Evelyn Waugh Daleko stąd. Podróż afrykańska
Warto zatem choć przez
chwilę rozważyć ewentualność, że w niewybaczalnym i niewytłumaczalnym
przekonaniu Anglosasów o wyższości własnej rasy kryje się coś istotnego.
Evelyn Waugh
Niepoprawne, ale jakże urocze. Dokładnie tak jak cała ta książka. Nie zgadzam się z jego
poglądami, ale śmieję się, kiedy je czytam. Jak on to robi? Inteligentny autor,
który ma chyba dostęp do jakichś tabletek z poczuciem humoru i kąśliwą ironią.
Całkowicie niepoprawna, obarczona stereotypami opowieść o zawadiackiej
podróży za 500 funtów, którą Waugh przedsięwziął chyba wyłącznie z nienawiści
do nudy i rutyny. Akredytował się jako dziennikarz i wyruszył z wilgotnego i
mglistego Albionu wprost na gorącą pustynię Abisynii, żeby uczestniczyć w pompatycznej,
a zarazem zupełnie pozbawionej znaczenia (przynajmniej zdaniem Waugh’na)
intronizacji cesarza Hajle Sylassje (pisownia oryginalna). Zdaje się, że
zdarzenie to nie specjalnego miało znaczenia politycznego dla świta, ale jakże
było kulturotwórcze, żeby przypomnieć choćby tych, którzy o Hajle Sellasje potem pisali…
Mamy rok 1930. Dalszy ciąg kaprysu i młody Anglik odwiedza także Kenię i Ugandę
oraz, w ramach przypadków podróżnych, okoliczne krainy.
Niesamowity zmysł obserwacji autora, zmysł dotyczący szczegółów
zachowania, ubioru, nastroju zdarzeń, stosunków społecznych oraz zaskakująco
dobre rozeznanie w życiu politycznym makroregionu budzi podziw. Dowcipne i lakoniczne, kiedy trzeba, teksty,
w których autor popisuje się wirtuozerskimi wprost skrótami myślowymi. Trudno tu streszczać cokolwiek - Afryka to jak
wiadomo, kraina magiczna i kloaczna zarazem. Ale może zaciekawi Was może zupełnie
poboczny watek polski :) Polacy wpadają Waugh’nowi w oko dwa razy: na statku jako „Polacy z saniami” (na
równi ze Skandynawami) oraz przy okazji detalicznej relacji z samej uroczystości
koronacyjnej cesarza. Sięga ona w swoim przepychu szczytów absurdu. Jak
pokazuje to Waugh?
Wymienia m.in. wszystkie odgrywane w całości hymny, z
których polski „pobił wszystkie na głowę w długości w ilości zwrotek”. Dostrzeżenie tego drobnego faktu i przytoczenie go pokazuje, jak Waugh potrafi
trafiać w sedno jedną frazą, jedną metaforą… Jak jednym przykładem udaje mu się
skwitować daną nację czy osobę. (A swoją
drogą wygralibyśmy wówczas w tych zawodach tylko dlatego, że Rosjanie nie
uznali za stosowne przysłać swojej delegacji :)
Pojawiają się także próby zdystansowania się,
przeanalizowania i krytycznego ustosunkowania się do historii kolonialnej
Korony Brytyjskiej. Oczywiście na tyle, na ile jest to dostępne młodemu
beneficjentowi owego kolonializmu, mimowolnie przywiązanego do cywilizacji w
formie zaproponowanej (odrobinę siłowo, nieprawdaż?) przez jego ziomków.
Szczególnie interesujący wydał mi się autoportret autora,
który w nagłym przypływie introspekcji zamieścił Waugh w Daleko stąd. Jak wiadomo, od siebie nie można uciec, nawet będąc w
Afryce:
Gdy jednemu znajomemu
zazdroszczę umiejętności dostosowania się do różnych środowisk, innemu –
doświadczeń kosmopolity, kolejnemu – niezłomnej odporności na sentymentalizm i
humbug, jeszcze innemu – wolności od konwencjonalnych uprzedzeń, ostatniemu zaś
– bystrego zarządzania finansami i doskonale zaplanowanej gościnności; kiedy
zdaję sobie sprawę, że cokolwiek się ze mną dzieje i jakkolwiek bym nad tym nie
ubolewał, nigdy nie stanę się „cynicznym światowcem”, o jakich czytuję w
powieściach […]; że zawsze się będę czuł niezręcznie z dziewięcioma na dziesięć
napotkanych osób; że zawsze doszukam się czegoś alarmującego lub odrażającego w
rzeczach, które większość ludzi uważa za warte zachodu, i czegoś zdumiewającego
w ich hierarchii wartości; że moja podatność na małe katastrofy i
niesprawiedliwości życiowe będzie się raczej zwiększać, a nie zmniejszać […]
Cenię sobie taką szcerość. Waugh jest celnym obserwatorem także siebie samego i swoich reakcji na świat. Brawo. Za ironią i dowcipem (iście angileskim) kryje się powaga,
poczucie niedopasowania i nadzwyczajna przenikliwość. Stąd dar dostrzegania
tego, co - dla większości – pozostaje na zawsze ukryte, bo oczywiste. jesli teraz popatrzę na tę niewinną twarzyszkę delikatnego młodzieńca, typowego przedstawiciela "klasy próżniaczej", który patrzy na mnie z okładki książki, robi się jeszce ciekawiej.
Już nie mogę się doczekać, jak gdzieś upoluję jego
najbardziej znane dzieło Znowu w Brideshad (Brideshad Revisited)!
Mam nadzieję także sięgać teraz częściej
po reportaże. Planowałam sobie jeszcze, kiedy czytałam Kapuścińskiego, żeby
sięgnąć po innych reprezentantów „wielkiego reportażu”. Evelyn Waugh był na mojej
krótkiej liście. Mam też zgromadzone kilka rzeczy Tiziano Terzaniego. Kogo by tu jeszcze?
____________________________________
Wyzwanie Czytamy serie wydawnicze… [d. Świat Książki, obecnie Wielka Litera], seria Strefy* Strefa Reportażu
Z literą w tle [litera W]
Trójka e-pik: książka z kontynentu afrykańskiego (miejsce akcji/pochodzenie autora)
Interesująca bardzo pozycja. Chyba już się z nią na blogach spotkałam i zapisywałam sobie do przeczytania. Mnie również podoba się jego szczerość zawarta w tych zdaniach, które przytoczyłaś. Niezwykle sensownie to ujął.
OdpowiedzUsuńA ja też jestem w Afryce początków ubiegłego stulecia, na płaskowyżu w Kenii.
O, proszę, też Afryka :) Co tam masz w czytaniu?
UsuńUtajniłam, ale to "Pożegnanie z Afryką" Karin Blixen, do której podchodziłam już dwukrotnie a to tylko ze względu na film, który mi wykrzywił całkowicie wyobrażenie o książce, która teraz wciągnęła mnie bardzo.
UsuńWaugh pośrednio nawiązuje do Blixen wspomina bowiem o "śmietance z Happy Valley", do której należała też autorka "Pożegnania z Afryką", choć nie pamiętam by sama się tam tymi związkami rozwodziła, chociaż zważywszy na atmosferę skandalu, która unosiła się nad tym towarzystwem, to nie ma się co dziwić :-).
UsuńPS. "Bridesheat" pamiętam jako zaskakująco dobrą książkę ale jednak bez szału.
Zdecydowanie Waug'nowi blisko do klimatów jak z 'Pożegnania z Afryką'. Z czego najbardziej podoba mu się luksus i luz, w jakim żyją niektórzy tamtejsi plantatorzy. Wyraźnie wzrusza go fakt, że tam, gdzie 'normalnie' powinien pojawić się pastuszek z fujarką i gęsią, w Afryce pojawia się Murzynek z rączką wyciągniętą po prośbie...
UsuńPaternalistycznego nastawienia trudno się pozbyć, oj trudno...
Cóż... chyba nie będzie niespodzianką, jeżeli polecę wyd. Czarne. I nie mam na myśli tylko serii "Reportaż". :) Co do Afryki, to słyszałem (w radiu TOK FM), że "Dziś wieczorem nie schodzimy na psy" jest bardzo dobra. Także warto sprawdzić serię "Orient Express". :)
OdpowiedzUsuńWiadomo, Czarne :) Też jestem ich fanką :) Ich autorzy także mówią o Afryce z fascynacją, ale już z inną nutą, tragiczną, prawda?
UsuńNo tak, nuta wesolutka raczej nie jest.
UsuńWaugh jest świetny, Znowu w Bridshead na pewno godne polecenia, choć warto także sięgnąć po, trochę lżej napisany, zmierzch i upadek, którym się kiedyś głośno zachwycałam:
OdpowiedzUsuńhttp://buksy.wordpress.com/2009/10/05/na-rozgrzewke/
A teraz to mnie żal mocny ściska, że nie kupiłam opowieści afrykańskiej, która kiedyś była w Matrasie po bardzo okazyjnej cenie.
To, co jest wyjątkowe w Waugh'nie, to m.in. to że, choć poglądy ma staroświeckie, to jego język i zniuansowane podejście do psychologii ludzkiej są całkiem współczesne. Czuałam się trochę dziwnie, kiedy na koniec uświadomiłam sobie, że te kawałki mają 80 lat...
Usuń