo, mówi nie te rzeczy, co trzeba, i robi nie to, co wypada robić w danej sytuacji. Poza tym pisze teksty piosenek, zaczernia non stop kartki zeszytu i... najpierw jest grubasem, a potem dla odmiany zostaje wegetarianinem :)
Do tego pochodzi z niepełnej rodziny, a matka jest w związku ze swoimi własnymi problemami niepewna swoich racji, podatna na wpływy, jakie wywiera na nią prowincjonalne angielskie miasteczko. Bardzo chciałaby się dostosować, być ‘normalna’…. Ale co to znaczy być normalnym w Failsworth? Dzięki ciętemu językowi Russella poznajemy uroczych mieszkańców tego miasteczka od najciemniejszej strony. Wielu z nich to ograniczeni intelektualnie i pełni hipokryzji beneficjenci dobrobytu konsumenckiego końcówki XX wieku. 
Tacy chłopcy jak Ray w naturalny sposób odstają od otoczenia, często są przez nie odrzucani albo wręcz wskazywani na kozła ofiarnego przy pierwszej nadarzającej się okazji. Tak się dzieje i w tym przypadku. Chłopca spotykają wszelkie niesprawiedliwości świata. Kłania się Oliver Twist Dickensa. Ray beznamiętnie relacjonuje w listach niegodziwości, jakich zaznał ze strony dorosłych, którzy teoretycznie powinni się o niego troszczyć. Trudno się dziwić, że jako czytelniczka czułam się bezradna wobec jego cierpienia i samotności. I to jest dobre.

Wszystko na razie gra - mamy do czynienia z doskonale ulokowaną w literaturze anglosaskiej uniwersalną historią samotnego dziecka, które jest pozostawione same sobie w nieprzychylnym świecie. Do tego dochodzą ujmujące postaci drugoplanowe jak np. kolejny odmieniec - Twinky – homoseksualny, „dziewczyński” przyjaciel Raya z dzieciństwa. [Ciekawe, bo musi to być typ postaci o istotnej symbolice dla Brytyjczyków… Można go rozpoznać m.in. w przyjacielu Billego Elliota z kultowego filmu o tym samym tytule, filmu, tak jak książka wypuszczonego w 2000r. oraz potem, w absolutnie genialnie zagranym głównym bohaterze Śniadania na Plutonie z 2005r. - Kitty.]

Bardzo dobrze jest u Russela opowiedziany także wątek niedojrzałych rodziców, którzy nie radzą sobie ze zwykłymi dziecięcymi wpadkami, typowymi dla wieku dojrzewania. Autor nie waha się skrytykować nadmiernej ufności, jaką pokładamy w instytucjach i pseudoekspertach, którym powierzamy wychowanie naszych dzieciaków. Im  tak naprawdę potrzeba więcej uwagi, czułości i zaufania bliskich im osób. Inny chłopiec (a raczej „Chłopiec nie taki, jak trzeba”, bo taki tytuł lepiej oddaje sens oryginalnego tytułu The Wrong Boy)  dostaje z powodu przykrego zbiegu okoliczności etykietę początkowo dziwaka, potem zboczeńca, w końcu wariata. W efekcie zostaje kozłem ofiarnym małej społeczności, w której przyszło mu żyć. Odrzucenie i zbyt pochopne przypisywanie mu chorób psychicznych prowadzi do skrajnego wyobcowania, stresu i staje się samospełniającą się przepowiednią.
A więc, co my tu mamy? Poczucie wyobcowania, znane każdemu, kto był kiedyś lub jest teraz nastolatkiem - niezbędny element każdej spowieści o dojrzewaniu. I wszystko byłoby idealnie, gdyby Russel nie przeczytał Harrego Pottera, który pojawił się w księgarniach w 1997r...

Bo tylko chęć pójścia w ślady dobrze sprzedającej się Rowling może wyjaśnić, jak Russell mógł wpaść na takie a nie inne zakończenie swojej książki. I nie o magię tu chodzi, bynajmniej, tylko o kicz w czystej postaci

Mówiąc kicz, mam na myśli to, że owo zakończenie zawiera wszystko, co jest potrzebne, żeby ucieszyć docelowego młodego czytelnika…  a nawet dużo więcej. Taki właśnie nadmiar nazywam kiczem. Sprawy układają  się zbyt pięknie, aby to było prawdziwe, a u Russella układają się nawet piękniej. Najważniejsze wątki zwykle wyjaśniają się na koniec historii, ale u Russella wyjaśniają się... wszystkie wątki. Deux ex machina aż furczy od nadużywania. A w ostatnim akapicie autor zaserwował taką niedorzeczność fabularną, że aż mi się zęby zacisnęły. 

Tak jakby autor w ostatniej chwili przypomniał sobie, że książka będzie w księgarni leżała w dziale „powieści dla młodzieży”, ewentualnie „powieści o miłości”. A przecież miała szansę na półkę „powieści obyczajowe”. No, szkoda.


_______________________
Wyzwanie z Literą w tle oraz Z biblioteczki Zofii

4 komentarze:

  1. To przykre, kiedy książka bywa tak zepsuta. Mogło być znacznie lepiej :]

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadza się, szczególnie, że autor i historia mają potencjał. Uwierzyłam autorowi, a tu trach! Jakby mówił: ale jesteś głupia, dałaś się nabrać! To jest taka sama opowiastka, jak wszystkie inne, które produkuje się wg tego wzoru.
    Oj, nie lubię, jak ktoś wycina mi takie numery :)
    Może ktoś źle mu doradził w sprawie tego zakończenia? Bo cała opowieść jest poprowadzona bardzo dobrze i ma oparcie w czymś więcej niż tylko technicznej sprawności...
    Skądinąd wiadomo, że część wątków ma oparcie w autobiografii autora. Russell nie skończył żadnej szkoły, pracował jako fryzjer damski, aż wypłynął jako autor piosenek, potem scenarzysta, wreszcie drmamatopisarz. On zdaje się też jako nastolatek "nie pasował", aż ktoś podał mu rękę i powiedział "Jesteś wyjątkowy, masz dar". O tym jest ta książka, tylko na koniec niepotrzebnie dodał jeszcze sto innych elementów do 'układanki szczęśliwości'. I autentyzm prysł...

    OdpowiedzUsuń
  3. Od razu pomyślałam, że Twoja Teściowa sama tej książki nie wybrała, jakoś mi do niej nie pasuje... też mi kiedyś jakiś niewypał przysłano, do tej pory stoi dziewiczy, ale za to jak porządnie wydany :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda?
      Teściowa kochała Mickiewicza. W ogóle klasyków. Najpóźniej zapomniała Stepy Akermańskie... A pięknie deklamowała. Uczniowie to uwielbiali! Wszyscy to uwielbialiśmy.
      A że jej matka pochodziła z wioseczki koło Kołomyi, to lepiej staje się zrozumiała ta piękna melodia głosu i miękkość wymowy.

      Usuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.