piątek, 12 września 2014

Jan Marcin Szancer 'Curriculum Vitae'

Jan Marcin Szancer Curriculum Vitae
Czytelnik 1969, wyd. 1.

Witam po kilku miesiącach niewidzenia. 

Mam właśnie za sobą lekturę autobiografii mojego ukochanego ilustratora Jana Marcina Szancera. 

Mam nadzieję, że jest to człowiek znany wszystkim, nawet tym młodszym... Wspaniała , barwna postać, choć nie bez skazy. Curriculum Vitae to gawęda o pierwszej połowie życia Szancera - do końca II wojny światowej. Gawęda w charakterystycznym stylu, który nazwę na nasz użytek 'stylem krakowskim'. Bezpretensjonalna, dowcipna, często ironiczna opowieść inteligenta przedwojennego, z urodzenia krakusa, z wyboru warszawiaka. W podobnym stylu pisał też Sztaudynger. Optymistyczna, powściągliwa emocjonalnie, żadnych narzekań na los. Podziwiam ten styl.

Na Curriculum Vitae JMS składają sie więc urocze, na przemian to wzniosłe, to banalne opowieści. Z krakowskiego dzieciństwa autor wspomina, jak natykał się na schodach na prawdziwych bohaterów Wesela Wyspiańskiego, o perypetiach szkolnych 'niebieskiego mundurka', o uczelnianych wpływach Matejki, 'prywatnej' nauce u Dunikowskiego - który zresztą jako pierwszy któregoś dnia wykrzyknął: "Ty będziesz ilustratorem!". Choć sam Szancer marzył długo, żeby byc drugim Wyspiańskim. Rysować xwitraże na ogromnych kartonach to był jego artystyczny cel.

Niezapomniana podróż do Włoch i podróże po Polsce za chlebem, nerwówka w redakcjach gazet, notoryczne popijawy, długie lata mrzonek o 'wielkiej sztuce'. Warszawa, Tuwim, druga, ta właściwa żona - Zofia Sykulska, córeczka Małgosia, dekoracje do teatrów i ilustracje do czasopism, pierwsze ilustracje do książek, zaczyna się wojna.

Koszmar wojenny. Dzielne, odpowiedzialne zachowanie, konspiracja, Powstanie Warszawskie, ucieczka z transportu, aresztowanie, obóz w Prądniku, wejście Rosjan - przywitane z radością - w niezniszczonym, ale głodującym Krakowie. Po odzyskaniu wolności stworzenie pierwszego kolorowego czasopisma dla dzieci Świerszczyk (wyd. Czytelnik), najpierw w Łodzi, potem w Warszawie.


Ale to pewna rutyna dla Polaka, człowieka w jego wieku (ur. 1906) i z jego grupy społecznej, nieprawdaż? Może tylko Szancer dłużej niż inni prowadził hulaszcze życie :)

To, co fantastyczne, to opowieść, jak zaczął w końcu ilustrować w końcu lat 30. XX wieku. Kiedyś trzeba było zacząć zarabiać na rodzinę... Najpierw podręcznik dla Wydawnictw Szkolnych, potem książka o pierwocinach telewizji (a propos - udało mi się ją wyszukać na allegro - w doskonałym stanie, jedna z cenniejszych pozycji w moim zbiorze szancerianów!!!), 

I wreszcie książki dla dzieci. Żeby utrzymać siebie i rodzinę oraz korzystając z tego, że wydawnictwa  nawet w czasie wojny planowały produkcję (po wojnie oczywiście), a miały zasoby gotówki, bo ludzie wykupili wszystko, co było wydane przed wojną. I tak w 1940 roku powstaje dla wydawnictwa Arcta Opowieść o polskim Chrobotku. Tak się to zaczyna. A już w 1940 roku w opuszczonym mieszkaniu na Ogrodowej, na granicy getta, Szancer maluje ilustracje do Baśni J.Ch. Andersena. Tak, TE ilustracje. Świniopas. Dziewczynka z zapałkami. Bzowa babuleńka. Księżniczka na grochu. Najsłynniejsze, najpiękniejsze, najsłodsze i najbardziej urocze polskie ilustracje dla dzieci powstały w czasie okupacji, gdy panowała zgroza wojenna! Do niemal wszystkich postaci kobiecych pozowały żona i córeczka autora.

Ilustracje baśni, które u siebie zamieszczam, pochodzą jak zwykle z bezcennego bloga jarmila09

Tak pisze sam Szancer: 

Jakby na przekór narastającemu niebezpieczeństwu, łapankom, aresztowaniom, podejmowałem coraz to nowe prace, jakby nic nie było mi w stanie zagrozić. Malowałem ilustracje do baśni Andersena na zamówienie Wegnera. Było to 80 barwnych plansz, które rozrzuciłem po podłodze wielkiego salonu państwa Podlewskich. Przez moment byłem zadowolony z mojej pracy. Plansze miały  wspólną tonację, a jednocześnie zestawienia barwne nie powtarzały się. Wyglądały jak kwiaty.

Jakże skromnie...

Powstają także dla wydawnictwa Wegner Bajka o polskim Bałtyku Lucyny Krzemienieckiej i 
Legenda o śpiących rycerzach. Z kolei dla E. Kuthana  słynny Pan Drops i jego trupa. Zresztą pozycja wznowiona tuż po wojnie, ale potem nie wznawiana i obecnie bardzo droga. Rarytas.
Także Za króla Jelonka i Pchła Szachrajka - we wspaniałej, super owocnej współpracy z Brzechwą, jak się okazało potem wieloletnim, najlepszym przyjacielem Szancera.

Legenda o Syrenie Warszawskiej i Śpiący rycerze to był malarski hołd złożony warszawiakom, konspiratorom, przyszłym powstańcom. 

Zima 1945. Zbliża się zakończenie wojny. Szancer dostaje duże zlecenie z całkowicie zrujnowanej Warszawy - maluje Akademię Pana Kleksa Jana Brzechwy. Życie zaczyna się na nowo.


Fantastyczna optymistyczna opowieść.

A ja dzięki niej poznałam kilka tytułów, których brakuje mi do mojej kolekcji szancerianów. Obejmuje ona już ponad 100 pozycji, z czego duża część to 1. lub 2. wydania. Jestem z niej bardzo dumna :)





5 komentarzy:

  1. Witam!!!
    A ja już się zastanawiałam co z Tobą, czy zaprzestałaś blogowania?! Cieszę się z Twojego powrotu!!!

    Pozycji niestety nie znam i raczej też po nią nie sięgnę. Jakoś nie wiem czemu, ale nie mam jeszcze za sobą żadnej autobiografii ani biografii i pewnie szybko się to nie zmieni ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa powitania :) Co do autobiografii czy biografii - one chyba rzeczywiście zaczynają być interesujące dopiero w dojrzalszym wieku :) Kiedy sami patrzymy coraz więcej wstecz. Ja akurat mam w planach wieeeele biografii :)

      Usuń
  2. Witaj Agnieszko.
    Zastanawiałam się kiedy wrócisz i czy w ogóle wrócisz mając tyle zajęć dodatkowych jako podwójna już babcia.
    Brakowało twoich wpisów.
    Z przyjemnością przeczytałam calutki post. Szancer to moje dzieciństwo. Książeczki z jego ilustracjami do dzisiaj u mnie są. Aż sprawdzę czy faktycznie jeszcze są i ile ich jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęślwiy każdy, kto w może sięgnać po jakąś książkę z ilustracjami Szancera. Jego lekka graficzna kreska, klasycyzująca stylizacja postaci, doskonała kompozycja kadru, wyrafinowana kolorystyka i w ogóle subtelność przekazu - raduje serce i przenosi w piękniejszy, estetyczniejszy świat w mgnieniu oka, nieprawdaż? Mam nadzieję, że dzieci będą wciąż uczyć się piękna, czytając 'Baśnie' Andersena z jego ilustracjami. Że to nigdy się już nie zmieni :)

      Usuń
    2. I ja mam taką nadzieję.

      Usuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.