poniedziałek, 10 grudnia 2012

…ja frunę! „Atlas chmur”

David Mitchell Atlas Chmur


Ostatnio nieczęsto zdarza mi się następująca sytuacja:
Za kwadrans mam umówione spotkanie… Ale ja właśnie sobie czytam. Myślę: „Jeszcze tylko 5 minut, tylko do końca rozdziału…” Za chwilę kolejne spojrzenie na zegarek i… jak to minęło pół godziny?

Jeśli chcesz przeżyć coś takiego, spróbuj z Atlasem chmur.

Jestem przekonana, że to książka, która na trwale zagości w kanonie lektur obowiązkowych ludzi myślących. Wyśmienita rzecz. Wyróżnia ją niezwykła sugestywność stworzonych światów, wręcz filmowe obrazowanie, postaci wybitnie przemawiające do wyobraźni - każda z charakterem, ale żadna nieskazitelna. Fabularność wręcz domagająca się sfilmowania, pozwalająca na głębokie zanurzenie się, jakiego oczekują współcześni czytelnicy, przyzwyczajeni do historii wciągających bez reszty. Do tego mamy kunsztowną formę nawiązującą do nowoczesnych form muzycznych. Sześć opowieści, z których pięć przerwanych jest w połowie, szósta stanowi kulminację i jednocześnie oś całości, a pozostałe kontynuowane są w odwrotnym porządku.

Atlas chmur to tytuł książki i jednocześnie utworu muzycznego napisanego przez jednego z protagonistów. Takich zapętleń i nawiązań jest w tej powieści mnóstwo. Jako współczesny czytelnik doskonale się w tych nawiązaniach czuję. Przeskoki z jednego świata do innego oddalonego w czasie o sto i więcej lat dobrze oddają przyspieszenie, jakiemu jesteśmy stale poddawani. Mitchell jednym epizodem kreśli obraz danej epoki, jednym dialogiem zapoznaje nas z bohaterem, zmuszając, aby zainteresować się jego losem natychmiast. Opowieść wciąga nas jak wir.

Moim ulubieńcem został Robert Frobisher, utalentowany, a może nawet genialny muzyk, kompozytor, a jednocześnie infantylny szaławiła, zostawiający po sobie wyłącznie długi. Ironiczne powiedzonka Roberta, który dostrzega raz więcej niż inni, innym razem pozostaje ślepy na oczywistości. Uroczy chłopak, walczący o niezależność, o złożonej tożsamości seksualnej. Mój błyskotliwy ulubieniec, który źle kończy, niestety…

Ale dlaczego te opowiastki tak mnie wciągnęły w gruncie rzeczy?

Po pierwsze z powodu idealnej harmonii pomiędzy treścią i formą.

Rzecz cała dotyczy jednego z dotkliwszych problemów człowieczeństwa: jest to zbiór opowieści o niewoleniu jednych przez drugich. Nie jest to błaha problematyka, a w Atlasie chmur Mitchell nie waha się nazwać rzeczy po imieniu: zbyt łatwo stajemy się bezmyślnymi wyzyskiwaczami innych. Od zawsze rządzi nami chęć posiadania, zysku, władzy i łatwej przyjemności. Popatrzmy na siebie… Jak bardzo podatni jesteśmy na ideologię: „Masz prawo chcieć więcej, jeszcze więcej”. Zastanówmy się, do czego to nas doprowadzi….

Forma, prosta i kunsztowna zarazem.

Język? Zróżnicowany, zniuansowany i przede wszystkim swobodny. Mitchell bez wątpliwości ma wybitny dar językowy (wiadomo, że był nauczycielem angielskiego dla obcokrajowców) oraz doświadczenia zanurzenia w innych kulturach. Przeczytałam, że na co dzień dokucza mu jąkanie się. Wiem też, że często jąkanie (jako dolegliwość o naturze psychicznej) dotyczy mówienia tylko w ojczystym języku. Mitchell opuścił Anglię, ma za sobą lata życia we Włoszech, Japonii. Obecnie osiedlił się w Irlandii. To może nieco tłumaczyć, dlaczego pisząc, z taką niezwykłą łatwością „mówi językami”. 

Czytanie tej prozy sprawiało mi fizyczną wręcz przyjemność, bo czytając, miałam niezmąconą pewność, że autor jest w swoim żywiole. On tryska pomysłami, czy chodzi o postaci i ich charaktery, czy o fabuły, historyjki, epizody, czy o scenografie. Nie wyciska swojego pisania jak pasty z w połowie pustej tubki. Mitchell nagniata tubkę swojej twórczości z całą siłą, bo ma tego wszystkiego w sobie pełno… 

A czytelnik ma tylko rozprostować skrzydła i frunąć!

David Stephen Mitchell (ur. 1969 w Southport, Lancashire), brytyjski pisarz.  Autor 4 powieści postaci, z których dwie były nominowane do najważniejszej brytyjskiej nagrody literackiej, Bookera. Studiował literaturę angielską i amerykańską na Uniwersytecie Kent. Przez rok mieszkał na Sycylii, następnie przeniósł się do Japonii, gdzie uczył języka angielskiego. Obecnie mieszka w Irlandii razem z żoną Keiko i dwójką dzieci.

Napisał:
§  Widmopis (Ghostwritten, 1999, wyd. polskie 2003)
§  sen_numer_9 (number9dream, 2001, wyd. polskie 2002)
§  Atlas chmur (Cloud Atlas, 2004, wyd. polskie 2006)
§  Konstelacje (Black Swan Green, 2006, wyd. polskie 2007)

3 komentarze:

  1. Słyszę, autor moralizuje... Tak, dzieło jest doprawione lekką nutką dydaktyzmu. Niemniej pozostaje autentyczne. Mitchell przejmuje się tym samym co ja - tym, że coś popycha mnie (nas?) coraz silniej w stronę bycia WYŁĄCZNIE konsumentem. Mamy prawo myśleć: co to? kto? dlaczego? a raczej po co? to czyni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam, że wzorem:
    - dla stylu "Atlasu" są przerwane z nagła opowiadania w "Jeśli zimową porą podróżny" Italo Calvino
    - dla tytułu utwór muzyki nowoczesnej Japończyka Toshi Ichinayagi, pierwszego męża Yoko Ono.
    Utworowi patronuje liczba 6 oraz znamię w kształcie komety. Fantastyczna jest liczba pomysłów odautorskich Mitchella.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba jednak przyznać, że nie jest to właściwie powieść, lecz 6 cudownych opowiadań z widocznymi szwami na styku.
    Z perpektywy miesiąca po lekturze już wiem, że:
    Przeszkadza mi kiczowaty (jak w Harrym Potterze) pomysł ze znamieniem w kształcie komety...
    To, że książka bohatera porzedniego opowiadania znajduje się przypadkowo pod łożkiem następnego bohatera...

    Najbardziej mi przeszkadza, że historia Frobishera - stylistycznie do gruntu dziewiętnastowieczna - została przeniesiona w lata 20-te XX wieku, żeby zrobić sztuczne połączenie z czasami współczesnymi i kolejnym bohaterem.

    No, tego się nie robi zachwyconej czytelniczce :)

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.