środa, 23 września 2015

"Genialni. Lwowska szkoła matematyczna" Mariusz Urbanek


Mariusz Urbanek wyrasta na biografa (nomen omen), którego nazwisko i dokonania na gruncie biografistyki polskiej na pewno już nie zaginą.

Jego biografie Tuwima, Brzechwy, Broniewskiego, Walldorfa, Tyrmanda, Kisiela są świetne. A teraz matematycy ze Lwowa... Piękny zestaw - jak stworzony dla mnie. Wygląda bowiem na to, że jednym z motywów, którym kieruje się Urbanek, wybierając bohaterów swoich książek, jest ich wkład w życie intelektualne Polski. Owo poruszenie, które czynili. Owe aspiracje, które mieli. Ową legendę kogoś, kogo warto naśladować, którą udało im się, często mimo woli, stworzyć...

Mamy więc tu fascynujący obraz pewnej kultury, a także historię idei, a mianowicie koncepcji "Jak najlepiej uprawiać naukę"? Jak poszerzać pole wpływu kultury wysokiej? Jak być intelektualistą?

Cudna jest to historia. Mniej o matematyce, bardziej o ludziach. 


Mariusz Urbanek ur. 1960
Pełna legendarnych już anegdot, jak ta, że Stefan Banach - syn analfabetki i chłopa, niechętny egzaminom, zupełnie "nieszkolny typ" - obronił swój doktorat, mając za sobą zaledwie 2 lata studiów i to przepytany pod pozorem, że trzeba wytłumaczyć "tym trzem panom z Warszawy" zawiły problem matematyczny...

Pełna bon motów Hugona Steinhausa, jak ten: "Ziemia - kula u nogi człowieka".

Wprowadzająca w świat Los Alamos i bomby atomowej i wodorowej oraz lotu na Kisężyc oraz roli Stanisława Ulama w ich wymyslaniu.

Klimat intelektualny Lwowa, który wciągnął mnie już, kiedy czytałam o latach młodości Zbigniewa Herberta, tu powrócił z całą mocą, mocą atomową :) W krótkich, niemal telegraficznych akapitach, doskonale nadających się dla współczesnego czytelnika, chłoniemy etos tamtych czasów oraz genius loci Lwowa.

Kiedy po wojnie Edward Marczewski sformułował dekalog polskiej szkoły matematycznej, opisał po prostu środowisko lwowskie. Dziesięć przykazań Marczewskiego to zasady proste i banalne, lecz sprzyjające rozwojowi nauki i talentów naukowych.

Dekalog ten zawierał m.in.:
  • Zasadę wczesnego startu, czyli stawiania młodych adeptow sztuki przed zagadnieniami natrudniejszymi, żeby wychować prawdziwych badaczy, a nie zasuszonych pedantów. 
  • Jest zasada wtórnej roli stopni naukowych, które powinny być rezulatatem, a nie celem pracy naukowej. 
  • Zasada rzeczywistego współautorstwa prac badawczych. 
  • Są zasady sprawiedliwego podziału obowiązków i sprawiedliwego awansu. Młody wiek nie może być przeszkodą.
  • Jest wreszcie zasada wartości moralnych - życzliwość, przyjaźń, lojalność, uczynność, dobroć mają podstawowe znaczenie dla rozwoju szkoły naukowej. 


Dziś zamiast tego mamy sztywne reguły, rywalizację o punkty; celem naukowca jest stopień naukowy, a badania mogą mieć (i mają niestety) charakter przyczynkarski, byle były napisane  po angielsku. Gorsi badacze, ale za to gorliwi administratorzy swoich karier wyprzedzają w tym biegu lepszych od siebie myślicieli i dydaktyków, niestety. Dzisiaj banał zwycięża nad prawdziwą nauką.

Mariusz Urbanek "Genialni. Lwowska Szkoła matematyczna" 
Warszawa, ISKRY 2014


sobota, 15 sierpnia 2015

Z punktu widzenia nowoczesnego przedsiębiorcy o rynku książki w Polsce

Tekst Piotra Podsiedlika "NIE dla ustawy..." zamieszczony na portalu lubimyczytać.pl jest moim zdaniem jedną z wnikliwszych analiz funkcjonowania rynku książki w Polsce.


Autor opisuje książkowy świat z punktu widzenia przedsiębiorcy operującego na tym rynku. Samo to jest już wartością. Bo zwykle teksty o książkach są pisane przez ich czytelników. Jest to cenny punkt widzenia - punkt widzenia klienta, mój punkt widzenia  :) - ale nie jedyny punkt widzenia.  Tworzymy bowiem ekosystem: my - kupujący i oni - tworzący, produkujący, dystrybuujący i sprzedający.

Podam przykład na to, że trzeba słuchać także sprzedawców, przedsiębiorców, nie tylko klientów. Przypomnijcie sobie wypowiedź Henry'ego Forda, tego od fabryk samochodów: "Gdybym pytał klientów, co chcieliby, to odpowiedzieliby mi, że szybszego konia." Podobnie, gdy w branży butów do biegania - zapytano klientów warszawskich, gdzie chcieliby nowego sklepu ze sprzętem do biegania, odpowiedzieli, że koniecznie w Arkadii i nigdzie indziej. Ale wszystkie sklepy specjalistyczne, które próbują swoich szans w galeriach handlowych regularnie padają - nie wytrzymując konkurencji z Intersportem i inymi sieciami oraz surowych wymagań centrum handlowego, itp.

Podsumowując, to co dzieje sie na rynku ksiązki jest - jak na każdym innym -  zmienne, zależne od wielu czynników, w tym przede wszystkim od popytu, a jego gracze - producenci, dystrybutorzy i sprzedawcy oraz  klienci stale dostosowują się do swoich wzajemnych potrzeb i możliwości. Tak działają prawa rynkowe w liberalnej gospodarce. I nikt nie wymyślił nic lepszego. Jeśli  chodzi o książkę, nic już nie odwróci trendu przeniesienia się sprzedaży kiążek do internetu. Księgarnie muszą się jakoś - JAKOŚ - do tego dostosować. I robią to.

Podsiedlik postuluje, żeby nie grzebać w tym procesie.

Tymczasem na rynku książki, wraz z ustawami go regulującymi - pojawił się kolejny, uprzywilejowany interesariusz - państwo.

Posiedlik pisze - opierając się na faktach i myśleniu racjonalnym, a nie emocjach - POPIERAM!!! - jakie efekty przyniosła już ustawa o darmowym podręczniku. Na tej podstawie i na podstawie znajomości praw rynkowych analizuje możliwe scenariusze po wprowadzeniu ustawy o stałej cenie. Punkt po punkcie rozważa obietnice interweniującego państwa. Pisze to człowiek prowadzący firmę, wydawnictwo, które zapewne przetrwa. Dobry standing finansowy, dobre zarządzanie, dobry towar, dobra sieć dystrybucji - tacy zawsze przetrwają i będą sprzedawać w niszy, jaką będzie rynek książki jakościowej.

Ludzie będa czytać książki zawsze, będzie ich tylko bardzo niewielu, a książka o walorach intelektualnych, a nie rozrywkowych stanie się dobrem luksusowym, dostępnym w księgarniach niszowych. Stanie się to zapewne w ciągu kilku najbliższych lat.

Wniosek główny jest taki: ustawa o stałej cenie książki prze 12 miesięcy mogła pomóc, i pomogła w wielu krajach, ale 30 lat temu. Tam czytelnictwo ocalało, a wraz nim rynek książki. U nas, w 2015 roku, wprowadzenie na rynku sztywnych praw ustawowych nie pomoże czytelnictwu. Rozreguluje rynek. Utrudni gospodarkę towarową, zaburzy płynność finansową, a problemu i tak nie rozwiąże. Bo problemem jest zanik czytelnictwa.

Żadna cena, naprawdę ŻADNA CENA NIE ZACHĘCI DO CZYTANIA kogoś, kto nie czyta.

Polecam.



sobota, 20 czerwca 2015

Joanna Malinowska-Parzydło "Jesteś marką. Jak odnieść sukces i pozostać sobą"

Zapraszam do przeczytania na moim blogu coachingowym TU

Rzadko miewamy do czynenia z tak autentyczną osobą, godnościowymi treściami i intelektualnym ujęciem w poradnikach. Bo to jest nie tylko o biznesie. To o życiu :)

sobota, 28 marca 2015

Nowy typ księgarni w Polsce - księgarnie niszowe, klimatyczne, inne niż sieciówki


Księgarnia Młoda na pl. Szczepańskim w Krakowie

Książka jako produkt zmieniła ostatnio swój status. Kiedyś była niczym chleb powszedni, wszeobecna. Teraz stała się produktem dla wybranej grupy, produktem specjalistycznym. Jest to równoznaczne ze zmianą modelu biznesowego w tym segmencie sprzedaży. 

W sieciówkach będą sprzedawać się tzw. bestsellery, książki z jakiegoś powodu znane. Produkty bardziej wyrafinowane są rozproszone w internecie, a w księgarniach schodzą do "podziemia". Czyli żeby zobaczyć fizycznie książkę wyższych lotów, np. nowinkę literatury naprawdę pięknej, trzeba będzie jechać do księgarni niszowej. 

Rynek księgarski, tak jak inne rynki produktów specjalistycznych, reaguje naturalnie reorganizacją. Mały obrót zabija małe punkty sprzedaży, więc: w 2014 roku zniknęło 700 małych księgarni. Inne księgarnie połączyły się, żeby móc obniżyć koszt zakupu książki od dystrybutora, łatwiej się promować, podnieść rozpoznawalność marki, lepiej wykorzystać ją w internecie.

Inne księgarnie uzupełniają swoją ofertę o inny asortyment, często lifestylowy. Chodzi o modę, dizajn, social life (kawiarnie).

Linkuję TU artykuł z przykładową listą księgarni, które można nazwać niszowymi z kilku powodów: 
  • doboru asortymentu - czyli tytułów, wydawnictw, 
  • przemyślanej koncepcji dotyczącej grupy docelowej 
  • specyficznego typu zarządzania "doświadczeniem klienta" 
  • wizualnych atrybutów niszowości. 


Z wymienionych w artykule najbardziej lubię Czułego. Brakuje mi: z księgarni warszawskich Tarabuka, nowego miejsca - Dwóch Sióstr, oraz księgarni w CSW Zamek Ujazdowski, a z krakowskich mojej ulubionej księgarni z pięknymi książkami o sztuce, architekrze i kulturze, z przyjemnym wnętrzem, i świetną literaturą dla dzieci, oraz przy okazji z dobrym jedzeniem, czyli Bony w Krakowie.

Jakie są Wasze typy?


wtorek, 10 lutego 2015

"Saladyn i krucjaty"

Pewnie nie ja jedna uległam fascynacji Saladynem i Balianem z Ibelinu w interpretacji Ridleya Scotta z Królestwa Niebieskiego (a w tych rolach odpowiednio: doskonały syryjski aktor i profesor tamtejszej szkoły aktorskiej Ghassan Massoud oraz piękny bez wątpienia Orlando Bloom). To w wersji dla pań. W wersji dla panów fascynacja zapewne dotyczyć będzie Scottowskiego wyobrażenia Sybilli Jerozolimskiej (piękna i fascynująca bez dwóch zdań Eva Green).

Poza tym, powiedzmy sobie szczerze, wypadałoby coś wiedzieć o historii i tradycji dżihadu. No i wydano u nas wreszcie "biografię" Jerozolimy Simona Sebag Montefiore. Jerozolima - miasto, które nikogo nie pozostawia obojętnym...
Poza tym Ryszard Lwie Serce, Król Trędowaty... Ach ten wieczny romantyzm i pragnienie, żeby bohaterowie bez skazy naprawdę istnieli...


I jak tu nie kupić biografii Saladyna po polsku? Z takim pomnikiem na okładce?

Czyli widać już, że zakup był nieco impulsywny. Teraz już wiem, że być może lepszym wyborem  byłyby pozostałe dwie książki o Saladynie wydane po polsku - Lyonsa i Jacksona z 2006, z której obficie czerpie Piotr Solecki, albo nawet (o zgrozo!) XIX wiecznej praca Lane-Poole'a, wydanej po polsku także w 2006 roku (sic!).

Saladyn w filmie Ridleya Scotta

Nie ma jednak tego złego... Przeczytałam książkę P. Soleckiego i już coś więcej wiem o Saladynie. Najwięcej i bardzo dokładnie o jego wojennych działaniach, bitwie pod Hittin, w której wojska krzyżowców wzięto na "suchy pysk" i udar słoneczny oraz o zakulisowej walce o władzę pomiędzy dwoma islamskimi kalifatami tamtych czasów.

Jednak lektura nie sprawiła mi przyjemności. Autor ma niewątpliwie zapał popularyzatorski (jest zresztą nauczycielem historii) i przestudiował imponującą ilość literatury przedmiotu. Książka jest podzielona bardzo korzystnie i klarownie na części w układzie chronologicznym. Korpus główny dotyczący wewnętrznej walki Saladyna o władzę i potem z państwami krzyżowymi jest też najlepiej napisany.

Piotr Solecki
Niestety części początkowe i końcówka naznaczone są dużą niezdarnością. Są próbą, bardzo usilną próbą autora, żeby nadać prostemu relacjonowanu faktów wyczytanych u innych autorów (arabskich, brytyjskich i sporadycznie polskich) posmaku kontrowersji. W tych fragmentach, gdzie autor sili się na własną interpretację postaci Saladyna widać przede wszystkim brak redaktorskiej ręki. Wielokrotnie napotykałam więc zdania zawierające wewnętrzną sprzeczność. Autor nijak nie może się zdecydować, czy Jusuf ibn Ajjuba, zwany Salah ad-Din (Dobro Wiary) to wielki szlachetny wódz i strateg, czy może kurdyjski uzurpator, który miał wyjątkowo dużo szczęścia.

No, bo też w takiej popularnej pracy, w której zaledwie relacjonuje się ustalenia naukowców, nikt nie oczekuje takich decyzji od autora. To jest sprawa naukowców, a nie popularyzatorów. Po co więc takie zadęcie? Po co te przypisy w stylu niemieckim, na każdej stronie, po każdym zdaniu konstatującym kolejny fakt czy inną przepisaną z książki (lub internetu) lub zasłyszaną przez telefon (naprawdę!) opinię. W tego typu pracy wystarczy lista bibliograficzna na końcu i ewentualnie przypisy amerykańskie tylko przy cytatach (autor, data dzieła, strona). Bo niestety u P. Soleckiego część op. cit. się nie zgadza. Jakoś niektóre opusy nie były wcześniej cytowane, przynajmniej w tej wersji książki, którą ostatecznie wydano ...

Redaktorka powinna też usunąć niespójności logiczne. Np. w jednym akapicie autor ulega fascynacji Saladynem jako dziecko, obejrzawszy film z Rexem Harrisonem, żeby po chwili ulec tejże w chwili targowania się o jakiś towar na ulicy w Betlejem. Drobna sprawa, ale trochę rzutuje na wiarygodność autora. W książce historycznej, z dużym wysiłkiem próbującej walczyć o zachowanie obiektywizmu, lepiej też nie używać takich sformułowań jak "niewierni" - bo o kimż to mowa? Tacy byli wzajemnie dla siebie i krzyżowcy, i muzułmanie. Zabrakło też redaktorki, gdy Jerozolima "niestety" upadała. I kiedy Saladyn podawał królowi Gwidonowi "drinka" po pokonaniu go pod Hittin (Hattin).


Słabo też wygląda w tej pracy kontekst dotyczący przeciwników Saladyna, władców chrześcijańskich. Gdyby nie Wikipedia pozostałby dla mnie nieczytelny. Także z powodu braku zaufania do precyzji autora dotyczących postaci historycznych. Dziwne jest uparte pisanie Lusignon zamiast Lusignan, no i te młodsze siostry (przyrodnie, jak się okazuje) wyskakujące jak z rękawa, itd.

Do książki Soleckiego, wyrażnie zafascynowanego popkulturową sławą Saladyna, świetnie by za to pasowałoby wyjaśnienie skrótów scenariuszowych u Ridleya Scotta, wymieszanych postaci i zbitek fabularnych. Ale wtedy trzeba by troszkę spuścić z tonu w recenzji, i nie pisać, jakoby autor korzystał ze źródeł arabskich (co prawda w tłumaczeniu na angielski, czyli nie bezpośrednio, tylko w sposób zapośredniczony, i już przez kogoś opracowany i zinterpretowany, ale oj tam, oj tam.)

No, to czytamy dalej.

Piotr Solecki Saladyn i krucjaty, Replika, Zakrzewo 2011
_________________________________
 Z półki

poniedziałek, 2 lutego 2015

Wydawnictwa upadają, rynek książki się kurczy


Według szacunków Polskiej Izby Książki po wprowadzeniu w pełni zmian - rządowego podręcznika - rynek wydawnictw edukacyjnych skurczy się nawet o 350 mln zł. Szacunki PIK mówią, że pracę w branży stracić może 5-6 tys. ludzi. Dla księgarń i wydawnictw może to oznaczać falę bankructw.

Zawdzięczamy to bezmyślnemu, populistycznemu interwencjonizmowi państwowemu wprowadzającemu tzw. "darmowy" podręcznik.

Bo koszty są. Krach rynku wydawniczego i księgarskiego. Znikanie firm. Znikanie miejsc pracy. W zamian nauczyciele, dzieci i rodzice dostali niechciany prezent niskiej jakości.

Więcej TU

sobota, 31 stycznia 2015

Szymon "Kazik" Ratajzer". Wspomnienia powstańca z warszawskiego getta"

Symcha Rotem / Szymon "Kazik" Ratajzer "Wspomnienia powstańca z warszawskiego getta"
Wstęp: Władysław Bartoszewski
Posłowie: Marek Edelman
Veda, Warszawa 2012














Ostatnio często czuję się dotknięta koniecznością poszukiwania sensu. Więcej sensu! - chciałabym niemal krzyczeć, oglądając wiadomości, słuchając radia, idąc alejkami centrum handlowego.



I wtedy przydaje się taka opowieść non fiction jak niniejsze wspomnienia Szymona Ratajzera "Kazika". Życiorys, który mnie stawia do pionu. Ten facet całe życie przeżył z sensem. Zachował się godnie w chwili próby. Podejmował właściwe, choć tragiczne decyzje. Nie odpuścił nawet na sekundę w czasach, kiedy popadnięcie w poczucie bezsensu było takie łatwe, takie łatwe...

Zaczęto mówić o tym chłopaku z Czerniakowa, powstańcu, bojowniku dopiero pod koniec XX wieku, kiedy to Anka Grupińka opublikowala Po kole. Rozmowy z żołnierzami Getta Warszawskiego. Przez kilkadziesiąt lat nikt w Polsce nie znał bohaterskiej postawy "Kazika" Ratajzera w czasie wojny.
Szymek Ratajzer

Ratajzer, Cukierman, Siewierski na Krakowskim Przedmieściu, maj 1943 - tuż po wyjściu kanałami z dogasającego getta.
Uśmiechać się trzeba, żeby żyć.

Ratajzer, chłopaczek kilkunastoletni, potem dwudziestolatek, korzystając z tego, że wyglądał i mówił jak Polak oraz powoływał się umiejętnie na przynależność do polskiego podziemia oraz robił wrażenie zdeterminowanego w tym swoim czarnym SS-mańskim płaszczu i glancowanych oficerkach, zdołał ocalić wielu swoich żydowskich braci.

Brał udział w akcjach zdobywania broni dla powstańców żydowskich, był łącznikiem "Antka" Cukiermana po aryjskiej stronie i, tak jak tamten, rozwoził po kryjówkach pieniądze na utrzymanie Żydów ukrywanych u Polaków. Pieniądze te dostarczali Żydzi amerykańscy poprzez struktury AK (Żegota). Ostatnio czytałam o tym w biografii Marcela Reicha-Ranickiego, który ocalał z żoną właśnie dzięki dostarczaniu pieniędzy przez łącznika "Antka" Cukiermana - może nawet był to "Kazik"? Bo w sumie w 1943 prowadziło tę niezwykle ryzykowną ze względu na szmalcowników działalność trzech- czterech chłopaków. Tylu ich ocalało z getta i miało "dobry wygląd".



Mam pierwsze wydanie z tą piekną okładką wykorzystującą pracę Leona Tarasewicza

Kiedy w 2002 roku przeczytałam po raz pierwszy Odczytanie listy Anki Grupińskiej, poczułam, że ta książka z biogramami to jest skarb. Od tamtej pory coraz częściej przekonuję się, że intensywność losów ludzich pokazywana w literaturze non fiction ma czasami głębię i wartość nie do doścignięcia przez fiction. Środki literackie nie są w stanie oddać niewyrażalnego.

Książka kultowa - najwyższa jakość sztuki wywiadu

Rónolegle czytałam też rozmowę z Edelmanem w  Ciągle po kole (2000) i najbardziej poruszyła mnie - już wtedy, teraz znowu - opowieść o wyjściu grupy Edelmana z kanałów na Prostej. Zorganizował to właśnie "Kazik".  (Obecnie upamiętnia to niewielki pomnik.)

Właz na Prostej, którym powstańcy z getta wyłazili "jak koty" na oczach komentujących to między sobą przechodniów

Wiele jest poruszających wprost bezgranicznie historii żydowskiego cierpienia w czasie okupacji niemieckiej, ale ja wciąż myślę o tamtej historii na Prostej. "Kazik" bierze na siebie odpowiedzialność za to, że zamknęli właz po pół godzinie i odjechali, chociaż być może był tam ktoś jeszcze na dole. Podobnie odpowiedzialnym czuje się Edelman, który wyszedł jako jeden z pierwszych. Sprzeciwiał się Kazikowi, gdy ten kazał ruszać, widząc poruszenie w budce żandarmów niemieckich na Żelaznej - ok.150 metrów od nich - ale poddał się. Podobnie Cywia Lubetkin, która po tym, jak szczęśliwie dotarli do zagajnika na skraju Puszczy Kampinoskiej koło Łomianek, chciała Kazika za tę decyzję zastrzelić. Na szczęście nie mieli chyba broni... Za to wysłali dwóch chłopaków z powrotem, po tych pozostawionych. Zostali oni niestety schwytani i zabici już na Placu Bankowym. Czyli było troje liderów w tej grupie 30 osób - ocaleńców z getta. Ale tylko "Kazik" na zewnątrz. Grupa siedziała kilka dni w kanałach, ufając, że "Kazik" ich wyciągnie i nikogo nie zostawi. "Kazik" w tym czasie natknął się na mur obojętności wobec losów tej garstki, która przeżyła powstanie w getcie. Nikt nie chciał im pomóc. Był maj 1943 roku. Żcyie w Warszawie toczyło się jak zawsze, choć w tym czasie Niemcy wysadzali bunkier Anielewicza na Miłej...


Ostatecznie "Kazik", za pieniądze, poprzez człowieka z GL wynajął od "króla szmalcowników" dwa samochody do przeprowadzek (przyjechał tylko jeden). Grupa Edelmana przyprowadzona kanałami z Franciszkańskiej pod ulicę Prostą spędziła tam przy włazie kilka dni bez jedzenia i picia. Prawdopodobnie część nie stała dostatecznie blisko włazu, może umarla z głodu i ran. Kazik, Cywia i Marek  - tacy młodzi wtedy - cierpieli jednak do końca życia z powodu wyrzutów sumienia, bo złamali obietnicę, że bez nich nie odjadą. Ale musieli odjechać i "Kazik" podjął tę decyzję.

Szymon Ratajzer po wojnie trochę oszalał... Chciał zabijać Niemców - wszystkich, jakichkolwiek. Na szczęście nie powiodły się jego plany. Wyjechał do Palestyny. I tam zaczął żyć. założył rodzinę. Przyjął nazwisko Symcha Rotem. Odniósł sukces zawodowy. Na zdjęciach śmieje się dużo. Podziwiam jego wolę życia, instynkt samozachowawczy. Jasność co do tego, co jest naprawdę ważne.




środa, 28 stycznia 2015

"Prawie siostry" - prawie literatura

Poddałam się okrutnemu eksperymentowi na samej sobie. Przeczytałam Prawie siostry Marii Ulatowskiej. Jak może się domyślacie - niedobrowolnie.

Niestety tę książkę wybrano na lekturę styczniową w DKK w mojej bibliotece. Jak tylko rzuciłam okiem na tę słodziutką, łagodnie jesienną okładkę i zobaczyłam to pochylone, "kobiece", pseudointymne liternictwo, wiedziałam, że będą kłopoty. Nie chciałam tego wziąć do ręki. Bezskutecznie. O czym tu można dyskutować? Szkoda życia! - myślałam wtedy.

Co do dyskusji, to zobaczę już w piątek. Co do straty czasu - to nastąpiła dziś po południu.

Co ja będę miała do powiedzenia?

Sprawdziły się moje obawy. Gorzka to satysfakcja. Pocieszam się, że poświęciłam na kontakt z książką Prawie siostry niespełna godzinę. Jest to jedna z tych pozycji, o których w tegorocznym raporcie o cztelnictwie napisano, że są bardzo lubiane, bo "łatwo się je czyta". Rzeczywiście Prawie siostry mogłyby uzyskać najwyższą liczbę punktow za dosłowność, przyziemność, prostotę, przewidywalność i banalne słownictwo.

Najkrócej mówiąc: moim zdaniem jest to amatorska opowiastka napisana w ramach emeryckiego hobby. Jedynym plusem tej lektury jest to, że mogłoby być gorzej. Mogłaby to być równie grafomańska opowieść, ale przepełniona przemocą i wulgarnością. A jest wręcz przeciwnie. Jest to urocza, słodka, pełna zadumy opowieść, jaką snują, gdy są w dobrym nastroju:
a/ staruszki na ławce przed blokiem
b/ kobiety w poczekalni do lekarza pediatry
c/ pracownice urzędu lub dowolnego biurowca zgromadzone na ploteczkach w firmowej kuchni.
Pod warunkiem, że nie ma ani jednego mężczyzny w ich gronie...

Inaczej mówiąc, Prawie siostry to oczywista do bólu i nieznośnie przewidywalna historyjka o koleżankach, znajomych, krewnych, miłościach tychże i ich zdradach, dzieciach, zwierzętach, przetykana banalnymi historyjkami z pracy.

Strony tej "powieści obyczajowej" są szczelnie wypełnione wyjaśnieniami, co i komu się wydarzyło. Łącznie z postscriptum, w którym Rysia (jak się podpisala w dedykacji dla znajomych z Bydgoszczy) Ulatowska przedstawia skrót dalszych losów bohaterów powieści, połączywszy ich w zgrabne pary małżeńskie. Zapewne obawia się, żeby się czytelniczkom imiona nie pomyliły. I żeby happy end stał się jeszcze bardziej happy.

Maria Ulatowska, ekonomistka i pisarka amatorka, ur. 1948

Takich zabiegów pseudoliterackich jest więcej. Np. poznajemy główne bohaterki nie w akcji, lecz za pomocą "biogramów", czy też charakterystyk pachnących, jako żywo, pracą domową z czasów gimnazjum. Jest w nich wszystko, łącznie ze wzrostem, kolorem włosów i miejscem zamieszkania. Brakuje tylko dokładnej wagi. No, naprawdę już lata całe nie miałam w ręku powieści, w której poznajemy bohaterów w postaci szkolnego wręcz opisu. Potem następuje akcja, z której dla ich osobowości nic, ale to nic nie wynika, i w wyniku której bohaterki nie zmieniają się ani na jotę. Po co więc cała ta historia?

Fabuła opiera się na sztampowym do bólu myśleniu o marzeniach kobiet. To stąd te miłości, dzieci i zmiany pracy. Najbardziej żenujący jest pomysł z rozpoznaniem swojego nieślubnego dziecka po zrośniętych palcach u stóp.

No, i język. Oczywiste oczywistości. Zdania dopowiedziane do końca i jeszcze bardziej, choć wydaje się, że bardziej już nie można. Zero miejsca na wyobraźnię. Jeśli ktoś wypowiada słowa przysięgi małżeńskiej, to jest ona dla pewności przytoczona expressis verbis. A potem - znowu na wszelki wypadek - autorka dodaje, że oblubieńcy wkładają sobie złoty krążek na palec. Sorry, ale ja mam wtedy ochotę włożyć sobie palec do gardła...

Maria Ulatowska wystartowała ze swoją karierą pisarską w 2011. Po ilości powstałych dotąd dzieł widać, że pisze szybko i z widoczną przyjemnością. Nie jest to pisarstwo wynikające z decyzji artystycznych. Sztuki pisarskiej tu nie uświadczysz. Nie sposób tu dostrzec niczego oprócz próby streszczenia przygód bohaterów umieszczonych dla pewności w dobrze znanych czytelniczkom realiach - najchętniej w kuchni albo przy stole w dużym pokoju. Obawiam się, że mamy tu do czynienia z "patologicznym przymusem pisania utworów literackich" zwanym także grafomanią. Rzecz okazała się jednak mieć wyraźny sens biznesowy, skoro wytwór ten trafił nawet do bibliotek wiejskich i to jakże szumnie, bo pojawił się na liście lektur DKK.

I to jest szok.
________________
DKK





poniedziałek, 26 stycznia 2015

Ota Pavel "Śmierć pięknych saren"


Ota Pavel Śmierć pięknych saren
Przeł. A. Czcibor-Piotrowski i J. Waczków
MUZA S.A., Warszawa 1998 , wyd. IV
wyd. oryg. 1971
seria Biblioteka Bestsellerów

Dziesiątki razy chciałem odebrać sobie życie, gdy już nie mogłem wytrzymać, ale nigdy tego nie zrobiłem. Pewnie w podświadomości pragnąłem jeszcze jeden raz pocałować usta rzeki i łowić srebrne ryby. To właśnie jako rybak nauczyłem się cierpliwości, a wspomnienia pomagały mi żyć.

Ota Pavel

Czytam w raporcie o czytelnictwie, że w Polsce książka ma szansę być przeczytana  (podkreślmy, że szansa ta jest minimalna) wtedy tylko, gdy opowiada o bohaterach podobnych do nas i kiedy książka ma happy end. Aha, i ma być 'łatwa' w czytaniu. To pewnie dlatego bestsellerem jest erotyczna opowiastka, o której da się powiedzieć tylko, że jest to szybkozbywalny produkt literaturopodobny.

W takich czasach chyba tylko jakieś szaleństwo może sprawić, że ktoś sięgnie po opowiadania Oty Pavla. Sarny, ryby, rzeka, knedle, pies...

Niemniej co jakiś czas znajdują się tacy. To przeczytałam obejrzała ekranizację z 1987 roku, bo się chyba kocha w Hrabalu i czeskim języku :) Co z kolei sprowokowało mnie do sięgnięcia na półkę męża, tę ważną - przy wezgłowiu - gdzie od jakiegoś czasu stało wydanie kupione w antykwariacie.

Ota Pavel (Otto Popper) żył zaledwie 43 lata, zachorował psychicznie (miał urojenia mesjanistyczne, podobno była to psychoza z elementami schizofrenii) jako trzydziestokilkulatek. W ramach autoterapii pisał autobiograficzne opowiadania o dzieciństwie i młodzieńczych latach. Sam był raczej typem 'luzera', człowieka pozbawionego chęci zawojowania świata. Jednak jego idolem i głównym bohaterem opowieści był ukochany 'tatuńcio' - jego przeciwieństwo. Przed wolną utalentowany komiwojażer i sprzedawca produktów Elektroluksa, po wojnie i pobycie w obozie koncentracyjnym, zaskoczony przez realia realsocjalizmu w Czechosłowacji. Choć - jak dowiadujemy się starał się znowu dostosować - wstępnie był optymistycznie nastawiony do komunistycznych idei równości i braterstwa, jak to ocalały z H. Żyd.

Ota Pavel 1930-1973

Wygląda na to, że Ota Pavel chce za wszelką cenę utrzymać się na powierzchni życia. Pomaga mu w tym wędrówka pamięcią do szczęśliwych czasów, gdy jego głównym zajęciem było wędkowanie i siedzenie nad rzeką. Brzmi durnie? Ale i ja, gdy chcę szybko zredukować poziom stresu, przenoszę się myślą do letniego wałęsania się z patykiem po piaszczystej drodze na wsi u dziadka. Do chwil betroski. Tej samej techniki relaksacyjnej nauczyłam swoje dzieci. One też, to ciekawe, przywołują wtedy pejzaże z wakacji na wsi. Inne miejsca, inne zakamarki - zakola rzek, polany leśne, ale wciąż w tej samej mazowieckiej wiosce. Książka o karpiach i szczupakach. Książka o piaszczystej drodze.


Jak się domyślacie opowieści Pavla muszą zawierać pewną tajemnicę. Nie powiem Wam jaką. No, dobrze, zdradzę, że jest to tajemnica egzystencjalna. Dlatego właśnie opowiadania Pavla są wciąż wznawiane. W Polsce zrobił to ostatnio Czuły Barbarzyńca.

A poniżej powieści, które w latach 90. zostały wydane w serii Biblioteka Bestsellerów wydawnictwa MUZA.
Znajdź trzy różnice pomiędzy bestsellerami wtedy a teraz.



_________
 Z półki

sobota, 24 stycznia 2015

Czytelnictwo w Polsce AD 2014 albo "smutek tropików"


Opublikowano wyniki badań czytelnictwa w Polsce za ostatnie dwa lata. 
Cały raport Instytutu Książki 


Polacy czytają. Ale się nie zaciągają!
Liczba czytających regularnie (7+ książek rocznie) spadła z 22% w 2002 do 11% w 2014.

Polacy "nie lubią" czytać.
Nie czyta w ogóle 58% Polaków.

Czytanie "szkolne", czyli czytanie z przymusu, bez zrozumienia, bez sensu
Fakt, że co czwarty uczeń i student nie zmierzył się w ciągu roku poprzedzającego badanie z żadną lekturą w całości, świadczy o sile tzw. czytania szkolnego. Zjawisko to polega na czytaniu z obowiązku: tego, czego się wymaga, i w takiej objętości, by z tego obowiązku się wywiązać. Po zakończeniu edukacji czytelnicy szkolni przestają sięgać po książki.
[...]
W stosunku do 2012 roku, w roku 2014 zmieniła się struktura osób, które znalazły się w grupie nieczytających. O ponad 11 punktów procentowych wzrósł odsetek tych, którzy twierdzą, że książki czytali tylko w trakcie nauki w szkole lub na studiach, proporcjonalnie zmalała też grupa respondentów deklarujących, że lekturę książek zarzuciły dopiero ostatnimi czasy. O ile więc czytanie książek jest wpisane w proces kształcenia (choć w dalszym ciągu ponad 14% twierdzi, że było w stanie ukończyć szkołę bez czytania książek), to po jego zakończeniu lektura książek staje się aktywnością specyficzną dla pewnych grup i kategorii społecznych. Jak widać, bez domowej socjalizacji czytelniczej w dzieciństwie oraz, później, mobilizującego do czytania wpływu rodziny, kręgów przyjacielskich i zawodowych, szkoła nie jest w stanie samodzielnie wykształcić trwałych nawyków czytelniczych.

"Cała Polska czyta dzieciom" i co z tego?
Jednak samo czytanie dzieciom [w domu] nie wystarczy. Dwóm trzecim respondentów czytano w dzieciństwie, a pomimo tego obecnie prawie połowa z nich nie czyta książek.

Co piąty z nas nie czyta i pewnie nie jest w stanie tego zrobić.
Jedna piąta Polaków powyżej 15. roku życia znajduje się poza kulturą pisma: nie tylko nie czytają oni regularnie dłuższych tekstów, ale także nie sięgają do książek ani gazet choćby raz do roku.

Książka nagrodzona NIKE? A co to jest?
Autorzy cenieni najwyżej przez krytykę, czytywani są przez nielicznych. Książki laureatów polskich bądź międzynarodowych nagród literackich z ostatnich dwóch dekad stanowią w wyborach czytelników rzadkość – ich łączna popularność w 2014 roku była mniejsza niż poczytność Henryka Sienkiewicza. Obieg książki uznanej przez krytykę jest zbyt wąski, by uchwycić go w ogólnopolskim badaniu sondażowym.

Wąskie horyzonty
Życie towarzyskie statystycznego Polaka nie toczy się wśród książek. Rozmowy o ostatnich lekturach, wymienianie książkowych podarunków, poszukiwanie informacji o książkach w prasie lub internecie to zjawiska mało rozpowszechnione, co bynajmniej nie prowadzi do wniosku, że dla kultury książki nie mają one żadnego znaczenia. Aby jednak ta kultura była żywa, literatura musi chociaż od czasu do czasu stawać się częścią zbiorowego doświadczenia – tematem rozmów towarzyskich, przedmiotem rekomendacji, a sama książka – darem.

Książka w prezencie od analfabety? 
Osoby, które nie przeczytały w ciągu ostatniego roku żadnej książki, stanowią 11% grupy obdarowanych i aż 35% - darczyńców.

Liczą się opinie amatorów.
Opinie zawodowych recenzentów: krytyków i dziennikarzy, liczą się tylko dla mniej niż co trzydziestego respondenta

Grunt to rodzinka
Regularni czytelnicy książek w rodzinie mają przeważnie regularnych czytelników, zaś osoby nieczytające – w 84% dzielą ten nawyk ze swoimi najbliższymi. Czytamy bądź nie czytamy zazwyczaj całą rodziną.

Czytanie niedługo będzie zajęciem niszowym. 
Instytucje edukacyjne nie tworzą trwałych podstaw tego, co moglibyśmy określić mianem czytelniczego superego. Bez przeciwdziałania instytucji państwa, w tym zwłaszcza szkół różnego szczebla, czytanie książek stanie się praktyką w podobnym sensie stanową (elitarną?) jak picie starego wina czy jazda konna.