Raczej
chodzi mi o to, że dziś już nie wyobrażamy sobie opisu bohatera bez opisania
jego sposobu jedzenia. Okazuje się, że bardzo łatwo scharakteryzować kogoś,
pisząc o tym, jak i co je…
Podejście
do jedzenia i picia, codzienne menu bohatera, ile czasu poświęca bądź nie
poświęca jedzeniu, z kim je, w jakich restauracjach, kto i jak mu gotuje, jak
często o tym myśli, jak jedzenie wpływa na jego zdrowie, samopoczucie danego
dnia, itd., itp. są dziś wszechobecnymi elementami opisu obyczajowości.
Zastanawiam
się, jak ten fakt postrzegałam na przestrzeni moich czytelniczych lat?
Niektóre opisy przygotowywania jedzenia, spożywania posiłków, jedzenia pamiętam doskonale.
Mam 7 lat. "Puc, Bursztyn i goście..." - jedna z najwspanialszych lektur mojego dzieciństwa... Pamiętam, jak wypiekami na twarzy czytałam o nierównej walce kucharek ze sprytnymi, acz dokuczliwymi psiakami próbującymi
zepsuć to, co one z takim trudem zdołały ugotować. Oczywiście całkowicie utożsamiałam się z tytułowymi podwórkowymi kundlami... Jakże nie znosilam grymaszącego pekińczyka... Głodny pies pokazany w bardziej ludzkim świetle? Tak!
(I
pomyśleć, że ludzie mieli kiedyś kucharki, a zakupy nosiło się w koszyku z
pobliskiego targu, a mięso z jatki…)
Patrzmy dalej... Kiedy
miałam wczesne naście lat, przyszedł czas na uczty (także literackie…). Na
długie godziny, dni, miesiące, a nawet lata trafiłam do świata realizmu
literackiego.
Kiedy miałam 10 lat wpadło mi w ręce w niezwykłych dość okolicznościach (opiszę to kiedyś:) "Ogniem i mieczem". Tak własnie zaczęłam czytać opasłe powieści. Zmieniła się skala. Żeby strawić tę dawkę potrzeba było dużo czasu, ale tego akurat mi nie brakowało… A że całkiem mi smakował ten realistyczny, a bywało, że i naturalistyczny sos…
Kiedy miałam 10 lat wpadło mi w ręce w niezwykłych dość okolicznościach (opiszę to kiedyś:) "Ogniem i mieczem". Tak własnie zaczęłam czytać opasłe powieści. Zmieniła się skala. Żeby strawić tę dawkę potrzeba było dużo czasu, ale tego akurat mi nie brakowało… A że całkiem mi smakował ten realistyczny, a bywało, że i naturalistyczny sos…
Umówmy się jednak, to nie było zwykłe jedzenie… To było totalne
rozpasanie. Weźmy Sienkiewiczowskie uczty. Przypomnijcie sobie ucztowanie w pałacu
Nerona czy Radziwiłła. Było w tym coś pociągająco straceńczego. To było jak odpoczynek
pomiędzy kolejnymi bitwami i wojnami. Szalejmy, bo kto wie, co się zdarzy, gdy
przyjdzie świt… Bardzo to było pociągające. Szczerze mówiąc ja też tak
chciałam. Pić z kielichów wysadzanych cennymi kamieniami i zanurzać szczupłe
palce w kiściach winogron…
Był czas, że szukałam wręcz najgrubszych rzeczy, uzależnienie się pogłębiało, a świat wokół nie rozpieszczał... Może to tłumaczy nieco, dlaczego kolejne
tomy Komedii ludzkiej Balzaka wciągałam jak odkurzacz (mieli tego ze 40 sztuk w
bibliotece), potem Stendhala i resztę Francuzów. Francuzi w ogóle byli bardzo OK, Polacy („Noce i dni” –
cudne), Anglosasi w romantycznych nastrojach także, a Rosjanie po prostu wielcy. Tylko Niemcy najzwyczajniej mi nie zasmakowali…
Jako
nastolatka zanurzyłam się głębiej. Realizm i naturalizm zrobił się nagle passe.
Czytywałam rzeczy, w których nie wypadało pisać o rzeczach tak przyziemnych jak
jedzenie. Myśl szybowała – nieodżywiona - wysoko, wysoko… To się nazywa strawa
duchowa J Utopie i kontrutopie, pierwsze dzieła eseistyczne. Powieść symboliczna. Rozważania o wartościach, idee abstrakcyjne. Już prawie zapomniałam, że bohater musi jeść, żeby żyć niezależnie od tego, czy czyni to w zgodzie czy niezgodzie ze sobą.
Potem przyszły czasy literatury iberoamerykańskiej... Jest sensualna, ale jedzenie... Aż dziwne, że nic takiego nie pamiętam... Czas do tego wrócić.
Równolegle,
w późnych latach siedemdziesiątych, trafiłam na coś nowego – klasykę kryminału:
Simenon, Christie oraz Maj Sjowahl i Per Wahloo.
To był,
jest i będzie zawsze smakowity kąsek, po który sięgam zawsze, gdy chcę
wykwintnej prostoty…
Jak najkrócej
opisać kontrast pomiędzy lotnym umysłem i pospolitą powierzchownością, kontaktem
ze zbrodniami w pracy z banalną codziennością Maigreta? Sugerując, że rytm i sens życia nadaje komisarzowi potrawka, którą na obiad podaje po zamknięciu "sprawy" pani Maigret.
Lub weźmy Pokusę Janssona (ulubioną zapiekankę Szwedów) w „Śmiejącym
się policjancie”? (a jest to, moim zdaniem, kryminał wszechczasów…)
Czyli co?
Szwedzi zajadają się ziemniakami ze śledziem? A ja myślałam, że ludzie za
granicą są ambitniejsi… A już na pewno jacyś tacy lepsi niż my… Aktualnie
Camilla Lackberg najbardziej udatnie odziera nas z tych mżonek… Jednocześnie w
każdej ze swoich powieści zapraszając nas do spróbowania którejś z tradycyjnych
szwedzkich potraw. (Ostatnio została autorką książki kucharskiej).
A propos,
wczoraj na kolację podałam wariację na temat Pokusy Jassona: puree ziemniaczane
z anchois i serem ricotta. Wytrawne i pyszne…
A co
powiecie na suche i niemal trzeszczące w zębach herbatniki podawane u Agaty Christie z płynem nazywanym bezpodstawnie, moim zdaniem, herbatą? Przecież
wiadomo, że taki deser jest trujący nawet bez dodatku arszeniku! I jakże pasuje
do powściągliwej, surowej, oszczędnej, purytańskiej, kabotyńskiej, pełnej
hipokryzji postkolonialnej Wielkiej
Brytanii…
Za to
Włochy Camillieriego (prawdziwy Sycylijczyk, twórca postaci koisarza Montaalbano) i Donny Leon (przyszywana Włoszka, twórczyni postaci komisarza Brunettiego)!
To się
nazywa orgia smaków i zapachów. Dostępna u tych dwojga autorów w dwóch wersjach
(plebejskiej oraz mieszczańskiej, czy
nawet postarystokratycznej).
U Camillieriego królują sardele, u Leon makarony i
zapiekanki. Weźmy owe sardele. Kiedy czytam, jak czekają na odgrzanie w
piekarniku komisarza Montalbano, nie wątpię, że to królewskie danie. To się
nazywa moc literatury! W rzeczywistości są to drobne rybki, znane mi doskonale
w postaci ostrej marynaty o nazwie… anchois… No nie, jestem zawiedziona…
Nie zmienia
to faktu, że nie można być złym człowiekiem, jeśli lubi się proste dania i
nigdy, ale to przenigdy nie spóźni się na obiad, kiedy czeka żona z dziećmi…
I znowu, to
się nazywa moc literatury! Smaków, za którymi tęsknimy! I naszych marzeń!
Zaczynam czytać poznawać staropolskie obyczaje dotyczące stółu i jedzenia. Na pierwszy ogień pójdzie:
OdpowiedzUsuńMaja Łozińska, Jan Łoziński "Historia polskiego smaku"