John Gimlette Teatr
ryb. Podróże po Nowej Fundlandii i Labradorze
Przeł. Hanna Pustuła-Lewicka
Seria: Orient Express
Wyd. Czarne, Wołowiec
2014
- Po co tam
jedziesz? - pytali - Tam n i c
nie ma.
Zwykle po księgarni krążę niczym jastrząb: skupiona na
poszukiwaniu zdobyczy… Tym razem niespodziewanie dostałam ataku śmiechu.
Przywołałam gestem córkę z końca sali, żeby odczytać jej przedziwne zdanie z
tyłu okładki: Czytelnik zaś wyrusza w
brawurową podróż do nieznanej krainy dorsza.
- Brawura, podróż, kraina dorsza? Słyszałaś o czymś takim?
- Nie, ale słyszałam o „tajemniczym Don Pedro, szpiegu z krainy
deszczowców”, może to coś w tym stylu? – odparła Zuza, wyczuwając, podobnie jak ja, coś nieodparcie napuszonego i przez to śmiesznego w tym zestawieniu słów. – Podoba mi się. Musisz
to przeczytać!
No, i przeczytałam! Jestem zachwycona.
Zaskoczenie, ironia, paradoksalne myślenie, inteligentny dowcip
na każdej stronie - to atuty tego reportażu. Nie zapomnę tej lektury także dlatego, że zdołała
mnie zaskoczyć niezliczoną ilość razy. To była prawdziwa przygoda!
Miejsce, do którego zabiera mnie autor kojarzyło mi się
dotąd tylko z psami. Trochę głupia sprawa. Labradory i nowofunlandy – aportujące
psy ‘dowodne’. Sama mam labradora. Każda kałuża, dowolny ciek wodny jest jego.
Ale, że Nowa Fundlandia pisze się przez -d- w środku – tego już nie wiedziałam…
Podobnie jak tego, że przez stulecia
była zamorską kolonią Wielkiej Brytanii, a akces do Kanady złożyła zaledwie po II
wojnie światowej. Nawet mi się to o uszy nie obiło... Przejście tak dużego
terytorium z kraju do kraju… dobrowolne i bezkrwawe? Dziwne.
Dopływam na miejsce z autorem i co się okazuje? Że
stolica tej zlodowaciałej krainy, odciętej od świata dziesiątkami tysięcy
dryfujących gór lodowych leży na tej samej szerokości geograficznej co zielony Paryż.
Co jest? No, jest lodowaty Prąd Labradorski. I zaczęło się…
Autor, Anglik w wieku mojego męża (ale wyglądający na znacznie starszego, co stwierdzam z niczym nieuzasadnioną satysfakcją :) jest w życiu prywatnym prawnikiem i pracuje
jako adwokat osób poszkodowanych w wyniku błędów lekarskich. Kiedy sobie to
uświadamiam, przeżywam kolejne zaskoczenie. Ten człowiek zdołał mi zaimponować niesamowitą uważnością
w stosunku do świata. To, że jest podróżnikiem, jest co prawda zakorzenione w
jego rodzinie. Jego pradziad uczestniczył jako lekarz w wielomiesięcznej
ekspedycji na Nową Fundlandię i Labrador
w 1893 roku. Był wysłannikiem tego słynnego nawiedzonego chirurga, o którym akurat
teraz robi się seriale, bo zrewolucjonizował operacje wprowadzając na salę kwas
karbolowy. Pradziadek Johna Gimletta
zostawił rodzinie zdjęcia z wyprawy. Przeczytajcie, jak uważnie mały John „czytał”
te zdjęcia:
Zdjęcia przywiezione
przez Curwena z tamtej podróży fascynowały mnie od wczesnego dzieciństwa. […] Nie wiem, ile razy odbywałem tę podróż ,
w deszczowe popołudnia w czasie przerw semestralnych i słotnych weekendów. Za
każdym razem dostrzegałem nowe szczegóły: bose stopy urwisów w porcie Saint John’s; zegar na domu
zbudowanym z kostek darni; ręce wytatuowane kopciem i łuskami śledzi; twarze
Eskimaux, ciemne i i błyszczące jak kasztany; elegancką kamizelkę mężczyzny,
który zabił swoje żony; buty z foczej skóry na nogach członków orkiestry dętej.
"Bose stopy", "kamizelka", "buty z foczej skóry..." John Gimlette okazuje się mieć to coś, co mają tylko niektórzy. On też: sam niepozorny i niewygadany, jest jak czuła antena odbiorcza. Trafia do niego to, co musi zostać wypowiedziane. Odbiera niezwykle uważnie fale innych ludzi. Tacy jak on, wsiadając do przedziału w pociągu, mogą za chwilę spodziewać się opowieści
ze strony sąsiada. W przedziale pociągu,
gdzie są także inni, niezainteresowani, obojętni ludzie. A co dopiero na Nowej
Fundlandii, gdzie nadal większość osad nie ma innego połączenia ze światem jak
łodzią i wita gości może raz na rok!
M. in. z tego powodu mieszkańcy tamtych okolic są niezwykle ‘teatralni’
swoich reakcjach. Czyli przesadni,
ekspresyjni, głośni, radykalni, obcesowi, itd., itp.To tłumaczy słowo ‘teatr’ w
tytule. A ‘dorsz’? Ooo, dorsz to jest jeszcze poważniejsza rzecz, najpoważniejsza na świecie.
Do niedawna dorsz nadpływał tam milionami ton razem z Prądem Labradorskim.
Teraz nie ma go – został wytrzebiony. Powiem Wam tylko, nie próbujcie robić
sobie żartów z ‘ryby’ (synonim słowa ‘dorsz’), jak będziecie w tamtej okolicy.
To naprawdę jest ‘kraina dorsza’, nawet, jeśli już go nie ma, a może nawet tym
bardziej, że już go nie ma…
Dziwna to jest kraina. Budzi ambiwalentne odczucia. I pomyśleć,
że nie zdawałam sobie sprawy, że to tam toczy się akcja Kronik portowych mojej drogiej Annie Proulx. Aktorzy i filmowcy
kręcący adaptację ‘Kronik portowych’
w 2001 roku […] spędzili tu osiem tygodni
najbardziej śnieżnej zimy od stu dwudziestu lat…
- Nie zadzierali nosa.
Bardzo im się podobało w Trinity. Judi Dench nauczyła się piec ciasta, a troje
innych kupiło sobie tu domy.
Nie wszystkie relacje
filmowców były równie entuzjastyczne. Już na samym początku odkryli, że będą
się musieli obyć bez cappuccino, ale w prawdziwą panikę wpędził ich dopiero
bezkres pustkowia, oddzielający ich od najbliższego sklepu z sałatą. Nawet dla
aktora z Walii był to zimny prysznic.
- Nie miałem pojęcia –
powiedział Rhys Ifans – że Bóg stworzył tyle niczego.
Po przeczytaniu reportażu, wszystkich 568 stron (razem z
opisem zdjęć), bez opuszczenia jednego zdania, powiem tak – ta kraina jest tak
irracjonalna, że aż baśniowa.
Co mówi autor, kończąc swoją podróż?
Autor w opuszczonej osadzie. |
Po spacerach z Johnem
często wspinałem się po zboczach fiordu na samą górę, tam gdzie tajga
przechodziła w tundrę. […] Była w tym jakaś brutalna piękność – a może piękna
brutalność? Przyszło mi do głowy, zresztą nie po raz pierwszy, że coś jest nie
w porządku z moimi reakcjami. Przebywałem w jednym z najbardziej
przygnębiających miast, jakie można sobie wyobrazić, ale nie odczuwałem
przygnębienia, a jedynie ciekawość. Jakby moja podróż zmieniła się w
literaturę. Nie potrafiłem już chłonąć faktów inaczej niż w poczuciu oderwania
– jakby naprawdę wcale mnie tam nie było. Jak mogłem być tak niewrażliwy.
Przerażały mnie moje reakcje, a jednocześnie rozpierała mnie radość. Może
odpowiadał za to mój własny, wypaczony charakter, a może tak kończy się każda
podróż. Niewykluczone, że podróżnik jest tylko podglądaczem, poszukującym
cierpienia i lęku, których zawsze doświadcza ktoś inny. […] Właśnie w jednej z
takich chwil niezdecydowania spotkałem niedźwiedzia.
Gdybym nie zdawała sobie sprawy, że uznacie, że oszalałam,
miałabym chęć zacytować Wam z połowę książki. Tak mi się podoba sarkazm jej
autora. I jego totalny brak politycznej poprawności. Choć bez wątpliwości jest przychylny
mieszkańcom, pomimo tego, że w większości są szokująco prymitywnymi ludźmi. Wykazuje mnóstwo
dobrej woli i zrozumienia dla ich wad, co pozwala mu się tam świetnie odnaleźć,
dogadać się z nimi i zdać nam szczegółową relację. Jednak niektóre doświadczenia
przekraczają nawet jego wytrzymałość. Zaskakujące jest to, które. Np. to poniżej:
Wbrew radom przyjaciół
wsiadłem do autobusu jadącego na półwysep Bonavista. Podróżowanie autobusem
uważali za coś potwornie prymitywnego, jakby nieposiadanie swojego samochodu
było obrazą dla ewolucji. Wyobrażam sobie, że wielu Nowofundlandczyków myśli
podobnie, lękając się powrotu do przeszłości, przemoczonych nóg i mozolnego
marszu.
- Będziesz jechał w
towarzystwie gówniarzy i rozmaitych lebieg życiowych. – uprzedził mnie jeden ze
znajomych.
Część moich towarzyszy podróży zapewne można
było nazwać gówniarzami, a większość niewątpliwie nie odniosła życiowego
sukcesu. Prawie wszyscy byli otłuszczeni biedą, często przystrojoną w nierealne
blondy i pomarańcze albo purpurowe pasemka. Patrząc na rządek zagłówków przede
mną, miałem wrażenie, że udaję się na wycieczkę z Muppetami, ale w otaczających
mnie dźwiękach nie było nic muppeciego – wyłącznie siorbanie słodkich napojów i
przeżuwanie naczosów z sosem serowym ze słoika.
Czy można wyciągnąć jakiś sens z tego typu ‘brawurowych przygód
w krainie dorsza’? Pewnie mi nie uwierzycie, ale tak, i to jeszcze jak.
_____________________
Zpółki
A ja wlasnie skonczylam czytac "Dostatek" M. Crummey i tak mi sie spodobalo w Nowej Fundlandii, ze sie skusze na tego Gimlette'a! Zapowiada sie genialnie.
OdpowiedzUsuńWow! co Cię pchnęło do Crummeya? Bo mnie popycha mój drogi mąż. Jak tylko usłyszał mój zduszony śmiech w czasie spektaklu 'Teatru ryb', przybiegł skontrolować sytuację. Po chwili wraca z 'Dostatkiem'. 'Bierz, ja juz przeczytałem.' Drań ubiegł mnie... Taki mąż to może człowieka wykończyć...
UsuńHmmm, ja miałam wrażenie, że autor jest młodym człowiekiem! Nie sprawdziłam tego.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że to komplement dla autora ;-) Bo on jest młody, dowcipny i cholernie bystry - jak najbardziej. Tylko urodził się 52 lata temu...
UsuńNowa Funlandia - to miejsce akcji Kronik portowych - kraina, która nie rozpieszcza swych mieszkańców.....
OdpowiedzUsuńNo właśnie z tego nie zdawałam sobie sprawy. Myślałam, że na Alasce, która jakoś już istnieje w świadomości świata. Nowa Fundlandia przychodzi od glowy... Nie, ona po prostu nie przychodzi do głowy.
Usuń