seria Reportaż [Czarne]
Zaslużona nagroda.
Opowieść o "urwanym locie" jednego chłopca, jednej rodziny, a symbolicznie wielu milionów niewinnych ludzi. Oparta na genialnie prostym pomyśle. Jest to rekonstrukcja historii pewnej rodziny na podstawie zachowanych listów tylko jednej ze stron. Korespondecję prowadziła rodzina Ullmannów: rodzice (i reszta rodziny) pisali z Wiednia do nastoletniego Ottona, przebywającego na uchodźstwie w neutralnej w czasie II wojny światowej Szwecji.
Jeśli napiszę, że rodzina ma korzenie żydowskie, to potem mogę już swobodnie napisać: "Z wiadomego powodu nie ostał się żaden z listów chłopca, ktory dotarł do Wiednia..."
Wszystko jasne. Holokaust. Temat opisywany wielokrotnie. Ale nie tak. Nie z taką czułością, nie z taką bezbronną naiwnością, nie poprzez takie patrzenie przez półprzymknięte powieki. Brawo Asbrink.
I te listy. Około 500 sztuk. Zaadresowane Herr Otto Ullmann, w kolejnych wioskach w Szwecji. Jakże dokladnie musiały oddawać rzeczywistość, szczegóły dnia codziennego i atmosferę tamtych czasów... Skoro na podstawie listów słanych w jedną tylko stronę można odtworzyć życie ich odbiorcy? Każde słowo Ottona było wchłaniane przez jego rodziców w Wiedniu w 100 procentach. Przeżywane, przetwarzane po wielokroć, parafrazowane, szczególnie ojca. On wykazuje się absolutnie niezwykłą empatią i miłością do syna. Miłością, którą potrafi wyrazić w słowach. (Matka często dodaje zaledwie "Tysiąc całusów!" na koniec listu.) Zamknięci w Wiedniu, potem dotknięci przez machinę Hitlera i Eichmanna Ullmannowie pisali początkowo każdego niemal dnia, potem co tydzień. Analizowali i przeżywali z największą miłością każde najdrobniejsze zdarzenie z życia ich małego Ottona, któremu - jeszcze na początku wojny - załatwili z największym trudem przepustkę do życia - sierociniec w Szwecji.
Przepustka do życia - tak - ale jakże innego od tego, które było jego udziałem, gdy w Lesie Wiedeńskim jego dzieciństwa szumiały jeszcze drzewa. Nigdy więcej beztroskiego karmienia gołębi w parku, gry w piłkę z ojcem - komentatorem sportowym, lekcji łaciny, greki, angielskiego. Zamiast tego praca w polu, opiekowanie się zwierzętami gospodarskimi, radość, że znalazł pracę przy wyciąganiu końmi drzewa z lasu.
A potem przyjaciela i pracę w małym sklepie meblowym rodziny Kampradów, gdzie poznał Ingvara, młodego szwedzkiego faszystę, który już w 1943 stworzył podwaliny firmy IKEA.
IKEA to akronim od wyrazów: Ingvar Kamprad oraz Elmtaryd (nazwa jego farmy) i Agunnaryd (wioska), w której się wychował.
Agunnaryd - miejsce, gdzie niespodziewanie znalazł się i Otto Ullmann. Niespodziewanie dla niego i chyba - na zdrowy rozum - także dla całego świata, gdyby świat zechciał się nad tym choć przez chwilę zastanowić. I może zechce po tej książce.
PS. To, że Kamprad ma długo skrywaną faszystowską przeszłość, wiedziałam już skądinąd. To, co mnie naprawdę szokuje, to fakt, że w czasie wojny ludzie z dwóch krańców Europy, mieszkańcy krajów rozdzielonych morzem, i okupowanymi krainami takimi jak Czechosłowacja czy Polska, w czasie działań wojennych, dostawali regularnie jak w zegarku listy. I że ich to nie dziwiło. Dochodzę do wniosku, że procedury, regulacje, prawo pocztowe, fach listonosza, a w końcu nawyk pisania listów są mocniejsze niż... sądziłam, niż... jestem w stanie wytrzymać?
PS 2. I to oryginalne zdjęcie na okładce, ktore daje nam wyobrażenie o losie Ottona - małego śniadego odmieńca wśród jasnych Skandynawów.
___________________________
Z półki
Choć przyjęło się, że komentarze służą do kontaktu z innymi czytelnikami, u mnie są także miejscem do spisywania kolejnych refleksji, jakie przychodzą mi po dobrej lekturze. Trudno ująć wszystkie myśli w jednym poście. Szczególnie po tak inspisującej lekturze jak ta Asbrink.
OdpowiedzUsuńNp. wczoraj wieczorem cały czas chodziło mi po głowie pytanie: Dlaczego rodzice Ottona nigdy nie skarżyli się w swocih listach na swój los? Dlaczego o wujostwiew wysłanym i głodującym w gettci w Opolu Lubelskim pisali, że "nie czują się najlepiej". Dlaczego ojciec Ottona o swojej pracy (jako urzędnik gminy żydowskiej) przy wywózkach z getta wiedeńskiego pisał, że "nie mam teraz czasu więcej pisać, bo pracuję dzień i noc". Dlaczego, kiedy dostali nakaz stawienia się na rampie do wyjazdu do Birkenau, napisali, że "Czeka ich przeprowadzka, ale Ty nic się nie martw."
To jest jakieś szaleństwo.
Był dzieckiem. Może by nie zrozumiał a poza tym z pewnością nie chcieli go niepokoić.
UsuńA może listy były kontrolowane.
Jak zwykle świetna recenzja tym razem książki, którą chętnie bym przeczytała. Może dlatego, że w tym zalewie książek o holokauście ta się wyróżnia, jak sama piszesz.
OdpowiedzUsuńA jeżeli chodzi o listy to dziwi ten fakt, że funkcjonowała ona mimo wojny, działań wojennych. Przecież listy pisane były na front, z frontu również.
Rzesza odpowiedzialnych pracowników urzędów pocztowych pracowała mimo wszystko.