Ake Edwardson „Kamienny żagiel”
Niepokojące było już to, że nie przeczytałam tej książki jak
zwykle, na raz…. Zazwyczaj intryga szwedzkiego kryminału tak mnie wciąga, że
nie przerywam aż do ostatniej strony. Potem pojawiły się mdłości… Im dalej się
zagłębiam w… no właśnie… co to właściwie jest?
Wspomnę, że przeczytałam wszystkie dotychczas wydane pozycje
Edwardsona (Taniec z Aniołem, wołanie z
oddali, Słońce i cień, Niech to się nigdy nie kończy, Niebo to miejsce na ziemi).
Zachęciła mnie szczególnie ta pierwsza -
z interesująco zarysowaną postacią komisarza Wintera, eleganckiego mężczyzny w
drogim garniturze, wyrafinowanego wielbiciela Coltrana i Milesa Daviesa, biegle
posługującego się angielskim i zasadami dobrego wychowania. Do tego
interesująca ekipa śledcza w tle… A teraz, co my tu mamy…?
Zaraz, zaraz, już wiem! Nudy na pudy!
Na szczęście, wróciłam do lektury… Bo począwszy od strony
352 (sic!) Zaczęła się inna książka. I to dobra.
Komisarz Winter przybywa z Angelą do Szkocji na zaproszenie
Steve’a McDonalda.
Tekst po prostu odżywa. Autor znowu jest sobą. Barwnie,
malowniczo, sensualnie, wręcz z darem synestetyka, wprowadza nas w świat kolejnych
starych szkockich miasteczek, opustoszałych skał i wrzosowisk nad Loch Ness, klanów
Mc Leodów, Mc Donaldów i ich tradycyjnych zwyczajów i uprzedzeń. Następnie prowadzi
nas do pubów, by w dowcipnych ironicznych dialogach ze znawstwem opisywać kolejne
nuty smakowe najsłynniejszych gatunków whiskey. W końcu wpadamy na obiad i wspólnie z Winterem jesteśmy zszokowani możliwością
zjedzenia kiełbasy z baraniny i owsianki oraz czarnego puddingu z kwaśną
kapustą. (I pomyśleć, że Szwedzi popijają śledzie mlekiem…)
O tak, ten świat jest pełen barw i życia, choć nieco
mrocznego. Dzięki Bogu, że autor nie zawahał się opuścić na chwilę – wraz ze
swym bohaterem – kraju, o którym w największej złości można powiedzieć, że
spsiał, bo co jakiś czas zdarza się tam, że meble nie dają się skręcić zgodnie
z instrukcją…
Gdyby nie druga, szkocka część, moja recenzja brzmiałaby tak:
Rolę głównej bohaterki przejęła czarnoskóra Aneta Djanali
(Przepraszam autora, że tak piszę bez ogródek o kolorze jej skóry, choć to zdaje
się tabu). Zapowiadało się nieźle… Ale okazało się, że to po prostu uprzejma,
zimna jak ryba, zachowująca się jak mężczyzna z zaawansowanym Aspergerem,
kobieta. Ma zdaje się jakieś rozterki związane ze swoim afrykańskim
pochodzeniem… Choć to trochę dziwne, bo nikt oprócz jej kolegi z pracy, z
którym także, dla wygody, jak rozumiem, sypia, nikt nigdy na ten temat się nie zająknął… (Są
rzeczy, o których się nie mówi, prawda? Chociaż właściwie dlaczego nie?) Szczególnie
przestępcy u Edwardsona bardzo się pilnują, żeby jej przypadkiem nie urazić
złym słowem. Tak, to może być powodem do zamartwiania się… Chociaż przepraszam,
w którymś z poprzednich tomów padła sugestia, że raz pewnemu przestępcy (czy
świadkowi?) opadła szczęka, kiedy po otwarciu drzwi w białą, zimną, polarną noc
zobaczył na progu czarną, dużą kobietę w mundurze policji.
Erik Winter też ma kłopoty. Równie poważne. Jego bohater się
zmienia. No, nie wiem, coś jakby się starzał…? Eee, nie, to niemożliwe. W Goteborgu
[czyt. Jeteborje}? A jednak starzeje się chyba i chce się ustatkować… Już nic
nie słychać o jego nowym garniturze od Ermenegildo Zegna, za to non stop córeczka zadaje mu trudne pytania. Zresztą
jest to dziecko anioł - nie płacze, nie grymasi, nie choruje i jakie
inteligentne! Jedyny problem polega na tym, że nie wiadomo, czy zgodzi cię
pojechać z rodzicami na wycieczkę zagraniczną… (A przypominam, że mowa o 5-latce.) Jeśli powie
„nie”, to cóż… Rodzicom nie pozostanie nic innego, jak zrezygnować z wyjazdu…
Mogłoby się wydawać, że Winter, choć zdolny, przystojny i
bogaty i jeszcze niedawno młody, mógłby choćby z powodu uprawiania jednego z
najbardziej stresotwórczych zawodów, czy pozostawania w związku z lekarką pracującą
w szpitalu, albo w wyniku posiadania kilkuletniego dziecka przeżywać coś na
kształt problemów. Ale nie, Wintera omijają wszelkie dolegliwości związane czy
to ze zdążeniem na czas do przedszkola, czy zajmowaniem się dzieckiem, kiedy
żona jest na nocnym dyżurze, cz też brakiem czasu czy pieniędzy. To jest
Szwecja AD 2010 proszę państwa! Tutaj lekarka i policjant to zawody poważane,
doceniane i tym samym dobrze opłacane…
Uwaga: teraz przeczytacie o największym problemie komisarza:
czy kupić działkę nad brzegiem morza
(wyobraźcie sobie działkę w Sopocie) tylko dlatego, że mu się podoba? Kupić?
Nie kupić? Opuścić wspaniale mieszkanie w najlepszej dzielnicy miasta na rzecz
takiej prowincji po prostu?
I teraz już wiecie skąd te mdłości. Problemy państwa
dobrobytu, którym poświęcona jest pierwsza część „Kamiennego żagla" "przygniotły" mnie całkowicie.
A propos przygniatania, gniecenia, gniotów, itd. kolejne dzieła Edwardsona już nadchodzą.
A propos przygniatania, gniecenia, gniotów, itd. kolejne dzieła Edwardsona już nadchodzą.
Edwardsona uwielbiałam, jeszcze podczas czytania Kamiennego żagla, właśnie z powodu Szkocji i jazzu, no i z rozpędu po przeczytaniu wszystkiego z serii. Po przeczytaniu Pokoju nr 10 Edwardsona już tylko lubię. Zbieram się jak sójka za morze z opisaniem obu tytułów.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, coś tu przestało grać...
Usuń