Świat Książki, Warszawa 2011
Pierwsza książka, o której rozmawialiśmy na inauguracji Dyskusyjnego Klubu Książki w mojej gminnej bibliotece w Izabelinie :)
Rozrywkowa pozycja napisana jednakowoż ze zbożną intencją - z miłości do Gruzji.
Zawiera wartościowe elementy: liczne zdjęcia zrobione na przestrzeni dziesięciu lat, kiedy to Marcin Meller, najpierw sam, a potem z młodą, drugą żoną spędzał na Kaukazie. Zdjęcia autorstwa samego Mellera pokazują zakamarki Gruzji - pięknego górzystego kraju, zdewastowanego niestety przez sowietyzację. Doskonale pokazują wiejskie korzenie tego narodu i początki modernizaji Gruzji po wyzwoleniu spod rządów radzieckich.
Dla kogoś takiego jak ja cenne są też fragmenty dotyczące historii tego kraju, mapy oraz szczegółowe opisy miejsc i ludzi. Poznawczo cenne. Choć skwitowanie w książce o Gruzji, jednej z nielicznych w Polsce, że język i alfabet gruziński jest bardzo trudny, ale że warto próbować się go nauczyć, to dla mnie za mało.
Podejrzewam, że te fragmenty merytoryczne są autorstwa Anny Meller. Mają one inny charakter niż reporterskie obrazki widziane zawsze na rauszu, autorstwa Marcina M.Są bardziej rzeczowe i obiektywne, mniej efekciarskie, no i nie zawierają potocznego języka ulicy, łącznie z naturalnymi dla Mellera przekleństwami.
Mankamentem tej książki jest jej niespójność. Czytając tę niemal 400 stronicową książkę odnoszę wrażenie, że jest ona niechlujnie sklecona z fragmentów napisanych wcześniej tekstów. Brak redakcji, brak selekcji informacji (końcowe wtręty o polityce?) dały efekt chaosu. No, i nadmierne poddanie się redaktorki urokowi Marcina Mellera. Książka w dużym stoopniu odzwierciedla osobowość głównego autora. Skupia się na pijackich ekscesach tegoż. Na jego ulubionym sposobie spędzania czasu przy winie, śpiewaniu i gadaniu. Oczywiście jest to zaledwie fragment prawdy o Gruzji i Gruzinach. A już szczególnie nie mówi nam to nic o Gruzinkach i ich życiu. To jest jakiś wybrany, fantazyjny wycinek. Przekonanie to potwierdziła jedna z naszych klubowiczek, która wielokrotnie odwiedzała Gruzję. Jej subiektywne odczucia pokrywały się z subiektywnymi wspomnieniami Mellera może w 50% i dotyczyły głównie zachowań zamożnych Gruzinów przy stole. Oczywiście subiektywizm nie dziwi, ale te pijackie klimaty mnie odrzucają i zanadto zniekształcają obraz.
W rzeczywistości jest to bardzo ubogi kraj o wiejskich korzeniach. Stale zagrożony atakiem ze strony Rosji. Dominuje w nim wciąż plebejskość, najważniejsza jest wspólnota rodzinna. Jest to kultura patriarchalna i nacjonalistyczna. Historię kraju przekazuje się wciąż ustnie jako opowieść o bohaterach serwowaną w czasie toastówi i rytualnych tańców. Produktywność, efektywność jest wciąż rozumiana XIX wiecznie - czyli wszystko można odłożyć, wszytko oprócz wypicia z krewniakeim i przyjacielem. Sprawy zalatwią się jakoś. "To jest Gruzja." Gruzja opisana przez Mellera - ta sprzed 2010 roku - przypomina mi wiejskie wesele w Polsce z lat 70-tych widzane przez inteligencika z Warszawy. Te uchachane twarze, pełne stoły, funkcjonowanie na zasadzie 'zastaw się a postaw się'. Ciągła gra pozorów. Po zabawie wszyscy odsypiają. A potem nędza przednówka. Tak jak na polskiej wsi zadowoleni muszą być mężczyźni. Może zabraknąć prądu. Droga może być dziurawa, ale stół? Stół musi byc suto zastawiony. Robią to kobiety. Podpierają się nosem, ale donoszą wciąż nowe żarcie. Tak właśnie wygląda raj wg Marcina Mellera - należącego z racji swojej płci oraz doświadczeń życiowych do kasty uprzywilejowanej. W takim układzie Marcin Meller czuje się u siebie. Dlatego kocha Gruzję - niczym 'raj utracony'.
Mnie ta iluzoryczna wizja nie przekonuje. Pewnie dlatego, że wsi polskiej naoglądałam się aż nadto... Oczywiście zazdroszczę tych śpiewów, tych tańców ludowych, tej radości z możliwości ugoszczenia krewniaka. Ja to wszytsko pamiętam. Ta, tzw. radość życia, energia, zabawa. Wszystko to płynęło z prostoty życia wiejskiego, jego monotonii, było prostą, naturalną, dostępną dla wszystkich rozrywką w obliczu tego, że na nic innego nie było ich stać.
Nasza klubowiczka opowiada, że minęło zaledwie kilka lat i mechanizmy wspólnotowe kultury gruzińskiej przestają wystarczać. Np. jeszcze 10 lat temu w Gruzji nie było domów dziecka. Sierotami zajmowała się rodzina. Teraz, kiedy zaczęła się emigracja za pracą, a wkraju trzeba zasuwać, żeby utrzymać pracę, pojawiły się i sieroty i sierocińce. Niestety.
Czytam więc Mellera i zupełnie nie bawią mnie przygody polegające na jeżdżeniu po pijaku... Ach, ta fantazja dżigitów! Wiem, że obraz z Gaumardżos! to przejściowy etap rozwoju kultur wiejskich. Dzieje się tak tuż przed skokiem modernizacyjnym. Analogiczny zachwyt dla żywotności chłopstwa wyraził u nas Wyspiański w Weselu.
Meller też miewa przebłyski świadomości, że nie jest to raj, lecz raczej jego agonia, kiedy pisze, że czasami miał wrażenie, że po urządzeniu wystawnej 'supry' dla gości rodzina gospodarzy pójdzie chyba z torbami. Niemniej nie przeszkadzało mu to być obsługiwanym biesiadnikiem.
Bo po kilku szklankach wina świat - nawet biedny i zagrożony - wydaje się bardzo piękny, ludzie wspaniali, a zapchany wychodek jest rewelacyjną przygodą. I to jest chyba przesłanie chłopackiej opowieści Gaumardżos! Co znaczy zresztą Na zdrowie!
______________
DKK
Łatwo się zachwycać, jak się jest celebrytą i przyjeżdża się na parę tygodni, a potem wraca do Warszawy i standardu życia, do którego się przywykło. Punkt widzenia rozpuszczonego dzieciaka, ale Meller na ten punkt może sobie pozwolić, nie można chyba od niego i jego rozrywkowej książki wymagać głębszej refleksji. To nie ten typ.
OdpowiedzUsuńNawet mu trochę zazdroszczę tego selektywnego postrzegania świata. Tego luziku.
UsuńA ja bardzo polecam inną książkę o Gruzji ( również o Azerbejdżanie i Armenii ) czyli "Toast za przodków" Wojciecha Góreckiego. Piękna książka ( pod każdym względem ), po której Kaukaz przestał mi się kojarzyć jedynie z wojną w Czeczenii.
OdpowiedzUsuńTo brzmi nieźle. Dzięki.
UsuńMi też średnio podeszła ta książka. To, co zaobserwowałem podczas mojego pobytu w Gruzji nie do końca pokrywało się z obrazem przedstawionym przez Mellera i jego żonę. Dodatkowo zauważyłem, że brak spójności jest czymś powszechnym w przypadku reportaży Pana Marcina. Stanowi to dla mnie ogromny minus, choć "Gaumardżos" nie jest jeszcze najgorszym tego przykładem.
OdpowiedzUsuńNo, właśnie - Ty byłeś w Gruzji! Kraina wydaje się naprawdę bardzo ciekawa. Powyżej mam już jedną poleconą książkę 'Toast za przodkow'. Wydano jeszcze coś sensownego u nas?
UsuńUfff... Przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale ostatnio miałem dużo na głowie, więc nawet nie czytałem za dużo. ;b Z tego co słyszałem, to dobre książki o Gruzji to właśnie te autorstwa Wojciecha Góreckiego (wydał trzy publikacje, tzw. "Kaukaski tryptyk"). Sam nie czytałem, ale inni polecają. Zresztą mówimy tutaj o wyd. Czarnym. ;b
UsuńPolecam zupełnie odmienny odbiór książki Mellerów u Kaye:
OdpowiedzUsuńhttp://kayecik.blogspot.com/2014/12/anna-dziewit-meller-marcin-meller.html
Nic dodać, nic ująć, miałam identyczne odczucia. Teraz przymierzam się do reportażu Marcina Jastrzębskiego o Gruzji.
OdpowiedzUsuń