z niem. przełożyła Małgorzata Łukasiewicz
Wyd. Świat Książki, Warszawa 2006
Wyd. oryg. 1985
Najpierw film. Pamiętam go nad wyraz dobrze... Największe wrażenie zrobiła na mnie gra aktorska młodego Bena Whishaw (I love this man! Podobno kręci teraz film o Freddim Mecury'm?!) w roli Jana Baptysty Grenouille'a.
Najbardziej poruszające były dla mnie sceny w garbarni. Te śmierdzące doły. Niewolnicza praca. Oraz scena z okresu siedmioletniego samotnego pobytu Grenouille'a na szczycie góry. Wolność. Znalezienie swojego miejsca. Samoograniczenie. Ekstaza pustelnika. Nagłe zakończenie tej euforii. Drapanie własnego ciała w poszukiwaniu choć odrobiny tego, co czyni nas ludźmi - ludzkiego zapachu.
Poza tym niesamowita scena, kiedy Grenouille schodzi ze swojej samotni na górze - dziki, brudny, obłożony wrzodami - i zostaje umyty, podtuczony, podmalowany, ufryzowany i przede wszystkim ubrany zgodnie z kanonami epoki. Wystarczyło, żeby dołożył do tego charakterystyczny kwaśno-zatęchły zapaszek ludzki (własnej produkcji,) i nagle Jan Bartysta Grenouille, istota niechciana, nielubina, niepożądana przez nikogo na tej planecie, staje się nagle pełnoprawnym członkiem stada ludzkiego. Zapadła mi w pamięć ta smutna konstatacja odautorska: czyżby to było najważniejsze? Powierzchowność i maksymalne upodobnienie się do reszty ludzi? Skądinąd dziś badacze odpowiadają, że tak. To jest minimum, żeby zostać zaakceptowanym przez inne homo sapiens. Grenouille nie pachniał i w związku z tym jakby nie istniał.. Albinosi są w Afryce zabijani na talizmany i lecznicze mikstury. Nie do wyobrażenia jest młody konsultant z PwC bez garnituru i krawata na co dzień. Nasze babki też o tym wspominały: Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one.
Nie wychylaj się, bo znajdziesz wrogów, a przyjaciół stracisz. Uproszczenie, bez wątpliwości. Nieaktualne jednak tylko dla najwybitniejszych jednostek. Lub socjopatów.
Patrick Süskind, Niemiec zakochany we Francji. Imponuje mi odważnymi, niemal grafomańskimi w swoim nieprawdopodobieństwie fabułami, świetnie skrojonymi postaciami mężczyzn (jak Jan Baptysta, czy inny nieudacznik - Kontrabasista) i filmowym obrazowaniem wypełnionym szczelnie obrazami, sceneriami, kolorami, zapachami. Język jego jest trochę zbyt dopowiedziany, bez żadnych niedomówień, bez szczelin i niejasności. Po prostu zbyt pedantyczny.
Pachnidło przypomniałam sobie, ponieważ aktualnie córka poprosiła mnie, żebym jej szukała (na studia) cytatów związanych z motywem zapachu kobiety jako wyznacznika jej atrakcyjności fizycznej.
Zapach spływał niczym wstęga w dół Rue de Seine, ten właśnie zapach, aczkolwiek wciąż bardzo słabiutki i bardzo subtelny. Grenouille czuł, jak mu bije serce, i wiedział, ze bije tak nie wskutek pospiesznego marszu, ale z bezradnego podniecenia, jakie ten zapach w nim wywoływał. Próbował przypomnieć sobie coś, co dałoby się z nim porównać, ale zaraz odrzucił wszelkie porównania. Zapach miał w sobie świeżość, ale nie była to świeżość limet czy pomarańczy, ani świeżość mirry, ani liści cynamonu, ani mięty ogrodowej, ani brzóz, kamfory, szpilek jodłowych, ani majowego deszczu, ani mroźnego wiatru, ani źródlanej wody… i zarazem miał w sobie ciepło, ale nie tak jak bergamotka, cyprys czy piżmo, i nie jak jaśmin czy narcyz, nie jak drzewo różane i nie jak irys… Ten zapach był mieszaniną jednego i drugiego, był ulotny i zarazem ciężki, nie, nie mieszaniną, był jednością, a do tego był nikły i słaby, acz z drugiej strony trwały i mocny, niczym strzęp mieniącego się, cieniutkiego jedwabiu… ale znowu nie przypominał wcale jedwabiu, tylko słodkie jak miód mleko, w którym rozpuszcza się biszkopt, czego przy najlepszej woli nie dawało się pogodzić: mleko i jedwab! Niepojęty był to zapach, nie do opisania, nie można go było w żaden sposób zakwalifikować, na dobrą sprawę ie powinien w ogóle istnieć. A przecież istniał i był niezrównanie oczywisty. Grenouille szedł za tym zapachem i serce tłukło mu się lękliwie w piersi, czuł bowiem, że to nie on idzie za tym zapachem, ale, że ów zapach schwytał go i nieodparcie ciągnie ku sobie. […] Zapach bił od dziewczyny.
[…] Teraz czuł już, że to człowiek tak pachnie, czuł zapach potu, dobywający się z jej pach, zapach przetłuszczonych włosów, zalatujący rybą zapach płci, i wdychał te zapachy z najwyższym upodobaniem. Jej pot pachniał tak świeżo jak morska bryza, przetłuszczone włosy tak słodko jak oliwa tłoczona z orzechów, jej płeć jak bukiet lilii wodnych, skóra jak kwiat moreli…, a połączenie wszystkich tych składników dawało w sumie pachnidło tak bogate, tak wyważone, tak urzekające, że wszystko, co Grenouille zdążył do tej pory w tej dziedzinie poznać, wszytkie konstrukcje zapachowe, jakie dla zabawy stworzył w swej wyobraźni, nagle stały się wprost niedorzeczne. […] Ten zapach był wyższą zasadą […]. Był czystym pięknem.
_______________________
Z półki