środa, 10 grudnia 2014

'Śniadaniem mistrzów' można się łatwo udławić

Kurt Vonnegut Śniadanie mistrzów. 
Czyli żegnaj, czarny poniedziałku!
Przeł. Lech Jęczmyk
Wyd. ALBATROS A. Kuryłowicz, Warszawa 2012 wyd. II

- Życie jest jak ocean! – wołał Dostojewski. A ja powiadam, że życie jest jak celofan.
Kurt Vonnegut

To istne szaleństwo! Jedna po drugiej książka o obłędzie ogarniającym człowieka. O schizofrenii albo czymś podobnym. W poprzedniej lekturze obserwowałam, jak wspaniały artysta baletu Wacław Niżyński załamuje się w obliczu niezrozumienia świata i wobec braku choćby jednej osoby, z którą mógłby szczerze porozmawiać. Teraz okazuje się, że wypożyczona nieco wcześniej z biblioteki kultowa powieść Śniadanie mistrzów Vonneguta także dotyczy rozpadania się osobowości, wrażenia, że świat się kończy, niszczymy go ostatecznie. Podczas kiedy człowiekowi wydaje się , że jest Bogiem (pod jego nieobecność), a inni są marionetkami.

Brzmi to bardzo rozpaczliwie, choć nieraz można wewnętrznie się uśmiechnąć, czytając Śniadanie mistrzów (zresztą jest to nazwa płatków śniadaniowych). Książka ma dwóch głównych bohaterów, którzy powoli zbliżają się, żeby się w końcu spotkać i pobić. Gdybym streściła Wam ich przygody i liczne dygresje odautorskie uznalibyście to zapewne za jakąś żenadę. Jak można coś tak bzdurnego i zaburzonego napisać i czytać?

Po prostu jest to jedno z tych dzieł sztuki, których streszczać nie wolno. Jego sztuka kryje się w przesłaniu wynikającym z kunsztownej, paradoksalnej formy. Przesłaniu, które – jak to u Vonneguta - jest pesymistyczne. Życie jest jak celofan, który oblepia nasze ciała i nie daje odetchnąć.


Wróćmy jednak do pozornej fabularności tej powieści. A więc mamy pisarza Kilgora Trouta i cenionego małomiasteczkowego przedsiębiorcę Dwayna Hoovera. Wygląda mi to na dwie rozszczepione osobowości. Czyje? Może nadbohatera, demiurga, Autora, ktory nie zawaha się  zstąpić na karty powieści w kluczowym momencie. Vonnegut nadaje mu liczne cechy autobiograficzne. Akcję zaś umieszcza w głowie Autora w momencie, kiedy ten traci sens życia. Leczy się na depresję, podejrzewa zaś o schizofrenię, obawia, że popełni samobójstwo jak matka. Pisze, jakby przechodził naprzemiennie fazę depresji i euforii. Gorycz na przemian z pomysłami na zabawne opowiadania. 

Jako żywo przypomina to wydźwięk Dziennika Niżyńskiego, spisywanego w ciągu kilku pierwszych tygodni psychozy w 1919 r. Mamy tu do czynienia z tą samą złością na niezrozumiały świat, paranoicznymi podejrzenia, skargami i fantastycznymi pomysłami twórczymi. Pojawia się z jednej strony wątek fikcyjności jako jedynej prawdy, nierealności, 'obcych' (roboty), z drugiej kompulsywne myślenie o fizjologii seksie, rozmiarach penisów, bioder, piersi i talii.  Patrzę ze zdziwieniem na tekst pełen powtórzeń, echolalii, przymusowych, dziwacznych skojarzeń. Mnóstwo tu szargania świętości – takich np. jak Bóg, honor i ojczyzna w wydaniu amerykańskim, ich flaga czy wiara w bohaterstwo amerykańskich żołnierzy, których Vonnegut wielokrotnie nazywa maszynami do zabijania.

Śniadanie mistrzów jest trochę jak zapis urojeń kogoś bardzo twórczego. Kogoś w kryzysie psychicznym. Kogoś, który nawet, jak był zdrowy, to nie był potulny i grzeczny. Kogoś dla kogo naruszanie norm społecznych jest istotą wolności. Przy okazji pisarza, który jak nikt inny posiadł dar myślenia paradoksalnego i niestandardowego patrzenia na świat:

Zbliżając się do pięćdziesiątych urodzin, byłem coraz bardziej wściekły i zdumiony idiotycznymi decyzjami moich rodaków. A potem nagle poczułem do nich litość, gdyż uświadomiłem sobie, jak niewinne i naturalne było w gruncie rzeczy to ich odrażające zachowanie dające tak odrażające rezultaty: robili wszystko, co mogli, żeby naśladować ludzi wymyślonych w książkach. Dlatego właśnie Amerykanie tak często do siebie strzelali: był to poręczny chwyt literacki do kończenia opowiadań i powieści.

Dziwna jest to rzecz. Teraz mam chęć poczytać sobie, jak to zostało odebrane przez Amerykanów w 1973. Chociaż domyślam się, że nie było fanfar :)

Cieszę się, że przeczytałam Śniadanie mistrzów teraz, kiedy i ja - jak Autor -  mam pięćdziesiąt lat. Więcej dla mnie znaczy, bardziej do mnie przemawia, pomimo wrednej formy. Bo kiedy czytałam Śniadanie lata temu, to zapamiętałam tylko tę odręczną ilustrację Vonneguta. Jest to przychodząca mu natrętnie w różnych niespodziewanych okolicznościach do głowy "dziura w zadku". (cytat)





3 komentarze:

  1. "Z Kurta" czytałam tylko "Sinobrodego" i "Rzeźnię". "Sinobrody" bardzo mi się podobał więc od razu złapałam się za "Rzeźnię, ale ta rozczarowała, może po prostu to nie był moment na tą książkę. Ale widzę że może warto dać jeszcze jedną szansę, bo V. jednak świetnie puentuje, no i to poczucie humoru - sam "poręczny chwyt literacki do kończenia opowiadań i powieści" brzmi bardzo zachęcająco, no kto by się spodziewał takiej interpretacji amerykańskich strzelanin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie :) Masz rację i co do puentowania i co do poczucia humoru - czarnego zresztą. V. jest pisarzem urodzonym, coś jak "natural born writer" :) On chyba świat i ludzi postrzega jak kłębowisko postaci literackich.
      Bardzo ciekawa jest przedmowa do 'Śniadania'. V. poświęca je, tak jak całą książkę pewnej kobiecie, którą poznał jako nastolatek i która miała na niego wielki wpływ. To była matka jego kolegów, u ktorej bywał jako szesnastolatek. Od niej nauczył się bezceremonialności, kwestionowania wszystkich oczywistości, antykonsumpjonizmu i 'poczucia humoru, które pozwala przeżyć'. Jesli to prawda, że matka V, zmarła śmiercią samobójczą, to można suponować, że to była jego zastępcza matka...

      Usuń
  2. Ciekawa opinia o interesującej , ale trudnej książce. Nie poznałam jeszcze Vonneguta osobiście z książek....znam go tylko z postów o jego książkach.
    Może dla mnie za trudny.....

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegam sobie prawo do moderowania komentarzy, gdy uznam to za stosowne.