niedziela, 2 grudnia 2012

...mam nadzieję, że książka będzie wciągająca, a tu... klops!


Ake Edwardson „Kamienny żagiel”
Niepokojące było już to, że nie przeczytałam tej książki jak zwykle, na raz…. Zazwyczaj intryga szwedzkiego kryminału tak mnie wciąga, że nie przerywam aż do ostatniej strony. Potem pojawiły się mdłości… Im dalej się zagłębiam w… no właśnie… co to właściwie jest?
Wspomnę, że przeczytałam wszystkie dotychczas wydane pozycje Edwardsona (Taniec z Aniołem, wołanie z oddali, Słońce i cień, Niech to się nigdy nie kończy, Niebo to miejsce na ziemi). Zachęciła mnie szczególnie ta pierwsza  - z interesująco zarysowaną postacią komisarza Wintera, eleganckiego mężczyzny w drogim garniturze, wyrafinowanego wielbiciela Coltrana i Milesa Daviesa, biegle posługującego się angielskim i zasadami dobrego wychowania. Do tego interesująca ekipa śledcza w tle… A teraz, co my tu mamy…?

Zaraz, zaraz, już wiem! Nudy na pudy!

Na szczęście, wróciłam do lektury… Bo począwszy od strony 352 (sic!) Zaczęła się inna książka. I to dobra.

Komisarz Winter przybywa z Angelą do Szkocji na zaproszenie Steve’a McDonalda.
Tekst po prostu odżywa. Autor znowu jest sobą. Barwnie, malowniczo, sensualnie, wręcz z darem synestetyka, wprowadza nas w świat kolejnych starych szkockich miasteczek, opustoszałych skał i wrzosowisk nad Loch Ness, klanów Mc Leodów, Mc Donaldów i ich tradycyjnych zwyczajów i uprzedzeń. Następnie prowadzi nas do pubów, by w dowcipnych ironicznych dialogach ze znawstwem opisywać kolejne nuty smakowe najsłynniejszych gatunków whiskey. W końcu wpadamy na obiad  i wspólnie z Winterem jesteśmy zszokowani możliwością zjedzenia kiełbasy z baraniny i owsianki oraz czarnego puddingu z kwaśną kapustą. (I pomyśleć, że Szwedzi popijają śledzie mlekiem…)

O tak, ten świat jest pełen barw i życia, choć nieco mrocznego. Dzięki Bogu, że autor nie zawahał się opuścić na chwilę – wraz ze swym bohaterem – kraju, o którym w największej złości można powiedzieć, że spsiał, bo co jakiś czas zdarza się tam, że meble nie dają się skręcić zgodnie z instrukcją…

Gdyby nie druga, szkocka część, moja recenzja brzmiałaby tak:

Rolę głównej bohaterki przejęła czarnoskóra Aneta Djanali (Przepraszam autora, że tak piszę bez ogródek o kolorze jej skóry, choć to zdaje się tabu). Zapowiadało się nieźle… Ale okazało się, że to po prostu uprzejma, zimna jak ryba, zachowująca się jak mężczyzna z zaawansowanym Aspergerem, kobieta. Ma zdaje się jakieś rozterki związane ze swoim afrykańskim pochodzeniem… Choć to trochę dziwne, bo nikt oprócz jej kolegi z pracy, z którym także, dla wygody, jak rozumiem, sypia,  nikt nigdy na ten temat się nie zająknął… (Są rzeczy, o których się nie mówi, prawda? Chociaż właściwie dlaczego nie?) Szczególnie przestępcy u Edwardsona bardzo się pilnują, żeby jej przypadkiem nie urazić złym słowem. Tak, to może być powodem do zamartwiania się… Chociaż przepraszam, w którymś z poprzednich tomów padła sugestia, że raz pewnemu przestępcy (czy świadkowi?) opadła szczęka, kiedy po otwarciu drzwi w białą, zimną, polarną noc zobaczył na progu czarną, dużą kobietę w mundurze policji.

Erik Winter też ma kłopoty. Równie poważne. Jego bohater się zmienia. No, nie wiem, coś jakby się starzał…? Eee, nie, to niemożliwe. W Goteborgu [czyt. Jeteborje}? A jednak starzeje się chyba i chce się ustatkować… Już nic nie słychać o jego nowym garniturze od Ermenegildo Zegna, za to non stop  córeczka zadaje mu trudne pytania. Zresztą jest to dziecko anioł - nie płacze, nie grymasi, nie choruje i jakie inteligentne! Jedyny problem polega na tym, że nie wiadomo, czy zgodzi cię pojechać z rodzicami na wycieczkę zagraniczną…  (A przypominam, że mowa o 5-latce.) Jeśli powie „nie”, to cóż… Rodzicom nie pozostanie nic innego, jak zrezygnować z wyjazdu…

Mogłoby się wydawać, że Winter, choć zdolny, przystojny i bogaty i jeszcze niedawno młody, mógłby choćby z powodu uprawiania jednego z najbardziej stresotwórczych zawodów, czy pozostawania w związku z lekarką pracującą w szpitalu, albo w wyniku posiadania kilkuletniego dziecka przeżywać coś na kształt problemów. Ale nie, Wintera omijają wszelkie dolegliwości związane czy to ze zdążeniem na czas do przedszkola, czy zajmowaniem się dzieckiem, kiedy żona jest na nocnym dyżurze, cz też brakiem czasu czy pieniędzy. To jest Szwecja AD 2010 proszę państwa! Tutaj lekarka i policjant to zawody poważane, doceniane i tym samym dobrze opłacane…

Uwaga: teraz przeczytacie o największym problemie komisarza: czy kupić  działkę nad brzegiem morza (wyobraźcie sobie działkę w Sopocie) tylko dlatego, że mu się podoba? Kupić? Nie kupić? Opuścić wspaniale mieszkanie w najlepszej dzielnicy miasta na rzecz takiej prowincji po prostu?

I teraz już wiecie skąd te mdłości. Problemy państwa dobrobytu, którym poświęcona jest  pierwsza część „Kamiennego żagla" "przygniotły" mnie całkowicie.

A propos przygniatania, gniecenia, gniotów, itd. kolejne dzieła Edwardsona już nadchodzą.

2 komentarze:

  1. Edwardsona uwielbiałam, jeszcze podczas czytania Kamiennego żagla, właśnie z powodu Szkocji i jazzu, no i z rozpędu po przeczytaniu wszystkiego z serii. Po przeczytaniu Pokoju nr 10 Edwardsona już tylko lubię. Zbieram się jak sójka za morze z opisaniem obu tytułów.

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.